Było zwyczajem w pierwszych wiekach w Konstantynopolu, że gdy chciano
odnowić świętą Eucharystię, dawano okruszyny, jakie pozostały od
ostatniej konsekracji do spożycia dziatkom, będącym jeszcze w stanie
niewinności. Raz, gdy sprowadzono dziatki ze szkoły, znalazł się miedzy
nimi żydek, który też z innymi wziął Komunię św. Ojciec jego, szklarz z
zawodu, wypytywał synka, dlaczego wrócił tak późno ze szkoły.
Dowiedziawszy się, że przyjął Eucharystię, uniósł się tak wielką złością
na dziecko, że wrzucił je w piec gorejący.
Po pewnym czasie matka przelękniona, że nie widać synka, krzyczała na
głos w całym domu; wreszcie przechodząc koło pieca i lamentując
jeszcze, usłyszała głos dziecka. Nie wiedząc zrazu, skąd ten głos
pochodzi, otworzyła piec i ujrzała tam dziecię, które nie doznało
żadnego uszkodzenia od ognia. Wyjęła stąd chłopczyka i zapytała, jakim
sposobem nie spalił się wśród płomieni. >>Jakaś Pani w szacie
purpurowej – odrzekł chłopiec – często mi się pokazywała i, polewając
wodą koło mnie, gasiła ogień<<.
(Z pism Ks. Biskupa Pelczara).
Fragment z książeczki: „Kwiat Eucharystyczny”, Kraków 1939, str. 152-153.
Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/06/04/cud-w-konstantynopolu/