Strony

piątek, 23 grudnia 2016

O modernizmie

Znalezione obrazy dla zapytania modernizm potępiony przez papieży 
"Kościół powszechny brzydzi się każdą nowością". 

św. Celestyn. Epistula 21 Apostolici verba ad episcopos Galliarum.
 
"Ponieważ wszelka herezja początek swój wzięła z nowości, dlatego aby się okazała godną tej nazwy, nigdy nie zaprzestaje wprowadzać innowacji".

św. Hilary z Poitiers. Z listu do cesarza Konstancjusza - arianina
 
"Zwolenników błędów należy dziś szukać już nie wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni - że tak powiemy - w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni".

św. Pius X. Encyklika Pascendi Dominici Gregis.

 
"Owi wrogowie Objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując z zuchwalstwem iście świętokradzkim, wprowadzić go do religii katolickiej, jak gdyby ta nie była dziełem Bożym, ale ludzkim, wynalazkiem filozoficznym podlegającym doskonaleniu".

Pius IX. Encyklika Qui pluribus.
 
"W obozie katolickim niemałe szkody wyrządzają dążności pseudoreformatorskie niektórych duchownych i świeckich pisarzy, zwane modernizmem, amerykanizmem i liberalnym czy reformowanym katolicyzmem, które z bałwochwalczej czci dla ewolucyjnego postępu i dzisiejszej kultury, na wskroś realizmem przesiąkniętej, pchają katolicyzm na obce mu dotąd tory, by go niby to "odmłodzić", to jest, do ducha czasu przystosować, i z protestantyzmem, jako też z nowszą cywilizacją pojednać. Nie wszyscy zwolennicy tych dążności posuwają się do ostatecznych granic, – bo chcą zostać w Kościele; –  wszyscy atoli wołają o reformy, czy to w dziedzinie filozofii i teologii, czy na polu życia religijnego i ustroju Kościoła. [...] Na początku XX. wieku zwolennicy modernizmu i "reformowanego katolicyzmu" wymagają zdemokratyzowania rządów Kościoła, zreformowania Kongregacji rzymskich, zwłaszcza Kongregacji Indeksu i św. Inkwizycji, zredukowania ceremonii liturgicznych, zaprowadzenia liturgii w języku narodowym, rozluźnienia karności kościelnej i zniesienia celibatu. Rozumie się, że gdyby te dążności wzięły górę, z religii i z Kościoła ledwie by ślad pozostał. Nic też dziwnego, że Leon XIII potępił skrajne tendencje amerykanizmu w przytoczonym piśmie [List Testem Benevolentiae z 22 stycznia 1899], a Pius X błędy modernizmu, loisyzmu i reformizmu w encyklice Pascendi z 8 września 1907, w Syllabusie Lamentabili z 3 lipca 1907 i w Motu proprio Sacrorum antistitum z l września 1910. Historia świadczy, że Kościół katolicki był i jest opiekunem zbawiennej cywilizacji i prawdziwego postępu, ale nie może dla ludzkiego widzimisię zmieniać swoich dogmatów, ani swojego ustroju, bo nie od ludzi, ale od Boga ma swój początek. Dlatego też przy tym, co wziął od Boga, stoi niewzruszenie, choćby go miały opuścić miliony, jak się to stało w czasach reformacji". 

Bp Józef Sebastian Pelczar. Obrona religii katolickiej. 
 

"Taka odnowa, jaką proponowano, żeby dźwignięty pracą wieków pod okiem i z współudziałem nieomylnego Kościoła, gmach nauki katolickiej rozburzyć, oszczędzając tylko nagi dogmat, a potem ze szczątków tej budowy, wzbogaconej dorobkiem myśli współczesnej stworzyć nową syntezę - taka odnowa jest absolutnie wykluczona i dziś, i na zawsze. Nie tylko sam dogmat, ale te zasadnicze zręby budowy rozumowej, z dogmatem organicznie związanej i podbudowę doń stanowiących są nietykalne, jak długo Kościół Boże dzieło na ziemi prowadzić będzie."

ks. Jan Rostworowski SI. Czy teologia katolicka potrzebuje odnowy? w: "Przegląd powszechny". Warszawa 1949.
 
"Reforma, jaką chcą wprowadzić [moderniści] w Kościele, nie jest reformą, ale zburzeniem starego Kościoła, a stawianiem nowego na całkiem innych zasadach. Wszelkie oświadczanie ze strony modernistów, iż chcą Kościołowi katolickiemu iść z pomocą przeciw atakom nowoczesnej kultury, jest albo udanem, albo jeśli jest szczerem, to nie widzą zgubnych konsekwencyj, do jakich ich system doprowadziłby Kościół katolicki. Kościół, któryby powstał na zasadach modernistycznych, jeśli w ogóle te zasady mogą stworzyć konkretną społeczność religijną, co jest rzeczą bardzo wątpliwą, nie byłby już Kościołem Chrystusowym, ale tworem 20. wieku, opartym na zasadach częściowo protestanckich a głównie na dzisiejszych u wielu światopoglądach agnostycyzmu, pozytywizmu, z przymieszką mistycznych marzeń. Kościół ten nowy mógłby mieć i papieża i biskupów, ale ci byliby marionetkami tylko, mógłby mówić o dogmatach, objawieniach, o nadprzyrodzonej religii, ale byłyby to nazwy, z których dawna treść uleciała, raczej wyrazy bez treści – więc jakże można by zgodnie z prawdą twierdzić, że dawny Kościół nie został zmieniony, a tylko udoskonalony? Nie, nigdy, dawny Kościół zostałby zburzony, a na jego gruzach powstałoby zgromadzenie religijne 20. wieku, rozpoczynające erę swego istnienia od pojawienia się modernistów".

ks. Maciej Sieniatycki. Modernizm w książce polskiej. w: "Przegląd Powszechny". Kraków 1916.
 

"A życzymy sobie, ażeby katolicy nie tylko stronili od błędów, lecz także od sposobu myślenia, czyli od tak zwanego ducha modernistycznego: kto bowiem tym duchem jest przejęty, ten odrzuca ze wstrętem wszystko, co trąci starością, a wszędzie we wszystkim chciwie czegoś nowego szuka: w sposobie mówienia o rzeczach Bożych, w wykonywaniu kultu świętego, w urządzeniach katolickich, a nawet w samych praktykach prywatnej pobożności. Chcemy zatem, by święte pozostało owe stare przodków prawo: Nihil innovetur, nisi quod traditum est [nie należy wprowadzać nic nowego poza tym, co zostało przekazane], które to prawo aczkolwiek w rzeczach wiary nienaruszalnie zachować należy, przecież za normę służyć powinno i w tych rzeczach, które zmianom podlegają, jakkolwiek i tu ma częstokroć zastosowanie reguła: Non nova, sed noviter [wprawdzie to nie nowe, lecz w nową przyodziane postać]".

Benedykt XV. Encyklika Ad beatissimi Apostolorum Principis.
 


"Modernistów, którzyby przyjmowali wszystkie nauki i wnioski przedstawione w encyklice Pascendi jest liczba niewielka; daleko więcej było i jest takich, którzy żywiąc mniej lub więcej wyraźne sympatie do jednej czy drugiej zasady lub nauki, starają się przede wszystkim o wprowadzenie najrozmaitszych reform kościelnych. Jeżeli pierwszych możnaby nazwać modernistami w pełnym tego słowa znaczeniu, tj. modernistami teoretycznymi i praktycznymi, to drugich możnaby nazwać semimodernistami, modernistami praktycznymi, modernizantami albo reformistami. Różnica między tymi dwoma odmianami modernizmu jest znaczna. Podczas gdy pierwsi zdążają wprost do stworzenia nowej religii, będącej przeinaczeniem wszystkich dotychczasowych pojęć religijnych, drudzy zmierzają tylko do zreformowania istniejącego katolicyzmu, aby go - jak mówią - dostosować więcej do obecnego ducha czasu, do współczesnej kultury i postępu."

ks. Andrzej Dobroniewski. Modernizm i moderniści. Poznań 1911.
 
"Mimo tych niedorzeczności, do których prowadzi relatywizm, nie zawahali się moderniści zastosować go do prawd religijnych, chrześcijańskich i katolickich, poddając wiarę i wszystkie jej objawy teorii ciągłej ewolucji w miarę potrzeb życia religijnego. Na dowód lubią przytaczać twierdzenie, że wszystko co żyje, rozwija się i zmienia. Takie jednak twierdzenie wywołuje mimo woli pytanie: jak to – miałżeby i Bóg, który jest życiem samym, podlegać ustawicznym zmianom, miałyżby takim zmianom podlegać jego słowa, o których napisano: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”. W szczególności jeżeli mowa o Kościele – to w myśl Jezusa Chrystusa, który przyszedł szukać i zbawiać, co było, zginęło – ma Kościół dalej prowadzić dzieło zbawienia. Takie zaś zadanie i posłannictwo każe przypuścić, że Kościół i co do nauki wiary i obyczajów, i co do środków zbawienia i organizacji musi być niezmienny. Bo to, w co trzeba było wierzyć i co czynić za czasów apostolskich, aby być zbawionym – musi dzisiaj być potrzebne, a czego Kościół niegdyś żądał pod utratą zbawienia, tego musi i dziś żądać. Również i stosunek wiernych do hierarchii kościelnej musi pozostać niezmieniony.

Niektórzy z modernistów, jak np. Loisy, starają się uzasadnić ewolucję w Kościele wymaganiami historii  i krytyki nowszej. Powiadają, że prawdziwa historia i krytyka każe się inaczej zapatrywać na początek i istotę chrześcijaństwa i katolicyzmu, na powstanie ewangelii, sakramentów i dogmatów, niż się zapatrywano dotąd. W odpowiedzi wystarczy zaznaczyć, że zamysły modernistów popiera historia i krytyka, ale jak już widzieliśmy taka, która się kieruje fałszywą filozofią, tj. historia i krytyka agnostyczna, immanentna, ewolucjonistyczna. Wykazali to Loisy’emu Le Camus Lepin, Maumus (Praca Maumus’a pod tyt. „Les modernistes” ukazała się także w tłumaczeniu polskim ks. dr Żochowskiego, Warszawa 1910) i wielu innych.

Czy jednak nie ma w Kościele żadnego rozwoju? Nie zdołałaby zasada ewolucji pozyskać tylu zwolenników, gdyby była czczym wymysłem bez żadnej wartości przedmiotowej. Na odrzucenie zasługuje jej stosowanie w sposób, który urąga i logice, i faktom, ale dozwolone jest zdanie o pewnych kształtach ewolucjonizmu. Pomijając inne dziedziny wiedzy, w których z wielkim prawdopodobieństwem da się przyjąć ewolucjonizm umiarkowany – można z pewnymi zastrzeżeniami mówić i o ewolucji w Kościele. Niezmienna jest nauka, niezmienna organizacja Kościoła, ale tej niezmienności nie należy utożsamiać z martwotą lub zastojem. W granicach tej niezmienności jest jeszcze wiele miejsca dla prawdziwego rozwoju, dla prawdziwego postępu. Szkic takiego rozwoju podał sam Chrystus Pan w przypowieści o ziarnie, które ma rość i przekształcać się w kłos, ale bez zmiany swojej istoty. W zastosowaniu do ustroju Kościoła należy to rozumieć w ten sposób, że niezmienny ma pozostać pierwiastek monarchiczny rządów kościelnych i nigdy nie może się przekształcić – jak chcą moderniści – w pierwiastek demokratyczny, bo Chrystus jednego uczynił najwyższym zwierzchnikiem i swoim zastępcą widzialnym; z drugiej jednak strony możebne są zmiany w karności kościelnej, działalności przełożonych dla dobra i udoskonalenia wiernych. Co się tyczy nauki Kościoła, to tutaj nie może być mowy o powiększaniu się przedmiotu wiary przez jakieś nowo objawiane prawdy po śmierci ostatniego Apostoła ani o zmianie treści lub – co na jedno wychodzi – o zmianie znaczenia jakiejś prawdy, istniejącej od początku w skarbcu Kościoła, ale możebny jest jeszcze rozwój, polegający na wszechstronniejszym poznaniu tej samej treści z uwzględnieniem szczegółów i wniosków, i jej zastosowania do życia praktycznego oraz na dokładniejszym i wyrazistszym określeniu niezmiennego znaczenia jakiejś prawdy – przez orzeczenia Kościoła. Do wyjaśnienia niech posłużą dwa przykłady, których już używa Wincenty z Lerin (por. Vinc. Lir. Commonitorium c. 28, 29, 30). Powiada, że z religią, która jest sprawą umysłu, ma się tak, jak z rozwojem ciała, które z biegiem lat rośnie i powiększa się, nie przestając być tym, czym było. Bez wątpienia wielka jest różnica między wiosną wieku młodzieńczego a jesienią wieku dojrzałego, a jednak ten sam staje się starcem, który był młodzieńcem; zewnętrzna postać i wygląd zmienia się, ale natura i osoba zostaje ta sama. Podobnie nauka wiary i jej dogmaty powinny w swym wzroście podlegać takiemu prawu rozwoju; powinny się z latami utrwalać, z czasem rozwijać, wiekiem pogłębiać, a jednak te same i nieskażone pozostawać, tj. nie zmieniać się w swej istocie. Inny przykład: Przed wiekami Ojcowie nasi posiali na roli Kościoła ziarno pszeniczne wiary; otóż byłoby nie do darowania, gdybyśmy – ich potomkowie – zamiast zboża prawdy, zbierali chwasty błędu. Przeciwnie jest rzeczą zupełnie naturalną i zrozumiałą, byśmy pomni, że początek i koniec rozwoju nie mogą się wzajemnie sprzeciwiać – zbierali w czasie żniwa z posianej niegdyś pszenicy, tj. z nauki zbierali jej owoce tj. dogmaty. To też ten sam Wincenty z Lerin na pytanie: czy więc nie ma w Kościele żadnego postępu, żadnego rozwoju? Odpowiada: jest i to bardzo wielki, bo i gdzież jest taka istota ludziom nieżyczliwa a Bogu niemiła, któraby odważyła się stawiać przeszkody temu rozwojowi? Lecz ten rozwój musi być naprawdę rozwojem, a nie zmianą wiary. Do istoty rozwoju należy, żeby rzecz jakaś z siebie powiększała się i wzrastała; gdy zaś rzecz jakaś przestaje być sobą, a staje się inną, to już jest zmiana, nie rozwój. Dlatego powinny wzrastać i postępować z postępem czasu ludzkiego i wieków ludzkości zrozumienie, wiedza i mądrość zarówno jednego człowieka, jak i całego Kościoła, lecz tylko w swoim rodzaju, tj. z zachowaniem tego samego dogmatu w tym samym znaczeniu pojmowanego i wykładanego."
 
ks. Andrzej Dobroniewski. Modernizm i moderniści. Poznań 1911. 
 

 
Jedność nauki Kościoła jest stałym nieprzerwanym cudem. Wobec zadziwiającej zmienności umysłu ludzkiego, jego żądzy niepodległości, wobec zmian, jakim podlega umysł ludzki, pod wpływem obyczajów, poglądów, ras... stulecia ubiegając, unoszą ze sobą szczątki tego, co już nie jest, a co mniemano, że będzie trwało zawsze; wobec tego powtarzam, w tej jedności i trwałości Katolicyzmu, niesposób nie przyznać mocy Bożej.

Ta jedność zadziwia tem bardziej, że trwa w tem społeczeństwie, w którem życie umysłowe jest najwięcej rozwinięte. 

Gdyby Kościół był ciemnicą, do której nie przenika żaden promień światła, żeby umysł wiernych był sparaliżowany do tego stopnia, że stał się niezdolnym do dyskusji, możnaby wytłómaczyć jedność brakiem opozycyi. Byłby to pokój, lecz pokój grobowy i milczenie śmierci.

Lecz tak nie jest.

Kościół przeciwnie jest środowiskiem, gdzie najbardziej roztrząsają zagadnienia spekulacyjne lub praktyczne, najbardziej obchodzące myśl i kierunek życia. Teologowie i filozofowie Kościoła są to badacze gorliwi, których żaden trud nie zraża, którym żadna myśl nie jest obojętną, którzy doprowadzili do doskonałości sposób dyskutowania każdego zadania, które może zająć umysł ludzki. I to jest prawdą, nie tylko dla tej lub innej epoki, ale prawdą zawsze, bo nigdzie nie dyskutowano tyle, co w Kościele, bo nigdzie życie umysłowe nie bije tak silnem tętnem, jak w Kościele.

W czasie, gdy świeccy wieków barbarzyńskich myśleli tylko o tem, żeby się bić, Kościół był szkołą, prawie o tyle, o ile świątynią i w starych klasztorach byli ludzie, którzy sądzili, że więcej waży książka, niż miecz. Jeżeli później światło się rozlało, to tylko dzięki temu, że Kościół je przechował.

Otóż wobec tego ruchu umysłowego, nigdy nieustającego, Kościół zachował niezachwianą jedność.

To tłómaczy, dlaczego Kościół tak troskliwie strzeże jedności i nie pozwala zuchwalcom targać się na ten przywilej, który jest jedną z cech jego początku Boskiego.

To też, ile razy nowe doktryny próbują zerwać jedność nauki i przerwać pasmo tradycyi kościelnej, Kościół powiada nowatorom: „Nie należycie już do mnie, bo nie macie mojej wiary, a wiara moja jest wiarą, którą mi dano i którą mi powierzono przechowywać
. Kościół nie wygania z łona swego nowatorów, on stwierdza tylko, że oni go opuścili.

Niesłusznie więc oskarżają Kościół o nietolerancyę; nie można przecie wymagać, żeby Kościół uznał za swoją — doktrynę, którą potępia. To dyssydenci sami dobrowolnie opuszczają Kościół, tem samem, że zrywają z doktryną tradycyjną.

Człowiek, któryby się wyrzekł swojej narodowości i przyjąłby inne poddaństwo, nie miałby prawa uskarżać się, że jego dawna ojczyzną nie uznaje go więcej za swego syna. Zupełnie to-samo dzieje się w Kościele względem tych, którzy zrywają z jego wiarą; nie mają prawa uskarżać się na Kościół za jego względem nich zachowanie się, które sami wywołali i uczynili niezbędnem.

Gdy wicher herezyi powieje na Kościół, opadają z drzewa owoce, które już były napół oderwane; kiedy burza rozwiewa żniwo gospodarza, „wiatr unosi” — powiada Bossuet — „tylko plewy”. Wstrząśnienia te nie naruszają jedności Kościoła, bo dobre ziarno zostaje w gumnie. Wierni nie zachwieją się upadkiem, który ich zasmuca, skupią się z tem większą gorliwością około Mistrza, który im mówi: „Zali i wy odejść chcecie?
, a oni mu odpowiedzą z najżywszem przekonaniem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Słowa żywota wiecznego masz”.

I łaska Wszechmocnego Boga, gorącość niewzruszonego przekonania, stałość w wierze, której oddano całe swoje życie, zachowują nienaruszoną i zabezpieczoną od wszelkich gwałtów niewypowiedzianą tajemnicę jedności katolickiej.

Ogólną przyczyną tych wstrząśnień, które odrywają nowatorów od środowiska jedności jest pretensya czynić lepiej, czyniąc inaczej, niż poprzednicy. Tymi poprzednikami są mężowie, którzy od czasów Apostolskich, w czasach Ojców i wielkich Doktorów, aż do najnowszych teologów, tłómaczyli i komentowali, zgodnie z nauką Kościoła, prawdy objawione; wznieśli ten wspaniały gmach, który nazywamy teologią katolicką, i który stanowi najwspanialszy wysiłek, na jaki mogła się zdobyć umysłowość człowieka.

Uczynić lepiej! Dajmy na to, chociaż taka pretensya zdradza nie zupełnie skromne ocenienie sił swoich, lecz ostatecznie, nie jest rzeczą niemożebną, bo nie wolno wytykać dowolnie granic postępu umysłowi ludzkiemu. Można więc przypuścić, że powstaną teologowie bieglejsi od Św. Augustyna i Św. Tomasza. Ci teologowie przyszłości mogą zrobić lepiej; lecz jeśli zrobią inaczej, t.j. jeśli nie pójdą za wytyczną powagi Boskiej Kościoła, zaćmią może geniusz Tomasza z Akwinu, lecz nie będą katolikami.

W gruncie więc rzeczy, nie co innego, jeno przecenienie własnych zdolności, odrywa nowotwórców od jedności Kościoła. Ci, do których wystosowano Encyklikę Pascendi, nie stanowią wyjątku.

Oni są zbawieniem Kościoła i światłem świata.

Tylko tyle!

„Ojcze, słuchaj nas — wołają oni do Piusa X, — dajemy Ci sposób bardzo skuteczny odzyskania w świecie siły moralnej, którą Kościół, niestety, utracił”.

P. Loisy powiada: „Ja pracowałem na sprowadzenie doskonalszego światła na kraj nasz, a nawet powiem na ludzkość całą”.

Skromność nie pozostawia chyba nic do życzenia!

Kiedy Św. Tomasz rozpoczynał swoją „Summa theologica
, nie obiecywał rzeczy tak wielkich. Zamierzał tylko „uprzystępnić początkującym naukę Boską.

Moderniści sięgają wyżej! Nie myli się więc Encyklika, gdy mówi, że oni „wyzuwszy się wszelkiej skromności, czynią się odnowicielami Kościoła”.

W samej rzeczy, oni chcą odnowić Kościół, ażeby zaś odnowienie nie było połowiczne, proponują zburzyć Kościół. Ci, którzy zechcą przeczytać moją książkę, przekonają się, że nie przesadzam.

Dlaczego jednak moderniści chcą odnowić Kościół?

Aby usunąć rozdźwięk między Kościołem a społeczeństwem współczesnem. I trzeba przyznać, że sposób, który wykomponowali, posiada skuteczność niezawodną. Zależy mianowicie na unicestwieniu jednego z tych dwóch współzawodników.

Samo przez się rozumie, że współzawodnikiem, który ma zniknąć, jest Kościół.

Nad odnowieniem Kościoła moderniści pracują za pomocą krytyki. Krytyka jest nauką dokumentów oryginalnych. Rozróżnia dane pierwotne od dodatków późniejszych; określa ścisłe znaczenie tekstu; odbudowywa fakty dawniejsze, oddzielając od historyi naleciałości legendarne... lecz należy dodać, że krytyka jest też sztuką wypowiadania twierdzeń, nie mających podstawy. Krytyka usprawiedliwia w zupełności tę uwagę Bossueta, że „dosyć wynaleźć słowo, które by olśniło świat, aby móc wygłosić wszystko, co się podoba, bez żadnego dowodu”.

Dziwną jest rzeczą, jaki wpływ wywierać mogą słowa. Bywają słowa, które jakby paraliżowały zdolność sądzenia i wrodzoną potrzebę dowodów przekonywających. Skoro je wymówiono, zrzeka się prawa kontroli i uchyla się, jak przed wyrocznią, której się nie godzi zaprzeczać, a nawet dyskutować. Szczególniej jeśli te słowa mają pozór buntu przeciw powadze dotąd szanowanej, to ich potęga magiczna jeszcze się powiększa, bo panuje nad wszystkimi, a ich jest legion, którzy mniemają, że wszelka opozycya jest oznaką wyższości.

Otóż, ten wyraz „krytyka” ma to szczęście, że samo przez się stanowi cały systemat, cały program, i schlebia miłości własnej tych, którzy mniemają, jak powiada Bossuet, „że to jest oznaką wielkiej zdolności i wielkiej wiedzy, skoro się nie podziela opinii ogółu”.

Encyklika „Pascendi” wskazuje w szeregach modernistów „księży ze zgoła niewystarczającem wykształceniem filozoficznem i teologicznem”.

Trzeba przyznać, że Modernizm uczynił spustoszenie w klerze. W tem właśnie leży największe niebezpieczeństwo nowego błędu: „A jeśli sól zwietrzeje, czem solona będzie?". Jeżeli ci, którzy, dzięki posłannictwu swemu, winni są głosić wiernym słowa życia, będą siali ziarno śmierci, zło się rozszerzy i samo się pogłębi.

Otóż listy p. Loisy nie pozwalają wątpić o tem, że wielu z księży uległo zarazie.

W liście do jednego z przyjaciół powiada p. Loisy, że pisał do Ojca Świętego i pisze: „Co do mnie, to się poddaję sądowi, jaki wyda o moich pismach Kongregacya Ś-go Officium
, i dodaje: „Wzgląd na to, że wielu młodych księży wszelka katastrofa mogłaby przerazić, wykoleić, albo skompromitować, spowodował mnie do napisania tego listu. Profesor Seminarium, któremu napisałem, że najbardziej życzę sobie, żeby nikt nie był skompromitowany z mojej winy, odpisał mi: Niestety, jak dużo już jest takich skompromitowanych, których przyszłość zależy jedynie od tego, co się stanie z wami. Trzech innych księży pisało do mnie dzisiaj, jeden prosi mnie o rozwiązanie wątpliwości, które go dręczą, drugi wyraża mi swoje współczucie; trzeci swoje oburzenie na to, co mnie spotyka. Co się stanie z tymi wszystkimi, jeżeli moje stanowisko w duchowieństwie upadnie?.

Ciężki smutek ogarnia człowieka po przeczytaniu tego listu, który wykazuje, na ile duchowieństwo francuskie dało się uwieść. Mam nadzieję wprawdzie, że są to tylko wyjątki, lecz ostatecznie liczba księży, uwiedzionych doktrynami modernistów, musiała być dosyć znaczna.

Przyczynę złego, oprócz wyżej wskazanych, upatruje Encyklika w niedostatecznem wykształceniu filozoficznem i teologicznem.

I rzeczywiście, trzeba bardzo słabego wykształcenia filozoficznego i teologicznego, żeby dusza kapłana mogła stawić tak marny opór napadom modernistów. Trzeba nadto, żeby grunt był już bardzo podminowany przez tę szkodliwą filozofię, która pod pretekstem reagowania na doktryny tradycyjne, wykoszlawiła działalność umysłu w samych źródłach.

Tej bowiem filozofii subiektywnej należy przypisać twierdzenia takie, jak to: „Dogmaty powstałe z formuły abstrakcyjnej doświadczenia chrześcijańskiego (des dogmes nes de la formulation abstraite de l'experience chretienne); Kościół zorganizowany dla potrzeby wiernych; sakramenty, wytworzone z konieczności złożenia w obrządkach zewnętrznych, trwałej pamiątki odkupienia i udzielenia, za pomocą zmysłów, jej niezatracalnych owoców: wydają się jakby warunki niezbędne, dla zlania się dusz w jednem życiu religijnem”.

A więc „sumienie chrześcijańskie
, t.j. ostatecznie myśl chrześcijan, utworzyła dogmaty, skoro one z niej powstały?

Oto jeden z zasadniczych błędów modernizmu: myśl chrześcijańska stworzyła Chrystyanizm! Jest to krańcowy subjektywizm; jest to także przeczeniem wszelkiej interwencyi zewnętrznej i nadnaturalnej Boga w dziele najdoskonalszej Religii.

Jeśli niezdrowa filozofia przygotowała drogi modernizmowi i ułatwiła mu dostęp aż do świątyni, to lekarstwem na to jest powrót do tej filozofii, która jest naturalnie prawowierną, ponieważ jest naturalnie rozumną, bo nie obraża zdrowego sensu, i ponieważ jej metoda, wolna, lecz pewna, chroni ją od wszelkich niespodzianek; jednem słowem, powrót do scholastyki.

W sprawie ocenienia filozofii wzgląd na daty mało ma znaczenia. Scholastyka będzie lepszą lub gorszą nie dla tego, że jest dawniejszą, niż doktryny nowsze, tak samo jak te ostatnie nie będą lepsze od scholastyki dlatego tylko, że są nowsze. Cała kwestya zależy na tem: gdzie jest większa suma prawdy? gdzie najodpowiedniejsze wyjaśnienie zadania? gdzie jest metoda mędrsza i pewniejsza? gdzie są dowody najbardziej przekonywające? Jednem słowem, która filozofia odpowiada najbardziej wymaganiom umysłu człowieka?

Co do mnie, jestem przekonany, że ktokolwiek zechce porównać obie filozofie, bez wahania wypowie się na korzyść filozofii scholastycznej.

Pod każdym względem byłoby bardzo pożądanem, żeby powrócono do filozofii scholastycznej. Umysły, karmione tym pokarmem zdrowym a silnym, byłyby gruntowniejsze, a tem samem bardziej niezachwiane w ich wierze. Toteż Kościół, zalecając filozofię Ś. Tomasza, ma na względzie nie tylko ochronę wiary, lecz jednocześnie chce przyjść z pomocą rozumowi, bo doktryny nowoczesne przynoszą nie mniej szkody rozumowi, jak wierze.

Moderniści więc zamierzyli zbliżenie Kościoła i społeczeństwa obecnego; w tym celu poświęcili Kościół, co bezsprzecznie ułatwia zadanie. I mają czoło wydawać siebie za spadkobierców doktryn scholastycznych. „Św. Tomasz — powiadają oni — jest szczerym modernistą swego czasu, jest człowiekiem, który, zadziwiającym wysiłkiem wytrwałości i geniuszu, kusił się o zjednoczenie wiary i umysłu ówczesnej epoki, i my jesteśmy prawdziwymi spadkobiercami scholastyki, prowadząc w dalszym ciągu jej najszlachetniejsze wysiłki: mianowicie rozwijając zdolność Kościoła zastosowania religii chrześcijańskiej do zmiennych form filozofii i kultury w ogóle”.

Trudno bardziej fałszować fakty. Ś-ty Tomasz uchrześcijanił myśl Arystotelesa, — moderniści chcą zlaicyzować myśl chrześcijańską; Św. Tomasz dał na usługi Kościoła współczesną filozofię, — moderniści chcą nagiąć wiarę do zachcianek filozofii nowożytnych. Św. Tomasz jest przede wszystkiem wierny tradycji, głos jego jest wiernym oddźwiękiem wieków chrześcijańskich, — moderniści pysznią się z tego, że wprowadzają coś nowego, a co do tradycyi, to zachowali chyba tradycyę wieży babel.

Gdy Moderniści mówią, że chcą pogodzić Kościół z myślą, ze społeczeństwem współczesnem, winni być ściślejsi, bo myśl i społeczeństwo nie są synonimami.

Myśl współczesna jest to termin bardzo niewyraźny i może być bardzo rozmaicie rozumiany. Dla jednych myśl współczesna jest zaprzeczeniem wszelkiej idei religijnej; dla innych jest to antagonizm, niezbędny między teraźniejszością a przeszłością; dla innych znowu, myśl współczesna jest to idea filozoficzna, gdy dla innych — teorya socyalna. Są wreszcie tacy, dla których myśl współczesna jest czemś tak bardzo chwiejnem, że nie można jej ani należycie określić, ani zkrystalizować w jakąś formę stałą. Prawdopodobnie ci ostatni są najbliżsi prawdy.

Stąd wynika wniosek, że pojęcie modernistów, co do myśli współczesnej, jest wielce nieuchwytnem.

Co zaś do społeczeństwa współczesnego, jest to pojęcie zupełnie wyraźne i ściśle określone. Jest to społeczeństwo zrodzone z konwulsyi, wstrząsających Francyę w ostatnich latach XVIII stulecia, zbudowane na tych zasadach prawa publicznego, które dzisiaj są przyjęte prawie powszechnie.

Jeżeli moderniści chcą pojednać Kościół z tem właśnie społeczeństwem, biorą się do tego za późno, bo już od dawna Kościół zawarł traktat z tem społeczeństwem, i uczynił to Kościół nie zrzekając się ani joty z prawa świętego, nie czyniąc ustępstwa z najmniejszej cząstki prawd, powierzonych mu do przechowania; uczynił to nie sprzeniewierzając się samemu sobie, ani swoim zasadom, ani tradycyi, uczynił wierny swemu prawu zasadniczemu, które mu każe być katolickim.

Tak, Kościół jest katolicki! Działalność jego nie ściąga się do jednego wieku, jednej epoki, jednego społeczeństwa, jednego narodu; nie ma ona innych granic, tylko te, które mierzą czas i przestrzeń. Kościół jest to dom Boży o drzwiach zawsze otwartych, bo każdy ma prawo wejść doń; jest źródłem wody żywej, u którego ma każdy prawo ugasić pragnienie; jest to dar, który Bóg uczynił całej ludzkości, i nikt nie ma prawa zniżyć jego do poziomu i interesów poszczególnych, z krzywdą dobra nadnaturalnego wszystkich.

Jak Boski nasz Zbawiciel, ukoronowany koroną cierniową, chciał umrzeć z rozpostartemi ramionami i z bokiem otwartym, tak Kościół wznosi swoje ramiona nad światem, aby mu błogosławić. Ma on serce przebite, i ta rana krwawi ciągle, ponieważ jest krwawą Hostją, która bez przerwy ofiaruje się Bogu za nas; jest on uwieńczony cierniami, które Mu wbijają ci, co zapoznają Jego dobrodziejstwa i Jego miłość.

Pokój między Kościołem a społeczeństwem nastąpi wtedy, kiedy studya poważne rozwieją zasłonę uprzedzeń, przez które społeczeństwo patrzy na Kościół, bo Kościół zawsze żąda pokoju, i nie czekał na rady garstki zbuntowanych.

O. Maumus, Moderniści, Z drugiego wydania przetłómaczył Ks. Dr. Jan Żochowski. Warszawa 1910, s. 5-17 (Przedmowa).