Noc grudniowa przy śnieżnej zawiei .Młody kapłan, śpieszy główną ulicą
jednego z fabrycznych przedmieść Wiednia. Po półgodzinnej drodze
staje przed domem, otoczonym małym ogrodem, strząsa śnieg z płaszcza i
obuwia i wchodzi do pokoju uprzejmym pozdrowieniem na ustach.
W pokoju leży ciężko chory mężczyzna, suchotnik, w sile wieku,
dobiegający, według zdania lekarza, do kresu swej ziemskiej
pielgrzymki.
"I ja dostrzegam - opowiada dalej ów młody kapłan - że śmierć już
rękę złowrogą po zdobycz swą wyciągnęła, czyhając na to strawione
gorączką życie ludzkie. Z całą powagą, ale i z miłością zachęcam
chorego do przyjęcia ostatnich Sakramentów, lecz w toku rozmowy widzę,
że niestety wielka tu na drodze stoi przeszkoda. Nie ta, której wierność
przy ołtarzu ślubował, otacza jego łoże boleści, lecz inna niewiasta,
której oddał swe serce w pożałowania godnej nieświadomości grzechu.
Wszystkie perswazje, prośby, nalegania daremne. Chory nie tylko, że
nie chce się wyrzec grzesznej znajomości, lecz nawet wraz ze swą
wspólniczką zaprzysiągł odebrać sobie życie, w razie, gdyby śmierć
jedno z nich dotknąć miała.
Ani od tych grzesznych zamiarów odwieść go nie mogłem, ani od
zerwania niecnych stosunków, jedno tylko uzyskałem, mianowicie wyjście z
domu wspomnianej "przyjaciółki". Odeszła, rzucając na mnie złowrogie
spojrzenie. Ale niestety, nie wpłynęło to bynajmniej na zmianę
usposobienia chorego. W tej rozpaczliwej chwili wznoszę wzrok mój
błagalny ku wiszącemu nad łóżkiem, obrazowi Matki Najświętszej, wyciągam
swój własny Szkaplerz i zawieszam go na szyi chorego, on zaś mi go
nosić obiecuje.
Wieczorem klęcząc, odmawiam w domu brewiarz oraz różaniec w intencji nawrócenia tej duszy.
Nazajutrz nie dopuszczono mię doń więcej. Minęło dwa dni i oto zjawia
się posłaniec, wysłany przez niego, prosząc bym natychmiast śpieszył
dla udzielenia św. Wiatyku. Wchodzę - i widzę przy chorym prawowitą
żonę, z którą się był pojednał! ZE skruchą przyjmuje Sakramenty św.
Następnie odmawiam przy nim modlitwy za konających i pozostaję, dopóki
chory, odziany Szkaplerzem św. cicho i spokojnie duszy swej, we Krwi
Baranka obmytej, nie oddał Bogu.
Czegom naleganiem moim nie dokazał, to sprawił brunatny Szkaplerz
Matki Najśw. z Góry Karmelu, albo raczej sama Najświętsza Panna przez
Swą cudowną świętą Sukienkę. Szkaplerz, który choremu wstęp do nieba
utorował, towarzyszył mu do groby.
Czyż nie cudownie ziściła się tu znowu obietnica Marii: "Kto w tej szacie umrze, nie zazna ognia piekielnego".
Zdradzę jeszcze jedno, a mianowicie, że przejęty do głębi tym
niezwykłym nawróceniem, wystarałem się u Przew. Ojca Prowincjała
karmelitów bosych w Wiedniu o pełnomocnictwo do przyjmowania wiernych
do Szkaplerza św., gdyż doświadczyłem raz jeszcze , że Szkaplerz "to
wypróbowany środek zbawienia, także i dla naszych dzisiejszych czasów."
N.N. kapelan (wiedeński)