Szatą
liturgiczną dominikanina jest jego habit. Tylko do czynności świętych
odprawianych przy ołtarzu wdziewa nań lniane i jedwabne szaty przepisane
przez Kościół dla Mszy św. i innych nabożeństw; w chórze występuje
zawsze w samym tylko habicie, bez komży.
Tkwi w
tem głębokie znaczenie. Inni ludzie, a nawet duchowni, mają inne szaty
na codzień, a inne na nabożeństwo - dominikanin przeciwnie, jak zawsze
przebywa w domu modlitwy, którym jest cały klasztor, tak również zawsze
jest w stroju liturgicznym. Pierwotny zwyczaj szedł pod tym względem tak
daleko, że nawet na noc nie pozwalał się nam rozstawać z suknią
liturgiczną: przez pierwsze wieki istnienia Zakonu wszyscy dominikanie
spali zawsze w habicie. Dziś wzgląd na słabsze zdrowie skłonił do
zarzucenia tego zwyczaju. Ale jeszcze obecnie niektóre klasztory
przestrzegają go ściśle, jak n. p. klasztor w St. Maximin w południowej
Francji - a w innych zakonnicy nie śpią wprawdzie w habicie, ale
przynajmniej przepasani pasem i nigdy nie składają szkaplerza gdzie
indziej niż na samem łóżku, aby pamiętać, że i w nocy niejako pozostają
"liturgami".
Habit składa się z trzech części
zasadniczych: tuniki, spadającej do kostek i wdziewanej przez głowę, ze
szkaplerza, który jest pasem sukna zakrywającym piersi i plecy i
schodzącym poniżej kolan, wreszcie z kaptura, złączonego z kanonicką
mantoletą, oznaką przynależności do kanoników regularnych, z których
dominikanie się wywodzą. Tunika przepasana jest pasem skórzanym; z niego
zwisa wielki różaniec o 15 dziesiątkach. Cały strój jest z białej,
miękkiej wełny i stanowi całość bardzo harmonijną, nawet może wykwintną.
Białość
habitu i piękność jego kroju, które każdego odzianego weń podnosi i
uszlachetnia, nadają postaci dominikanina charakter, który dziwi może
nieraz i gorszy tych, co to widzą w zakonniku przedewszystkiem
pokutnika. W rzeczy samej o ileż pokorniejszą i pod wieloma względami
bezpieczniejszą dla zakonnika jest brunatna tunika reformacka czy
kapucyńska, albo szlachetna w stylu, ale poważna i surowa czarnym
kolorem suknia synów św. Benedykta. Nawet zwykła sutanna duchowna wydaje
się dużo skromniejszą od błyszczącego białością habitu dominikańskiego.
Jest
w tem wiele prawdy i musimy to wyznać: niejeden z początkujących w
życiu duchownem ucierpiał od piękna naszego habitu. Ale, rzecz dziwna,
do tego tak "luksusowa" zdawałoby się stroju najbardziej przywiązani
byli u nas zawsze ci, co najwyżej wznieśli się w życiu duchownem a
najgłębiej zeszli w pokorze i pogardzie świata i siebie. Przeciwnie,
gdziekolwiek i kiedykolwiek zaczynało upadać zrozumienie ideału
zakonnego, zawsze pierwszym jego objawem było wstydliwe zasłanianie
habitu przed oczyma ludzi. I dzisiaj nawet, choć warunki podróży w kolei
zmuszają nieraz dominikanina, by biały swój habit zakrył czarnym
płaszczem podróżnym - prawdziwy syn św. Dominika czyni to zawsze z żalem
i z niechęcią.
Przyczyna tego stanu rzeczy jest
następująca: dominikanin nie jest przedewszystkiem pokutnikiem, choć
pokutę wysoko ceni i być może równie wiele jej ma w życiu jak inni
zakonnicy, specjalnie pokucie się poświęcający. On ponad pokutę stawia
liturgiczną służbę Bożą, publiczną modlitwę Kościoła. Ze względu na nią
i dla niej nosi tak piękny habit i nigdy się z nim nie rozstaje; ten
habit piętnuje go na "liturga", sprawia, że już zewnętrznie z daleka
widać w nim osobę wyłącznie Bogu poświęconą.
Modlitwa
liturgiczna ma być piękna i trzeba, by liturg ubierał się w piękne
szaty. Kolorem tych szat dla chóru jest w Kościele kolor biały i ci,
którzy nie poświęcają całego swojego życia modlitwie wdziewają
przeważnie na ciemną suknię białą komżę. Dominikanin, jakeśmy
powiedzieli, całe swoje życie jest liturgiem. Stąd życie całe, od rana
do wieczora chodzi w białej szacie liturgicznej. Wobec tego argumentu
ustępują powody osobiste. Dominikanin wierzy, że Bóg nie opuści i w
prywatnem życiu tego, kto wszystko stosuje do Jego służby liturgicznej i
śmiało idzie w świat w swoim pięknym białym habicie.
Nawiasem
mówiąc w Zakonie św. Dominika istnieje wogóle wstręt do ostentacji w
ubóstwie. Habit zaniedbany, zanadto połatany uchodzi za przestępstwo i
podlega karze. Gdzie dusza pragnąca jak najobfitszego naśladowania w
ubiorze ubogiego Zbawiciela i Jego wielkiego apostoła św. Franciszka z
Asyżu, którego dominikanin Ojcem swoim nazywa, znajduje najwięcej
wolności, to może w trzewikach. Tutaj poza przepisanym czarnym kolorem i
zakazem chodzenia boso, panuje swoboda i dominikanin nieraz z niej
korzysta. Niejeden ze wzruszeniem przypomina sobie n. p. u nas wrażenie
jakie na wszystkich robiły grube, robotnicze, przytem połatane buciki
jednego ze synów św. Dominika, uczonego o europejskiej sławie,
zajmującego wybitne stanowisko. Ale nawet tutaj wzgląd na piękno służby
Bożej każe dominikaninowi nieraz zrezygnować z osobistych upodobań i
nakłada granice wyrzeczenia.
W polskiej prowincji
noszą dominikanie na pasie skórzanym, drugi pas, utkany z czerwonej
wełny. Jest to szczególny przywilej, a zawdzięczają go krwi licznych
męczenników, którzy w pierwszym wieku istnienia Zakonu oddali życie za
wiarę na kresach wschodnich. Całość zakrywa czarna kapa, uzupełniona
również czarnym kapturem tego samego kroju co kaptur habitu. Kapa jest
rozcięta z przodu, tak, że przez nią widać zawsze w myśl przepisów
zakonnych szkaplerz. Używamy jej w dwojakim celu: jako wierzchniego
okrycia gdy wychodzimy z klasztoru i jako stroju liturgicznego przy
niektórych czynnościach, n. p. w całem Officium divinum od Dnia
Zadusznego do Wielkanocy (a właściwie do Gloria we Mszy
wielkosobotniej), przystępując do Komunji św. służąc do Mszy św., a
także głosząc kazanie.
Do stroju dominikanina
należy jeszcze jego uczesanie. Jest ono mnisze: nosimy na głowie wielką
tonzurę monastyczną, zostawiając naokoło tylko na trzy palce szeroki pas
włosów. W klasztorze prawie zawsze kaptur zakrywa głowę, a wraz z nią i
tonzurę, ale poza nim tonzura doskonale podkreśla całość stroju
liturgicznego, podnosząc całą osobę niejako na piedestał sakralności.
Oczywiście, że ten stan rzeczy, to bezustanne trwanie w nastroju
liturgicznym i niepozwalanie sobie na nic, coby z tym nastrojem stało w
sprzeczności, połączone jest nieraz z wielką ofiarą i niejednem
wyrzeczeniem. Ale w zamian daje ono tak wspaniałą harmonję i jednolitość
życia, tyle spokoju, tak wielką pomoc w ułożeniu i skierowaniu do Boga
wszystkich myśli i czynności, że kto to poznał, z największą tylko
przykrością rozstaje się ze swoim habitem i tonzurą, zewnętrzną oznaką
tego trwania na modlitwie.