Strony

piątek, 5 czerwca 2015

CUD W BOLSENIE


   Roku 1263, zajechał świątobliwy Papież Urban IV do Orwieto, niedaleko Rzymu. Zbliżał się właśnie okres czasu, kiedy w jednej tylko podówczas diecezji Liège obchodzono święto Bożego Ciała. Zastanawiał się Ojciec św., czyby święta tego nie rozciągnąć na cały świat, by w ten sposób jeszcze bardziej oddać ludzi, ich prace i życie całe, w opiekę Bogu, ukrytemu w Najśw. Sakramencie. Gdy tak się wahał, rozeszła się wśród ludu wieść o cudzie, jaki się stał w pobliskiej Bolsenie.

W kościele św. Katarzyny odprawiał młody kapłan ofiarę Mszy św. Ludzi zebrało się dużo, aby pomodlić się i poprosić Boga o błogosławieństwo. Nie wiadomo, czy dlatego, że się przede Mszą nie skupił, czy też Bóg zesłał doświadczenie – zaraz po ofiarowaniu począł młody kapłan wpadać w wątpliwości: Czy ten biały okrągły opłatek – to istotne, żyjące ciało Chrystusa Pana? Chce się biedny dalej modlić według ustalonego kanonu Mszy św., ale siła jakaś zmusza go do patrzenia na bielutką Hostię i zastanawia się, czy to istotnie jest możliwe, by za pomocą ułomnych, ziemskich słów tak wielki, nadziemski, nadprzyrodzony cud się dokonał. Przecież to jest ta sama Hostia, którą on w zakrystii szybko i nieostrożnie położył na patenie, ta sama, którą się z plonów ziemi w klasztorach wypieka.


Otrząsa się biedny kapłan i rozpoczyna Memento za umarłych, gdzie znowu nadchodzą go wątpliwości, których nie może się pozbyć. Dręczony i zrozpaczony wątpliwościami, męczy się, by je usunąć, ale im bardziej otrząsa się z nich, tym głębiej się w nie wikła. Mszę św. trzeba jednak odprawić do końca, lud nie może czekać, aż jego wątpliwości miną – lud zebrany wierzy mocno.

Można sobie wyobrazić, jakie męki cierpiał kapłan, odprawiając Mszę św. dalej, jak zimno brzmiały w ustach jego słowa modlitwy. Drżąc, brał Hostię i mówił łamiąc ją: >>Przez tegoż Jezusa Chrystusa, Pana naszego, który z Tobą, żyje w jedności…<<

Ale patrzcie… z przełamanej Hostii sączy się krew, jakby ze zranionego ciała, – prawdziwa, czerwona krew… Wycieka, jak z głębokiej rany. W podziwie wielkim dostrzega kapłan, że wsiąka w białe płótno korporału. Modli się gorliwie, prosząc w pokorze o przebaczenie. Organy milkną, ale lud, widząc cud, sam intonuje wspaniałą, niedawno ułożoną pieśń: >>Pange lingua gloriosi corporis mysterium<< – (Chwal języku chwalebnego ciała Tajemnicę!).

Oto dał Pan znak wielki, cud uczynił – który rzucił na kolana wszystkich, a najbardziej wątpiącym otworzył oczy na prawdy wieczne.
Doszła też zaraz wieść o cudzie do Ojca świętego. Upadł przed Urbanem IV, wzruszony do głębi kapłan, oczekując słów ostrych i pełnych wyrzutu. Ale następca Piotra rzekł tylko, podnosząc łaskawie wzruszonego: Jako niewierny Tomasz musiałeś zobaczyć rany Pana naszego. Bądźże teraz pokornym i wierzącym, jak Tomasz. Błogosławieni jednak, którzy nie widzieli, a jednak wierzą.

Cud ten skłonił Urbana IV do ogłoszenia Bożego Ciała, jako święta powszechnego. Chciał w ten sposób Ojciec święty jeszcze bardziej zbliżyć nas, jeszcze mocniej związać z Chrystusem, który z miłości do nas zamieszkał w skromnej, niepozornej Hostii.

(Z pism Ks. Biskupa Pelczara).
Fragment z książeczki: „Kwiat Eucharystyczny”, Kraków 1939, str. 144-147.

Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/06/03/cud-w-bolsenie/