WEISSA APOLOGIA CHRYSTIANIZMU
Natur und Uebernatur. – Grundzüge einer Kulturgeschichte.
– Der Apologie des Christenthums dritter Band. – Durch Fr. Albert Maria
Weiss, O. P. (Freiburg, in Br. 1884, str. XIII i 926)
BP MICHAŁ
NOWODWORSKI
Znakomite dzieło dominikanina
niemieckiego Alberta Weiss'a Apologia chrystianizmu ze stanowiska nauki
moralności, którego trzecia część niedawno wyszła pod wyżej wymienionym
tytułem, jest wielce na dobie, nie tylko ze względu na dążność swoją, ale
także i z tego powodu, że w bliskim pozostaje ono związku z panującym obecnie
w filozoficznych poglądach pesymizmem. Podobnie jak Schopenhauer i Hartmann,
wychodzi także Weiss ze stanowiska
zła, rozpościerającego się w świecie. Kto przeczyta dwa
pierwsze tomy tego dzieła, ten zapewne nigdy nie zapomni straszliwego obrazu
nowoczesnej kultury "humanistycznej"; skreślonego przez autora "Apologii",
owej kultury tak wysławianej, na pozór świetnej, a wewnątrz tak zgniłej
i strupieszałej. Weiss, podobnie jak Hartmann, nie obwija myśli swoich
w konwencjonalne frazesy, ilekroć chodzi o wykazanie, jak to cały postęp
nowoczesny, wszystkie wynalazki i odkrycia, i olbrzymie przedsięwzięcia
naukowe i socjalne wzmagają tylko nędzę i
nikczemność, coraz dotkliwiej jątrząc i otwierając rany społeczne. Lecz
gdy filozof pesymizmu wskazuje jako jedyne wyjście z szalonych orgii i
z piekła życia współczesnego – unicestwienie istoty ludzkiej, pogrążenie
się w nicość, autor "Apologii" podaje śmiertelnie schorzałej ludzkości
jedyne skuteczne, nieomylne lekarstwo, stawiając jej przed oczy prawdę
i łaskę chrystianizmu. Wszystkie cierpienia, wszystkie dysonanse,
wszystkie troski i walki żywota ziemskiego wyrównywają się, łagodnieją
i milkną w jednającym wszystko odkupieniu przez Chrystusa – ubi
abundavit delictum, superabundavit gratia (a).
"Nie możemy więc, za przykładem pesymistów, powiada Weiss, oddawać się
rozpaczy... W chrystianizmie posiadamy religię, która uczy wprawdzie znosić
i cierpieć, ale która nie zna, co to jest zwątpienie i rozpacz, religię
wyrozumiałości, jak również walki, religię dzielności i łagodności. Obcymi
jej są: pośpiech gorączkowy i burzenie namiętne a ślepe, jak również martwota,
wszystko poświęcająca dla używania ciszy chwilowej. Religia ta uczy zwyciężać
znoszeniem krzywd i cierpień – a opierać się czynieniem dobrze. Poskramia
ona szemrzących, łagodzi uporczywych i twardego serca, miękczy potężnych,
hartuje słabych, ubogich czyni zadowolonymi
z losu swego, podwładnych posłusznymi, bogatych miłosiernymi. Kto według
jej ducha żyje, ten umie uszanować węzły łączące chwilę obecną z przeszłością,
ten cierpliwie oczekuje lepszej przyszłości, przygotowując takową spełnianiem
obowiązków, jakie na każdym członku społeczeństwa ciążą. Religia ta i tylko
ona uczy, jak człowiek może z godnością znosić cierpienia żywota ziemskiego,
jak ma życie swoje podnosić i uświęcać miłością i spełnianiem w małych
rzeczach rzeczy wielkich, jak znój pracy
i boleści, i chwile wytchnienia uszlachetniać" (str. 14).
Tym uniwersalnym zadaniem
cywilizacyjnym chrystianizmu zajmuje się trzecia część dzieła Weiss'a.
Autor zamierzył skreślić tu w ogólnych rysach "całą kulturę chrześcijańską"
i dlatego przedmiot swój w siedmiu częściach rozpatruje: 1. dzieje powstania
chrystianizmu; 2. jego naukę moralności, jego środki łaski, jego karność
i organizację; 3. jego kształcenie, wychowanie i kulturę; 4. jego stosunek
do potęg świeckich; 5. jego działalność socjalną;
6. związek wewnętrznej, nadprzyrodzonej istoty z życiem społecznym, i na
koniec 7. praktykę życia chrześcijańskiego, obowiązującego wszystkich wyznawców
nauki Chrystusowej.
Dość jest zacytować tytuły
działów, aby dać czytelnikowi pojęcie o ogromie sfery, jaką ta trzecia
część "Apologii" obejmuje, o mnogości głębokich i najdonioślejszych kwestii,
jakie się tu napotyka. Tym się też objaśnia, że autor w tym pierwszym tomie
trzeciej części zdołał rozwinąć tylko trzy pierwsze działy, odkładając
dalsze do tomu następnego. Lecz trzy
te działy zawierają tyle materiału i tyle prawd zasadniczych, że uczony
dominikanin niemiecki mógł tu tylko ogólny szkic nakreślić, pomijając szczegółowe
takowego wykończenie. Zresztą zamierzył on tylko, jak się sam wyraża,
"wskazać zakres chrześcijańskich obyczajów i kultury chrześcijańskiej,
abyśmy mogli objąć jednym rzutem oka to wszystko, co do nas należy i co
pracy naszej oczekuje". Zaiste w tym właśnie tkwi wartość tych obu tomów
III-ej części. Weiss kreśli w nich granice
kultury chrześcijańskiej, a przy tym daleko w głąb krajów nieprzyjacielskich
przenosi słupy graniczne. Odkrywa przed nami, ile to utraciliśmy z naszego
dziedzictwa katolickiego i jak obszerne sfery jeszcze pozostają do zdobycia,
aby chrystianizm znowu odzyskał wpływ
bezsporny na życie i sposób myślenia zarówno jednostek, jak ogółu.
Niektórzy pisarze katoliccy
usiłują, na przykład, dowieść, że chrystianizm bardzo mało ma do czynienia
ze sztukami pięknymi, że chrystianizm zajmuje się etyką, a nie estetyką.
Występując przeciwko tej tezie błędnej, Weiss wypowiada wiele bardzo trafnych
myśli w 16 wykładzie "o sztukach pięknych w służbie ludzkości i chrześcijaństwa".
Zastanawia się nad źródłem wszelkiej sztuki, nad pięknem i jego definicją,
wyjaśnia związek wewnętrzny między
pięknem, prawdą i dobrem, i następnie rozwija trojakie zadanie sztuki chrześcijańskiej,
aby uwydatnić, o ile pierwiastek nadprzyrodzony uszlachetnia sztukę i doprowadza
ją do najwyższej doskonałości. Pouczające jest porównanie architektury
greckiej i rzymskiej z architekturą chrześcijańską. "Chrześcijanie, pisze
Weiss, są ludem budującym. Chrześcijanin podnosi z upadku, stawia, buduje.
Grecy i rzymianie nic nowego nie tworzą, a tylko udoskonalają lub pożytkowują
to, co inni wytworzyli. Kultura chrześcijańska
nie odrzuca wprawdzie zabytków przeszłości, ale nawet obce pierwiastki przyswajając
sobie, tworzy z nich rzecz nową, samodzielną. Chrześcijanin jest dziedzicem
całego świata, nie przez wojnę i zabór, ale spadkobierstwem prawowitym.
Lecz chrześcijanin nie ogranicza się na tym, co świat mu daje. Pragnie
on mieć trwały grunt pod stopami swymi i czyste przestworze niebieskie
ponad sobą. Więcej nie żąda od ziemi. Ducha sam wnosi ze sobą. Zaledwie
znalazł niezbędną przestrzeń, nieco
powietrza swobodnego, wreszcie nieco materiału architektonicznego – a już
piętrzą się ku niebiosom łuki i szczyty jedne nad drugimi. Co zaś chrześcijanin
tworzy, nie rozpościera się to w martwej, zimnej piękności na ziemi, jak
budowle greckie, nie wznosi się ciężkim
ogromem w górę jak piramida – lecz wyrasta jako dzieło żywe, potężnie,
według jednej myśli, porywając wszystkie serca za sobą. W architekturze
chrześcijańskiej bowiem działa duch, wsparty na ziemi, ale czerpiący życie
w niebiosach. Duch ten umie się zastosować
do wszystkich sfer ziemi i do wszystkich potrzeb ludzkich, do wszystkich
epok dziejowych; umie zaspokoić i prostaczka wiejskiego i majestat potentatów
tego świata. Tworzy on jednym rzutem; nie odpycha ozdobności, ale jej w
miarę używa. Nie ogrom stanowi tu trwałość ani nagromadzenie ozdób – piękność,
lecz porządek, celowość i mądrość. W architekturze chrześcijańskiej uderza
myślącego człowieka najpierw spokój rozlany we wszystkich częściach dzieła
sztuki, po wtóre równowaga i harmonia,
po trzecie miara i trzeźwość, na ostatek zamknięta w sobie, wykończona
jedność" (str. 889).
W podobny sposób rozpatruje
autor inne sfery kultury, jak na przykład "kształcenie ducha, kształcenie
charakteru i uczucia". Na tym polu duch nowoczesny, duch niewiary, duch
cynizmu i brutalnego używania życia prowadzi zaciętą, fanatyczną walkę
z chrystianizmem. Co ma wspólnego, powiadają koryfeusze nowoczesnego postępu,
religia z rozwijaniem umysłu? kto zdoła modlitwami wychować człowieka?
na co się przyda ów cały kram
niezrozumiałych formuł religijnych, którymi Kościół nasze obciąża umysły?
W tych i tym podobnych frazesach odbija się duch nowoczesnej pedagogii
i teraźniejszej szkoły, w której nauka religii, co najwyżej tolerowana
bywa jako przedmiot wykładany obok, a często niżej innych przedmiotów szkolnych.
Tu autor wskazuje na całą nędzotę nowoczesnego kształcenia szkolnego, które
w nagromadzeniu wiadomości i wiadomostek cel pedagogii upatruje. "Szczepią
w dzieciach mniemanie, że wszystko zrozumieć powinny... Dobrze też wiedzą
nowoczesnych szkół wychowańcy, co Junona i Jowisz ze sobą robili i jakie
gazety czytywali przodkowie nasi w periodzie goryla. Lecz kto im mówi o
tym, jak należy się urządzić, aby żyć zadowolonym na ziemi i uszczęśliwiać
innych, kto im wyjaśnia, że próżność
jest rzeczą brzydką, że niemoralność jest grzechem śmiertelnym, że kokieteria
jest początkiem niemoralności, że nędza człowieka pochodzi z jego zmysłowości,
że nie może doznawać pokoju wewnętrznego, kto nie chce umartwiać swoich
namiętności i żadnej ofiary dla Boga uczynić? Czyż to tak trudne do zrozumienia,
że sama historia naturalna i astronomia nie wykształci chłopców i dziewcząt
na uczciwych ludzi? Czyż studia anatomiczne i mitologia uczynią dziewczęta
później skromniejszymi dziewicami i
wzorowymi matkami?" (str. 578). Surowe to są słowa, ale nie za surowe. Niepodobna
też nie zgodzić się z tym, co autor mówi o nowoczesnej edukacji kobiecej,
edukacji dla tego tak wychwalanej, że uczy ona kobietę gimnastyki, pływania,
a nawet fechtunku, że napełnia jej
głowę mnóstwem wiadomości, które w życiu na nic się nie przydadzą, a tylko
próżność i pyszałkostwo podsycają. Przechodził wprawdzie także poganizm,
w czasach upadku, podobną do naszej, emancypację kobiet, lecz w początkach
usiłował przynajmniej reagować przeciwko
tej pladze zabójczej; nasze zaś czasy poczytują taką właśnie edukację kobiecą
za prawdziwy i rozumny postęp. I to jest mianowicie najgorszym objawem,
że nie poznajemy głębokiego upadku, w jaki coraz bardziej pogrąża
się społeczeństwo, że owszem szczycimy się swoją kulturą, swoją mniemaną
doskonałością. Dość tu przytoczyć deklamacje nowoczesne o moralności niezależnej.
Lecz czyż możemy dojść do poznania naszego stanu rzeczywistego, gdy koryfeusze
nowożytnej kultury, głośni poeci
i filozofowie ciągle nam o tym prawią, że
jesteśmy rodzajem boskim, i że nieskończony postęp mamy przed sobą, gdyż
"nasza wola jest wolą Boga, że czego chcemy, tego także dokonać możemy,
że dla człowieka nie masz rzeczy niemożliwych".
I zamierzywszy w ten sposób
wykazać wpływ chrystianizmu na wszystkie sfery kultury, autor mówi naprzód
"o chrystianizmie w wierze i w organizacji jako podstawie życia moralnego"
(str. 225-519). Zastanawia się tu więc najpierw nad ideą Boga jako wykładnikiem
wszelkiej kultury, następnie przechodzi do wiary chrześcijańskiej i pokazuje,
że wiara ta jest jedynym trwałym fundamentem życia publicznego i prywatnego.
"Wiara jest zwycięstwem pierwiastka wyższego. Ile wiary, tyle ideału, tyle
pomyślności. Gdzie nie masz wiary,
tam śmierć panuje. Gdzie wątła wiara, tam wątłe życie. Gdzie jest całkowita,
mocna, żywa wiara, tam toczy się walka dzielna i błogosławiona, tam odnoszą
się wielkie zwycięstwa, tam jest człowiek całkowity, tam jest nieskończona
zasługa i życie wieczne" (str. 271).
Wyjaśniwszy przy tej sposobności bezrozumność nowoczesnych doktryn
o tolerancji, Weiss rozbiera treść moralności
chrześcijańskiej i pokazuje, że chrystianizm nie tylko daje wspaniałą naukę
moralną, ale że jest ją w stanie w życie wprowadzić.
Aby uwidocznić ścisły związek
moralności i religii, autor "Apologii" rozwija najpierw istotę religii
w ogóle i w szczególności istotę religii chrześcijańskiej. Jest to, zdaniem
naszym, najlepsza część z całego tomu. Czasy nasze, powiada Weiss, za swoją
bezreligijność wstydzić by się powinny wobec pogan. Pomimo całej potworności
poganizmu, tkwiło w nim uczucie religijne, jakkolwiek skażone. Poganie
z drobiazgową skrupulatnością spełniali przepisy religijne. Znamieniem
zaś kultury nowoczesnej jest obojętność
na wszelką religię, niewiara, lekkomyślność religijna; bezreligijność jest
jej religią. Weiss szuka źródła tej bezreligijności i
znajduje takowe w protestantyzmie, "który do gruntu wypaczył cały sposób
myślenia i życia ludzkości". Wykazuje zaś to na nauce Lutra, który moralność
zupełnie od religii oddzielił, i na owych karykaturach religii, jakie zrodziły
się z protestantyzmu, na purytanizmie, kwakierstwie, na różnych formach
racjonalizmu itd. "Powinniśmy uprzytomnić sobie wszystkie te
karykatury religijne, wszystkie poczwarne płody uporu i pychy, podające
się za jedyną, prawdziwą religijność, jeśli chcemy pojąć, skąd pochodzi
ta pogarda religii, ta ostentacyjna bezreligijność, jaka od stu lat ziemię
zakaża... Zaiste nie byłoby takiej
nienawiści ku religii, gdyby nie było takich jej potwornych karykatur"
(str. 356). Ale musiało dojść do tego, gdy usunięta została boska powaga
Kościoła, gdy jej miejsce w sprawach religijnych zajęła pycha rozumu człowieczego.
Jeśli więc religia w swojej formie
prawdziwej ma znowu podźwignąć i uszczęśliwiać ludzkość, to musi odzyskać
prawa sobie przynależne, widzialne źródło zbawienia – Kościół katolicki.
Jest on bowiem niejako "mostem, który Bóg zbudował z materiałów ziemskich,
aby po nim człowiek krokiem pewnym
mógł przebyć przepaść, dzielącą naturę od nadnatury; jest on mostem, który
przebyć musi każdy, pragnący osiągnąć zbawienie. Podobnie jak tęcza, którą
Bóg na znak przymierza z człowiekiem rozpostarł na niebiosach, opiera się
także Kościół na ziemi, a sięga w przestworza
nadziemskie. Kto jego kierownictwu się powierza, może być pewnym, że drogę
do nieba znalazł".
Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki".
Rok dwudziesty trzeci. Dnia 15 stycznia 1885 r., Nr 3 (1885), ss. 33-36.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono.)
Przypisy:
(a) "Ubi autem abundavit delictum, superabundavit gratia"
– "Lecz gdzie obfitowało przestępstwo, łaska więcej obfitowała" (Rzym.
5, 20). – Przyp. red. Ultra montes.
Za: http://ultramontes.pl/weissa_apologia_chrystianizmu.htm