Pewien kapłan odwiedził w sąsiedniej wsi drugiego kapłana. Gdy tam
się jakiś czas zabawił, zerwała się burza i deszcz lał jak z cebra.
Trudno było wracać do domu wśród takiej niepogody; postanowił przeto u
sąsiada przenocować.
Około północy obudził się i uczuł w sobie jakiś niepokój, zdawało mu się,
jakby mu ktoś mówił, żeby natychmiast wracał do domu. Słysząc jednak
wycie wichru i pluskanie deszczu, znów się położył do snu. Lecz niepokój
jego coraz więcej wzrasta i już nie może wytrzymać. Wstaje więc cicho,
by innych nie obudzić i wraca szybko do domu. Z daleka zobaczył w jednym
domku na końcu wsi połyskujące światełko. Jakaś moc niewidzialna pcha
go, by poszedł do owego domu. Wchodzi tam i widzi staruszka leżącego na
łóżku, który wyciągając do niego ręce, woła: „O, jak to dobrze, że Ojciec
przyszedł! Święty Józefie, dziękuję Ci!”.
Chory opowiedział, że mu się przed kilku godzinami bardzo źle zrobiło. Domownicy nie uważali to za tak niebezpieczne i dopiero na drugi dzień mieli prosić kapłana. Wtedy chory zaczął prosić św. Józefa o pomoc, aby nie umarł bez św. Sakramentów. Głęboko wzruszony kapłan pojednał z Panem Bogiem chorego, który tej samej nocy umarł.
Święty Józefie módl się za nami, Kraków 1933, str. 123-124.
Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/05/06/wysluchana-prosba-umierajacego/