TAJEMNICE RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO
CZĘŚĆ PIERWSZA
RADOSNA
II.
Nawiedzenie
–––––
"Którego nosząc w żywocie, Elżbietę nawiedziłaś".
Odwiedziny Najświętszej Panny u Elżbiety, Jej krewnej,
które Kościół czci pod nazwą Nawiedzenia, stanowią drugą tajemnicę, podaną
pobożnym rozważaniem naszym w pierwszej, radosnej części Różańca. Druga ta
tajemnica polega na pierwszej, jak owoc na drzewie, które go rodzi.
"Wydało serce moje słowo dobre", tak śpiewał
Dawid, "opowiadam (to jest, na chwałę Jego poświęcam) czyny moje
Królowi" (1). Co Psalmista w tych
słowach wypowiada, jako wyraz własnych uczuć swoich, temu później Chrystus Pan
szersze nadał znaczenie, i jakoby prawem powszechnym uczynił, gdy rzekł: "Z
pełności serca, usta mówią" (2).
Maryja, odkąd nosiła w żywocie swoim Słowo przedwieczne, miała serce więcej niż
pełne.
Obfitość, serce Jej zapełniająca, była to nie łaska
tylko, ani skarbnica, ani nawet cały świat łaski; było to raczej jak
widzieliśmy, niezmierzone mnóstwo łask stworzonych, była to samaż Łaska
niestworzona. Ani bogomyślne kontemplacje Świętych, ani Komunie dusz
najpobożniejszych, choćbyśmy je wszystkie razem złożyli, i sakramentalne, i
duchowne, nie zdołają dać nam pojęcia o tym, co się stało w Maryi, odkąd
poczęła Jezusa. Nie było nigdy i nie będzie nic bardziej podobnego do tajemnej
Słowa wcielonego z ludzką duszą swoją rozmowy, albo wyżej jeszcze, do tego
niewypowiedzianego obcowania, które jest życiem i jakoby obopólnym zajęciem
trzech Osób Trójcy Przenajświętszej. Sama tam była światłość, i miłość, i
świętość, i zjednoczenie, i szczęśliwość. Samo nawet w niebie obcowanie Boga z
Aniołami z tym obcowaniem Maryi z Jezusem, w żywocie Jej mieszkającym, równać
się nie może. Gdybyśmy mogli osiągnąć zupełne tej tajemnicy zrozumienie,
dowiedzielibyśmy się, czego żaden Doktor nie zgłębił, czego żaden Święty,
własnym przynajmniej doświadczeniem, nie doznał, jaka jest niezmierzona
wielkość miłości, i tej którą Bóg może okazać prostemu stworzeniu; i tej, jaką
proste stworzenie może oddać Bogu.
Nie dziw zatem, bo było to rzeczą jakby nieodzowną, że
pod wpływem takiego uszczęśliwienia, w sercu Maryi powstała nieprzeparta żądza
wylania na drugich tej przeobfitej pełności swojej, i udzielenia drugim tego
daru, który sama otrzymała. Nie dziw także, co było rzeczą również naturalną i
nieodzowną, że skoro Duch Święty, we wszystkim Nią rządzący, na tę żądzę Jej
zezwolił, Maryja natychmiast poszła za naglącym natchnieniem Jej. Serce z
przyrodzenia szlachetne i dobre, jeśli mu bogactwo i szczęście przypadło w
udziale, nie potrafi samo dla siebie tylko cieszyć się szczęściem swoim; cóż więc
dopiero takie serce, jakim było serce Panny Maryi, posiadające w sobie, i
mające sobie oddane na własność ten skarb i to wesele, którym jest Jezus! Tym
bardziej, że jednym była z Nim duchem, i jedną duszą, i jednym życiem. A Jezus
nie po to przyszedł na tę ziemię, aby żył tu zamknięty i sobie tylko oddany,
ale na to raczej, aby siebie udzielał, wydając siebie za wszystkich, i z
rozrzutną hojnością dając siebie wszystkim i każdemu. Mogłaż Maryja takiego
Syna swego zatrzymywać dla siebie, i własnej tylko pociechy w Nim szukać?
"Czegom się, mówi Mędrzec, bez obłudności nauczył, tego użyczam bez
zazdrości, a nie kryję" (3). To
słowo, prorocze, nie tylko historyczne, sprawdziło się w Nawiedzeniu.
Sam też ten dar, nasamprzód użyczony Maryi, na wielu
miejscach Pisma świętego zowie się "nawiedzeniem". "Wspomnij na
nas, Panie, woła Psalmista, w upodobaniu ludu Twego, nawiedź nas przez
zbawienie Twoje" (4). Ta prośba Króla-proroka,
jak ją powtarzali i drudzy prorocy, była niejako zebraniem wszystkich całego
świata westchnień, i błagań, i nędz, i oczekiwań, od chwili upadku Adama opierających
się na onej pamiętnej obietnicy, którą w tejże chwili łaskawość Boga raczyła
podźwignąć nadzieję upadłego rodzaju ludzkiego. A gdy spełniły się czasy, w
chwili właśnie tego Nawiedzenia Panny Maryi, które tu rozważamy, Zachariasz,
ojciec Jana, wtórując głosom dawnych proroków, woła: "Błogosławiony Pan
Bóg Izraelski, iż nawiedził, i uczynił odkupienie ludu swego". I dalej
wysławia te "wnętrzności miłosierdzia Boga naszego", z których
głębokości wyszedł i "nawiedził" nas Ten, którego zowie
"Wschodem", iż rodzi się przedwiecznie z Ojca, a ukazując się na tej
ziemi, wschodzi nad nią jako świt dnia Bożego (5). Aż w końcu Jezus, jakby na zamknięcie tego długiego szeregu proroków,
przez tyle wieków jednoż słowo głoszących, płacząc nad miastem świętym, nad niewdzięczną,
a przecie zawsze Mu drogą Jerozolimą, jedyną okropnego, jakie na nią przyjść
miało, karania przyczynę ukazuje w tym, że nie poznała "czasu
nawiedzenia" swego, że nie skorzystała z czasu, w którym sam ją w
miłosierdziu swoim nawiedzał (6).
Tak więc Nawiedzenie Panny Maryi było pierwszym
widomym owocem, i jakby zorzą poranną tego Boskiego nawiedzenia, którym Pan sam
w błogosławionym Wcieleniu swoim wszystek świat nawiedził. A pierwszy ten krok
swój na ziemi Boski Nawiedziciel nasz stawia przez Maryję. Tak samo uczyni
później, na początku publicznego życia i cudotwórczych spraw swoich, gdy
pierwszy cud swój, jaki uczynić raczy przed ludźmi, przemienienie wody w wino
na godach w Kanie galilejskiej, uczyni na prośbę Matki swojej (7). W obu tych faktach ewangelicznych, jak nas jednozgodnie
uczy wszystka Tradycja, mamy uznawać stały i niezmienny porządek, od którego
Bóg, ustanowiwszy go na fundamencie Wcielenia Syna swego, nigdy nie odstępuje.
W każdym przyjściu Chrystusa, pierwszy wstęp z prawa należy się Maryi (8).
Dla jasnego i dokładnego, o ile przy pomocy Bożej
zdołamy, zrozumienia tej tajemnicy, zastanowimy się naprzód nad samym faktem i
przebiegiem Nawiedzenia, nad cudownymi skutkami, jakie Maryja Panna sprawiła,
pozdrawiając krewną swoją, nad słowami natchnionymi, w których Elżbieta skutki
te oznajmia i ogłasza. Rozważymy następnie on kantyk niezrównany, w którym Maryja,
zachwycona w Bogu, uroczystym wielkości i miłosierdzia Jego wyznaniem, oddaje
Mu wszystką chwałę za użyczoną Jej niezmierzoną łaskę Macierzyństwa Bożego. W
końcu zatrzymamy się pokrótce przy naukach moralnych które, jak strumień ze
źródła, z tej tajemnicy dla nas wypływają.
W tym wszystkim, jak zawsze, będziemy się ściśle
trzymali tekstu Ewangelii.
O, bo jakaż to księga, ta Ewangelia! Jaka głęboka w
prostocie swojej! Jakie z niej biją jasności, na oświecenie serc naszych, jakie
w niej ukrywają się smaki niebieskie dla podniebienia duszy wewnętrznej! Jest
to księga, której urok nigdy nie słabnie, i dzielność nigdy się nie wyczerpuje.
Jaśnieje w niej czyste odbicie tej "piękności wiecznie dawnej i wiecznie
nowej", którą Augustyn święty poznawszy, jęczał że tak późno ją poznał (9). Nie masz księgi ludzkiej, choćby ją napisał geniusz
albo święty, która by się w końcu nie sprzykrzyła; naczytawszy się, zamykamy
ją, i więcej nie otwieramy. Nie tak Ewangelia, przynajmniej dla serc czystych i
prawych: bo i pod zasłoną tego świętego słowa swego, Bóg takim tylko jasno się
ukazuje (10). Uczyńmyż, jak uczynił
Mojżesz, przystępując do krza gorejącego (11): zzujmy obuwie z nóg naszych; zwleczmy z siebie, choć na tę krótką
chwilę, nieświęte myśli i roztargnienia nasze; dajmy duszy naszej choć na tę
chwilę odetchnąć od niewoli rzeczy poziomych, aby bezpiecznie stanąć mogła na
tej ziemi świętej, kędy ma oglądać rzeczy Boże.
I.
1. Wielkie proroctwa mesjańskie spełniły się. Panna
poczęła w żywocie (12); niewiasta,
niewiasta ona nad niewiastami, o której Bóg rzekł do węża: "Nieprzyjaźń
położę między tobą a niewiastą, między nasieniem twoim a nasieniem Jej, a Ona
zetrze głowę twoją" (13); niewiasta
roztropna którą sławił Mędrzec, mówiąc, iż jest "łaską nad łaskę" (14); niewiasta "mężna", przez tyle wieków
daremnie poszukiwana: (15) – "niewiasta
ogarnęła męża" (16), męża
prawdziwego, męża doskonałego, męża Boga, jak przepowiadał prorok Jeremiasz. Bóg
miał Matkę na ziemi. Którego "niebiosa ogarnąć nie mogą" (17), Ten mieszkał niewidomy, a z mieszkania swego
uradowany, w żywocie Panny, nie liczącej jeszcze piętnastu lat wieku. Maryja
nosiła Jezusa.
Otóż, powiada Ewangelia, "w onych dniach",
to jest w kilka dni po Zwiastowaniu, jak twierdzą jednozgodnie wszyscy tłumacze,
i jak z wszelką pewnością twierdzić można; "w onych dniach", to jest w
świeżej jeszcze jasności Słowa w człowieczeństwie obecnego; w pierwszych
zapałach Jego dla Matki swojej i dla nas miłości; o świcie tego dnia Bożego,
którym jest życie Jezusa; we wschodzącej zorzy łaski i Odkupienia: "powstawszy
Maryja, poszła na góry z kwapieniem, do miasta Judzkiego" (18).
Powstała więc Maryja. Słowo to, często powtarzające
się w Piśmie świętym, oznacza zawsze ochotną gotowość do czynu, siłę i
stanowczość w działaniu. Oznacza swobodę, skorość, rześkość, męstwo duszy
działającej. Na rozkaz tej duszy-królowej ciało powstaje, od razu, wszystką
istnością swoją gotowe do pracy, do trudu, do biegu. Tak w dawnych czasach
powstawali święci Starego Przymierza, jak tylko usłyszeli rozkaz Boga (19). Tak kilkakrotnie, wśród nocy, powstawał św. Józef (20). Tak, i ochotniej jeszcze, powstała Najświętsza Panna
Maryja. Zabłysło w Niej wewnętrzne oświecenie, zamiar Boży objawił się w umyśle
Jej; Duch Święty serce Jej zapalił radosnym tej woli Pana umiłowaniem, i naglił
Ją do bezzwłocznego onejże spełnienia.
Lecz, jeśli powstała, więc pierwej była siedzącą? Tak
jest, i tak być powinno. "Wstańcie, skoro usiądziecie", mówi
Psalmista, "którzy pożywacie chleba boleści" (21), synowie Adamowi. Co to znaczy? To znaczy, że z
wyjątkiem pracy koniecznej, od Boga przykazanej, dusza stale powinna
"siedzieć", spokojnie zostawać w Bogu, tak iżby przystępując do
czynu, z Boga, jako z miejsca odpocznienia swego, wychodziła, za przykładem
Boskiego Zbawiciela, który mówił o sobie: "Nie może Syn sam od siebie nic
czynić, jedno co widzi Ojca czyniącego" (22). Taki jest porządek: sześć dni tygodnia, i prace, i walki, i znoje
jego; ale naprzód "dzień Pański", święte odpocznienie modlitwy i
bogomyślności, po każdych sześciu dniach pracy ziemskiej powracające (23).
Dzień ten odpoczynku świętego u żydów był ostatnim
dniem tygodnia, bo wówczas ludzie żyli nadzieją, i "koniec zakonu był
Chrystus" (24). Ale w tygodniu
chrześcijańskim, dzień ten staje na pierwszym miejscu; otwiera go, wyciska na
nim znamię swoje, i ruch mu nadaje, bo Jezus, już nie obiecywany ale obecny,
jest początkiem życia naszego, i prawem i treścią żywotną uczynków naszych, i
siłą naszą w drodze do Boga, i tytułem naszym do upodobania Jego (25). Dlatego Maryja była siedząca, skupiona, wszystka
zajęta Bogiem, i duchownie obcująca z Boskim Synem swoim. Z tego siedzenia
swego powstała; nie iżby w głębi duszy wyszła z tego stanu czynnego z Panem
swoim zjednoczenia: przeciwnie, trwała w nim nieprzerwanie i niezachwianie; ale
iż teraz z bogomyślnością połączy czyn, i z posłuszeństwa służyć będzie w
sprawie tego Boga, który wciąż działając w Niej, chce teraz działać przez Nią.
Powstała, jak gdy słońce wstaje, rozpoczynając swą
drogę, światło i ciepło ludziom niosącą, i pod wodzą i obroną Ducha Świętego
opuściła Nazaret. Czy szła sama? Zapewne, jak jest powszechne mniemanie
pisarzy, i jak to, zdawałoby się, było rzeczą naturalną i właściwą, towarzyszy
Jej święty Józef. Wszakże dowodu na to nie posiadamy (26).
Sunamitka, podejmując daleką drogę do Elizeusza
proroka, aby przyszedł i wskrzesił jej syna umarłego, uprosiła męża swego, by
jej pozwolił zabrać sługę, któryby jej towarzyszył w podróży; i tak, w
towarzystwie sługi, "przyjechała do męża Bożego na górę Karmelu" (27). W podobnyż sposób Maryja mogła mieć z sobą, jeżeli
nie sługę, tedy którą z krewnych albo z pobożnych przyjaciółek swoich. W tym
przypuszczeniu, łatwiej by zrozumieć, jakim sposobem Józef, aż do chwili gdy
oświecił go Anioł, nic nie wiedział o tej tajemnicy świętej, którą panieńska
Małżonka jego nosiła w swym żywocie. Gdyby był obecnym w domu Zachariasza, i słyszał
odpowiedź Elżbiety na pozdrowienie Maryi, tym samym, zdawałoby się, jasne byłby
miał całej tajemnicy objawienie. Lecz jeśli, jak trzyma powszechne mniemanie,
które i my podzielamy, oboje święci małżonkowie razem odbyli tę podróż, snadź
tedy Bóg tak zrządził, że Józef nie był obecnym w chwili spotkania się Maryi z
krewną swoją (28).
Cokolwiek bądź, Maryja, czy sama czy w towarzystwie
Małżonka swego, "poszła w góry", w stromo górzystą krainę pokolenia
Judy, i poszła "z kwapieniem" (29).
Taki był obyczaj u żydów, mający siłę przykazania, że panny w podróży, – choć
podróże takie rzadkim były wyjątkiem, – obowiązane były iść krokiem
przyspieszonym, nie zatrzymując się nigdzie, zwłaszcza w miejscach publicznych (30). Mogła i Maryja, choć była już poślubiona mężowi,
choć potajemnie była Matką, trzymać się tego poważnego dla panien przepisu,
pożądanego panieńskiej skromności Jej, jak się go trzymała do dnia zaślubienia
swego. Lecz inna w istocie, wyższa była tego Jej kwapienia się przyczyna;
wyższa siła, oświecenie nadziemskie do niego Ją nagliło, siła i oświecenie
Ducha Świętego, i miłość niewypowiedziana, jaka z serca Boskiego Jej Syna
płynęła do serca Jej. Miłość "mocna jako śmierć" (31), jak przepowiedziano jest w Pieśni; posłuszeństwo
Bogu, to źródło, jak mówi Mędrzec, prawdziwego zwycięstwa (32); zrozumienie wysokiego, jaki Bóg na Nią włożył,
urzędu; samaż wreszcie trudność i uciążliwość tak dalekiej podróży, – z
Nazaretu do miejsca zamieszkania Zachariasza liczono co najmniej pięć dni
drogi: – wszystko to nagliło Maryję do gorliwości i pośpiechu; i ta jest głęboka
tajemnica, zawarta w tym jednym słowie Ewangelii.
Które to było miasto, do którego tak spieszyła Maryja?
Ewangelia go nie wymienia. Autorowie dawniejsi, i najpoważniejsi, mniemali że
było to Hebron, zwane przedtem Kariat Arbe, jedno z najdawniejszych miast
Palestyny, zbudowane jeszcze przed założeniem starego Memfisu egipskiego,
sławne u żydów, i na cały Wschód, z tego że Abraham, Izaak, Jakub i Józef mieli
tam grób swój (33); było to nadto miasto
lewickie, i Dawid w nim pierwsze siedem lat panowania swego królował (34). Zdaniem nowszych pisarzy przeciwnie, miejscem
Nawiedzenia było inne miasto, lewickie także, w pobliżu Hebronu; nazywało się
Juttah, i samaż ta nazwa, jak twierdzą ciż autorowie, świadczy o tożsamości
tego miasta z "miastem Juda", o którym mówi Ewangelia. Inni wreszcie,
powołując się na miejscowe podania i na pozostałe dotąd szczątki pomników,
wskazują trzecią jeszcze miejscowość, także bardzo blisko Hebronu położoną. W
tym miejscu, snadź przeznaczonym do cudownych nawiedzeń, jeśli podanie się nie
myli, Abraham miał przyjmować trzech Aniołów (35). Cokolwiek bądź, w mieście onym do którego poszła Maryja, jakakolwiek
była to miejscowość, Zachariasz i Elżbieta, małżonkowie oboje z pokolenia
Aaron, oboje bardzo zacnego rodu, i bardzo poważni, i bardzo pobożni, mieli
mieszkanie swoje.
Maryja tedy, mówi dalej Ewangelia, "weszła w dom
Zachariaszów, i pozdrowiła Elżbietę. I stało się, skoro usłyszała Elżbieta
pozdrowienie Maryi, skoczyło dzieciątko w żywocie jej; i napełniona jest Duchem
Świętym Elżbieta, i zawołała głosem wielkim i rzekła: Błogosławionaś Ty między
niewiastami, i błogosławiony owoc żywota Twego" (36).
Elżbieta mieszka w domu Zachariasza jako małżonka
kapłańska, biorąca w siebie, i święcie w sobie przechowująca niejaki udział w
godności kapłaństwa męża swego. Tym pilniej teraz tej godności swojej
przestrzega, gdy od chwili jak poczęła być matką, głębszego jeszcze potrzebuje
i szuka ukrycia i skupienia (37). "We
dnie i w nocy, jak Bóg sam przykazał, rozmyśla w Zakonie Pańskim" (38). W tym celu szuka świętego odpocznienia w Bogu,
oddaje się samotności i milczeniu, uchyla się od trosk i zatrudnień
niepotrzebnych, z ludźmi przestaje tyle tylko, ile tego konieczność wymaga.
Snadź nie ze krwi tylko, ale więcej jeszcze duchem jest krewną Maryi. Nie było
może naonczas w całej Ziemi żydowskiej dwóch stworzeń tak do siebie podobnych,
jak ta bezpłodna, podeszła w leciech niewiasta, i ta młoda, w pierwszym kwiecie
wieku swego, Panna, obie noszące w żywocie synów cudownych: jedna Syna Bożego i
Zbawiciela świata; druga, największego z proroków i poprzednika Pańskiego.
Elżbieta, jak uczą nas Ojcowie święci, przedstawia tu
Zakon stary, Maryja – nowy, a to spotkanie ich było figurą złączenia obu tych
Zakonów Bożych: tamten, wszystek zrządzony dla drugiego, gdyż głównym zadaniem
jego, dawać o nim świadectwo, ale zawsze niższy od niego, choć wedle czasu jest
starszym; ten drugi, sam z siebie niosący owoc przygotowań jego, i przedmiot
nadziei jego, i światłość wyższą, która go oświeca i objaśnia, i łaskę, która
go ożywia, i rozkwit wspaniały tylu zarodów świętych, które Bóg w nim złożył.
Taki to widok przedstawiało spotkanie onych dwu niewiast, i takie w nim
spełniło się zdarzenie: zdarzenie tyle doniosłe i wielkie, ile on widok piękny
i porywający!
2. Maryja pozdrawia Elżbietę. Lubo krewne z sobą były
wedle natury, i tak podobne do siebie wedle łaski, nie tyle przecie niebo
przewyższa ziemię, ile Maryja przewyższała świętą ciotkę swoją. Jakoż ta
ostatnia, poznając wyższość Jej w świetle tej jasności Bożej, którą Maryja
nawiedzeniem swoim ją ogarnia, zaraz w słowach wspaniałych ją ogłosi. Lecz
Panna Najświętsza, będąc Matką tego Pana Najwyższego, który w Niej przyjął
"postać sługi" (39), i który,
bez utraty ani uszczerbku Boskiej wielkości swojej, na to tylko z Niej się
narodzi, "aby służył" (40):
Duchem też Jego się rządzi, i jako Syn Jej nas uprzedza, tak Ona uprzedza
krewną swoją. Okoliczności zresztą zewnętrzne w tym zdarzeniu, na większą pociechę
duszy Jej, sprzyjają Jej pokorze, usprawiedliwiając na wszelki sposób Jej pełne
czci względem Elżbiety zachowanie się. To samo, że przyszła w odwiedziny,
upoważniało, czyli raczej obowiązywało Ją do uczczenia tej, którą odwiedzała; a
przy tym, była dużo młodszą od Elżbiety.
Postąpiła więc ku niej, i z uszanowaniem kłaniając
się, pozdrowiła ją. Nie był to niemy tylko ukłon, kiedy, jak Ewangelia
świadczy, usłyszała Elżbieta głos pozdrowienia Jej; zapewne, według przyjętego
u żydów zwyczaju, Maryja pozdrowiła ją, mówiąc: "Pokój tobie", albo,
co jedno znaczy: "Pan z tobą".
Gdy kapłan nad penitentem, żałującym że obraził Boga,
wymawia te słowa: "Ja ciebie rozgrzeszam", Bóg sam mówi przez usta
jego, i dusza ona obmyta jest z grzechów swoich. Podobnież, gdy nachylony nad
ołtarzem, i w ręku trzymając hostię, mówi: "To jest ciało moje",
kapłan jest głosem Słowa, i słowa jego sprawują skutek swój. Ciało Słowa
wcielonego tejże chwili rzeczywiście jest obecne na ołtarzu, i tak samo, w
chwilę potem, obecną się staje i Krew Jego. Coś podobnego spełniło się na głos
pozdrowienia Maryi. Słowa Panny miały, rzec można, skuteczność sakramentalną.
Słowo, posługując się ustami Jej, wolą i potęgą swoją było w słowach, które
wymawiała, i spełniało, za posługiwaniem Jej, tę Boską sprawę, która była celem
błogosławionych Jej odwiedzin.
Nie mówimy tu jeszcze o wspaniałej hojności Jezusa dla
Jana, ani o łasce przedziwnej, jaka od Jana spłynęła na Elżbietę; ale kto tu
nie widzi synowskiego dla Maryi serca Jezusa, i ochotnej dla Niej wdzięczności
Jego, i tej cudownej zapłaty, jaką się Jej wywdzięcza za pierwsze Jej
macierzyńskie posługi? Ona Mu dała tę krew, która w Nim płynie; a Jezus za to
daje Jej zlecenie i władzę objawienia skuteczności tej krwi Jego, obierając Ją
za narzędzie do pierwszego odkupicielskiego czynu swego.
"I stało się, mówi Ewangelia, skoro usłyszała
pozdrowienie Maryi Elżbieta, skoczyło dzieciątko w żywocie jej".
Zrozumiejmy jakie to było "skoczenie". Zaraz potem, Elżbieta,
napełniona Duchem Świętym, i z natchnienia Jego mówiąca, oznajmia że dzieciątko
w niej "skoczyło z radości". Słowo to jasne rzuca światło na
tajemnicę naszą. Mamy tu co innego, niż proste tylko poruszenie fizyczne.
Dzieciątko wprawdzie skoczyło ciałem, i matka ciałem czuje poruszenie jego; ale
poruszenie to pochodzi z duszy, i oznajmia co w niej się dzieje. A co się w
niej dzieje? Dzieją się cuda prawdziwe, i Jezus je, przez Maryję, w jednej
chwili sprawuje.
Naprzód, dzieciątku temu, jeszcze nie narodzonemu,
daje użytek rozumu, i czyni je zdolnym do aktu woli. Jan w żywocie matki widzi
i rozsądza, i zastanawia się, i czuje. Nadto, Jezus światłem nadprzyrodzonym
oświeca ten rozum więcej niż przedwczesny. Jan poznaje Słowo wcielone, obecne w
tej niewieście, która pozdrowiła matkę jego, i aktem wiary cześć oddaje tej
tajemnicy. Składa pokłon Bóstwu mieszkającemu w ciele, i tym większą dla tego
Jezusa, którego później publicznie będzie siebie zwał przyjacielem, zapala się
miłością, że czuje całą potęgę działającego w nim miłosierdzia Jego (41).
Zdumiewająca to potęga! Jednym aktem i w jednej chwili
Jezus, z żywota Maryi, jakby z wysokości tronu albo z głębi świątyni, oczyszcza
Jana ze zmazy pierworodnej, i wybawia go z tej toni nieszczęścia, i niewoli, i
śmierci duchownej, w której leżał pogrążony od chwili poczęcia swego. Zbogaca
go przedniejszymi łaskami; nie tylko obmywa go, i poświęca, i czyni go
przybranym synem Bożym, ale nadto jeszcze wynosi go w jednej chwili na wysoki
stopień świętości. Ustanawia go i namaszcza na proroka, i największego z
proroków, na bezpośredniego poprzednika, i anioła, i pierwszego świadka swego.
Słowem, z taką hojnością zsyła nań Ducha swego Świętego, iż Nim dzieciątko,
jako Gabriel Archanioł przepowiedział Zachariaszowi, "napełnione jest
jeszcze z żywota matki swej" (42).
Widzi więc, jeszcze nie narodzony, i czuje to
wszystko; i stąd ona radość jego, z jaką podskakuje w żywocie matki swej, i poczyna
oddawać zlecone mu świadectwo. "Mam, przed sobą obecnego Pana", tak
mówi w osobie jego, tłumacząc uczucia jego, święty Jan Złotousty, "który
wedle woli swojej naturze granice jej naznacza; nie czekam czasu postanowionego
zwykłemu narodzeniu człowieka; te dziewięć miesięcy, które upłynąć mają do mojego
narodzenia, wyprzedzam. Jest już we mnie Przedwieczny, i Boską mocą swoją we
mnie działa. Mocą Jego wyzwalam się z tych ciemności, w których leży niemowlę,
nim matka na świat je wyda. Jestem znakiem: oznajmię przyjście Chrystusa. Jestem
głosem: ogłoszę spełnioną już tajemnicę Boga wcielonego... Przyszedł Ten, który
po to zstąpił do nas, aby potargał więzy nasze: czegoż jeszcze mam leżeć
skrępowany? wyjdę, podskoczę, zawołam na głos, aby mię wszyscy słyszeli: «Oto
Baranek Boży, który gładzi grzechy świata»" (43).
Lecz na tym nie koniec, bo i w rzeczy samej, nie było
tego dosyć. Skoczenie ono Jana, jakkolwiek wyraźnym było i wymownym, byłoby
przecie pozostało cudem, samej tylko matce wiadomym, a zatem faktem zgoła
prywatnym a nawet ukrytym, gdyby Elżbieta, poświadczając, objaśniając i
dopełniając go wobec Maryi, nie była tym samym dała wszystkiemu Kościołowi autentycznego
o nim objaśnienia. Zatem, jako Jezus ochrzcił Jana przez Maryję, tak Jan przez
matkę swoją daje świadectwo o Jezusie. Łaska której jest pełny, wylewa z duszy
jego i zalewa Elżbietę. I ona także napełniona jest nagle Duchem Świętym, i
własny owoc żywota jej, neofita Jezusów, tego Ducha jej udziela. "Elżbieta,
mówi święty Ambroży, pierwsza słyszy głos Najświętszej Panny, ale łaska
Chrystusowa pierwszego ogarnia Jana... Dzieciątko podskakuje w żywocie, matka
przeobficie napełnia się łaską Bożą, a obfitość ta z syna jej na nią spływa"
(44). Podobnie więc jak Jezus uczynił
Maryi, Jan także więcej oddaje Elżbiecie, niż od niej otrzymał. Wszystko tu jedno
drugiemu odpowiada, i jedno z drugim się zgadza; jest to jakby Boska symfonia,
rozkosznie w duszy, w tę tajemnicę się wpatrującej, rozbrzmiewająca.
3. Wszystka więc przenikniona Duchem Świętym, który z
przed oczu jej uchyla wszelkie zasłony, niewiasta święta już nie mówi tylko co
widzi, ale "wielkim głosem", jakoby z pełnej piersi, na podobieństwo
dawnych proroków woła, oznajmując tym wołaniem swoim, iż chciałaby aby wszystek
świat ją usłyszał. "Błogosławionaś Ty", woła, spoglądając na Maryję,
"między niewiastami, i błogosławiony owoc żywota Twego". Mówiąc z natchnienia
tegoż Ducha który mówił przez Gabriela, na wstępie mowy swojej sameż słowa Archanioła
powtarza. W tej tajemnicy, łączącej ziemię z niebem, potrzeba by wszystko z
jednegoż pochodziło początku, i tchnęło jednością, i do zjednoczenia zmierzało.
Lecz zaczynając mowę swoją słowy Archanioła, Elżbieta słowa jego dalej rozwija,
i cudu tego, który zwiastowanie anielskie dopiero zapowiadało, dokonanie
wysławia. "Błogosławionaś Ty, Maryjo, między niewiastami". Dlaczego
błogosławiona? Dlatego że "błogosławiony owoc żywota Twego"; nie
tylko błogosławiony między mężami, jak Ty błogosławiona jesteś między niewiastami,
choć prawdziwie jest mężem, i największym z mężów; ani błogosławiony tylko
między duchami anielskimi, ale wprost, jednym słowem, błogosławiony:
błogosławiony na wszelki sposób, bez końca ni granic, błogosławiony sam w sobie
i sam dla siebie, błogosławiony i dla nas, braci swoich, bo "w Nim
wybrawszy nas przed założeniem świata, Bóg błogosławił nas wszelakim
błogosławieństwem duchownym, w niebieskich" (45).
Elżbieta pierwsza tu zanuciła hymn, który wszystko
człowieczeństwo chrześcijańskie za nią śpiewać będzie po wszystkie wieki.
Pierwsza ona w Kościele, i w imieniu Kościoła, daje kultowi Najświętszej Panny
i dogmatyczne usprawiedliwienie jego, i kształt najpowszechniejszy. "Zlicz
gwiazdy jeśli możesz" (46), mówił
Bóg do Abrahama. Łatwiej jeszcze zliczyłby kto gwiazdy, niżby zdołał zsumować
liczbę głosów, ile ich za oną szczęśliwą i świętą, przez Maryję nawiedzoną,
mówiło, mówi, i mówić będzie: "Błogosławionaś Ty między niewiastami, i
błogosławiony owoc żywota Twego". Jest to jeden tylko z tych tysiąca
faktów, które w pozornej małości i prostocie swojej świadczą o Boskości religii
Chrystusowej; bo gdzie znaleźć, w porządku rzeczy czysto ludzkich, wierzenia i
obyczaje tak powszechne w swym rozszerzeniu, tak nieprzerwane w przekazywaniu
się od pokolenia do pokolenia, tak zwycięskie w ciągłości swojej, tak niepożycie
czoło stawiające temu nieubłaganemu prawu znikomości, które na tej ziemi bez
miłosierdzia przeinacza lub niszczy wszystko cokolwiek może ulec zmianie lub
zniszczeniu? Do tego niezaprzeczonego faktu niepożytości, samej z siebie już
tak zadziwiającej, dodajmy jeszcze, jako nowe świadectwo i dowód, niewyczerpaną
słów, takim nieprzerwanym podaniem przekazujących się, skuteczność; bo nie
mówiąc już o tych, Bogu samemu wiadomych miriadach łask, jakie z niej w ukryciu
spłynęły, i aż do końca spływać będą na Kościół i na wszystek świat, któż o tym
nie wie, jak skutecznie ta słodka modlitwa dusze do pobożności pobudza, zacząwszy
od dzieciątka, które ją pierwszy raz za matką odmawia, aż do starca, który z
nią na ustach kona na łożu śmiertelnym? Jakże godny pożałowania ten świat
którego takie oczywistości nie zastanowią, który mając oczy nie widzi, i mając
rozum, nie rozumie, i sam pogrążony w ciemnościach, jeszcze się w zaślepieniu
swoim z Kościoła świętego natrząsa, i lituje się nad rzekomą ciemnotą jego!
Lecz kto widzi Boga, ten w świetle Bożym widzi i
siebie. A kto widzi siebie w Bogu, ten mierzy siebie, i kto dobrze zmierzy
siebie, ten się upokarza. Dusza, gdy wejdzie w posiadanie prawdy i ukocha
sprawiedliwość, niepowstrzymaną czuje w sobie potrzebę wyznania pierwszej, i
spełnienia drugiej. Dlatego i Elżbieta, oddawszy naprzód, jako naprzód
należało, świadectwo swoje, wysławieniem Maryi i błogosławionego owocu Jej
żywota, zaraz dodaje i woła: "A skądże mnie to, – skąd mnie ten zaszczyt i
to szczęście, – że przyszła Matka Pana mego do mnie?". Tak wielką widzi
Maryję w tej chwale Boskiego Macierzyństwa, iż nawiedzenie Jej zdumiewa ją i
zawstydza. Wszakże nie długo się zastanawia nad tym zaszczytem swoim, ani się nie
rozwodzi nad uczuciami, jakie to szczęście w niej wzbudza. Dusza prawdziwie
pokorna nie rada długo myśleć i mówić o sobie, choćby dla upokorzenia siebie.
Zaraz więc zwraca się znów do Maryi, i tymi słowy kończy swoje na cześć Jej
pochwały: "A błogosławionaś, któraś uwierzyła: albowiem spełni się to coć
jest powiedziano od Pana".
O jakże jasno widzi ta niewiasta, jak uczenie mówi!
Jakże szybkie uczyniła postępy w zrozumieniu tajemnicy Jezusa! jak dokładnie
zna już i wyznaje całą naukę chrześcijańską! I Bóstwo Słowa, i zawartą w
Bóstwie Jego troistość Osób Boskich, i Wcielenie Słowa w Pannie Maryi, i
prawdziwe Boskie Macierzyństwo Panny nienaruszonej, wszystkie te prawdy,
których Kościół będzie nauczał, i synom swoim do wierzenia podawał, które
herezja z wieku w wiek w różnych kształtach, z większą lub mniejszą zaciętością
zaprzeczać będzie, Elżbieta już tu je ogłasza.
Już tu więc religia Chrystusowa od razu się ukazuje,
gotowa, jednolita, na podstawach swoich oparta. Jeszcze przed Narodzeniem
Chrystusa, Duch Święty, przez mówiące z natchnienia Jego usta ludzkie nas uczy,
kto jest ten Chrystus, ten Bóg Zbawiciel, z córki Adamowej przybraną naturę i
życie swoje biorący, co znaczy innymi słowy, że objawia nam w zasadzie i treści
swojej wszystkie tajemnice Jego, nie wyjmując chwały Jego niebieskiej, i chwały
Świętych Jego, która jest owocem Boskiej męki Jego.
I nie tylko już wie to wszystko matka Poprzednika, ale
wie także, jak się to stało, jakimi drogami i w jakich warunkach te rzeczy się
spełniły: "Błogosławionaś, mówi, nie tyle, żeś została Matką Stwórcy Twego
i Królową wszystkiego stworzenia, ile żeś wiarą Twoją na to zasłużyła, i tego
dostąpiła". Zawczasu już tu oznajmia to co Jezus odpowie onej niewieście w
Ewangelii, która zachwycona Boską wymową Jego, zawołała: "Błogosławiony
żywot który Cię nosił, i piersi któreś ssał!" – "I owszem, odrzekł
jej Jezus, błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego, i strzegą go" (47).
Ta więc jest zasadnicza nauka Mądrości wcielonej:
wiara, to jest pierwsze nadprzyrodzone dostojeństwo duszy; ten jest pierwszy
węzeł jej pokrewieństwa z Bogiem, akt obopólny, mocą którego Bóg bierze ją w
posiadanie, i ona bierze w posiadanie Boga; ten jest pierwszy wstęp jej do
żywota wiecznego, i początek wszelkiego, jaki na tej ziemi, pod wodzą Ducha
Świętego uczyni, postępu. Przez wiarę jedynie mamy przystęp do tego Ducha
świętości. "Bez wiary niepodobna spodobać się Bogu" (48), ale "mającemu wiarę wszystko jest podobno"
(49). Przetoż "błogosławionaś, iżeś
uwierzyła": słowa te, powiedziane do Maryi, odnoszą się do wszystkich; w
tej myśli nawet niektórzy tłumacze tak je czytają: "Błogosławiony, który
uwierzył" (50). Za to i dlatego żeś
uwierzyła, spełni się wszystko co Ci jest powiedziano od Pana: chwała i
królestwo Syna Twego, i własny Twój, od Boga Ci użyczony, przedniejszy, jedyny
udział w tej chwale i w tym królestwie. Tak prorokuje Elżbieta, i z jaką
nieomylną pewnością! Ktokolwiek zajrzy w historię, i przypatrzy się dziejom i sprawom
Kościoła, i wiernych w Kościele, nawet w tych smutnych czasach naszych, ten
może się przekonać naocznie, i będzie zniewolony wyznać, że prorokowała
prawdziwie.
II.
1. Maryja, choć dała początek tej tajemnicy słowem
pozdrowienia swego, w dalszym przecie, aż dotąd, jej przebiegu działała więcej
niż mówiła. "Król", Król Jej, "Król wieków nieśmiertelny" (51), spoczywał pod sercem Jej jako "w pokoju swoim",
jako przepowiedziano było w Pieśni nad pieśniami; zaczem i "nard Jej",
według tejże przepowiedni, "wydał wonność swoją" (52). Nard Jej, to łaska i cnoty Jej, przede wszystkim
pokora Jej. A wonność z tego nardu się dobywająca, była to hojność
błogosławieństw, jakie z Nawiedzenia Jej świętego wynikły. Z rozkoszą milczała,
słysząc jak Elżbieta wysławiała cudowne sprawy Boże, zdziałane w Niej przez
Jezusa, i jaśniej jeszcze i lepiej, niż Elżbiecie, Jej wiadome. Ale jest "czas
milczenia, i czas mówienia" (53).
Przyszedł dla Matki Zbawiciela czas mówienia, skoro przestała mówić matka
Poprzednika; tym bardziej że należało aby koniec odpowiadał początkowi:
wszystko tu poczęło się od Maryi, przez Maryję zatem należało, by stało się
zakończenie. Na początku pozdrowiła Elżbietę, otwierając pozdrowieniem swoim
ujście łaskom Bożym; należało by zakończyła uroczystym za te łaski
dziękczynieniem Bogu; zaczem, zapatrując się na nie jako na różne strony, albo
jako na kolejno rozwijające się ustępy jednegoż wielkiego założenia, wyrazem
uwielbienia i wdzięczności swojej ogarnie wszystko naraz, nad Nią i nad całym
światem, dzieło Boże. Słodkie Jej pozdrowienie, jest to jakoby zdrój, który u
samego początku swego wielką już rzeką z ziemi wytryska; pieśń którą teraz
zawiedzie, będzie na kształt wielkiego morza, w którym ta rzeka się pogrąży.
Pieśń, mówimy. Prosta mowa już tu nie wystarczy; jedna
tylko poezja, jeśli nie śpiew, mogła być, o ile jeszcze mowa ludzka takie
rzeczy wyrazić zdoła, odpowiednim wyrazem tych myśli i uczuć, które po tym
pierwszym objawieniu tajemnicy Nazareńskiej i tych pierwszych Odkupienia
ludzkiego początkach, duszę Najświętszej Panny, jakby z brzegów występując,
przepełniały. Choć Maryja może tej pieśni swojej nie śpiewała, ale Kościół ją
śpiewa, szczególną w publicznym nabożeństwie swoim otaczając ją uroczystością,
i nie masz dnia, w którym by, nim słońce zajdzie, niezliczone wojsko kapłanów
jego nie zanosiło jej wciąż na nowo "przed stolicę Boga i Baranka" (54).
"Wielbi dusza moja Pana, i rozradował się duch
mój w Bogu Zbawicielu moim: iż wejrzał na niskość służebnicy swojej; oto bowiem
odtąd błogosławioną mię zwać będą wszystkie narody; albowiem uczynił mi wielkie
rzeczy, który możny jest, i święte imię Jego".
Jasność prawdy, pełność łaski, wielmożność mocy Bożej,
żyjące i mieszkające w Niej, i czyniące Ją uczestniczką Boskiego swego
działania, podnoszą Maryję do spokojnego, ale wspaniałego i płonącego zachwytu.
Ani się gubiąc w niesłychanej wielkości swojej, ani nie zapominając
przyrodzonej niskości swojej, głośno przeciwnie ją wyznając, i głębiej niż
kiedy bądź się uniżając, przeczysta Boża Rodzicielka otwiera usta swoje i
wylewa serce swoje, jakby zniewolona tą błogą i błogosławioną koniecznością,
która nagli wszelką duszę świętą do wielbienia Boga przede wszystkim.
"Wielbi dusza moja Pana": dusza moja,
najlepsza, i najwyższa, i najmniej Stwórcy swego niegodna, bo wyobrażenie i
podobieństwo Jego odbijająca i na sobie nosząca część jestestwa mego, –
"dusza moja wielbi Pana", i niejako, wedle dosłownego znaczenia
tekstu świętego, "wielkim Go czyni: magnificat". Rada bym,
gdyby nie był sam z siebie niezmierzonym, większym jeszcze, aż do
nieskończoności, Go uczynić. Cześć moja dla Boskiej chwały Jego miałaby w tym
zaspokojenie dla siebie, i miłość moja dla Niego, uszczęśliwienie. Lecz stokroć
lepiej mi, że to być nie może, że On "Bogiem moim jest, i dóbr moich nie
potrzebuje" (55). Wielbię Go
przecie, nasamprzód oddając Mu całą siebie, jako królestwo, jako miasto, jako
przybytek Jego, jako stworzenie, które tyle pragnę aby je nad wszystkie inne
posiadał, ile wiem że je nad wszystkie umiłował. Wielbię Go więcej jeszcze, i
nade wszystko, przyjmując słowo Jego, otwierając siebie Świętemu Duchowi Jego,
oddając siebie całą Boskiej mocy Jego, aby z krwi i ciała mego, ciało i krew
Słowa swego uczynił. Ze mnie Słowo Jego bierze tę naturę ludzką, przez którą
dziś już zaczyna objawiać się na zewnątrz, i szerzyć wszędy imię swoje jako
wonność "olejku rozlanego" (56),
i wszystko stworzenie swoje napełniać prawdą, łaską i żywotem. Zaczem, przez
Chrystusa i w Chrystusie, doskonałym uwielbicielu i najświętszym kapłanie
swoim, Bóg będzie "wszystko we wszystkim" (57): ten jest kres "rośnień" (58) Jego, i powszechne, na wszystko i we wszystkim,
rozszerzenie Jego, i ostateczne zewnętrznej chwały Jego dokonanie.
"Wielbi więc dusza moja, i wielkim czyni Pana, i
duch mój", szczyt duszy mojej, to co w niej nie tylko żyje i ożywia, ale
myśli, i pojmuje, i miłuje, i rozsądza, i chce, – "rozradował się w Bogu",
który w sposób nowy i niesłychany stał się "Zbawicielem moim",
zbawieniem, Jezusem moim. – Bóg zstępuje, Maryja wstępuje; Bóg poniża się i
wyniszcza siebie, Maryja unosi się wzgórę i rozradowuje się: i w tym dwojakim, choć
zdawałoby się w przeciwnych kierunkach, uniesieniu i rozradowaniu, oboje, Bóg i
Maryja, spotykają się z sobą, w jednym niewypowiedzianej miłości uściśnieniu.
Lecz skąd to rozradowanie? jaki powód tego okrzyku zachwycenia
i wdzięczności? Ten, "iż wejrzał na niskość służebnicy swojej": na
niskość jej przyrodzoną, i na pokorę jej dobrowolną, na niskość stworzenia i na
pokorę służebnicy. Wejrzał na Nią, ale jakim wejrzeniem! z jaką pilnością, i z
jaką miłością, i z jakim upodobaniem, i z jaką skutecznością! Wejrzenie to Boga
na Maryję, jaśniejsze i słodsze, niż jakim spogląda na Aniołów swoich,
płodniejsze jest zarazem i skuteczniejsze, niż wszechmogące słowo Jego, które
świat wywiodło z nicości. Słowo Jego, stworzyło czyste stworzenia; z wejrzenia
Jego na Maryję rodzi się Bóg wcielony.
Dlatego też, mówi dalej Panna Najświętsza, "odtąd
błogosławioną zwać mię będą wszystkie narody". – Skąd o tym wiesz, uboga,
nieznana córko Judzka, ledwo kilku najbliższym wiadoma wśród wielkiego tłumu
ludzkiego? Po czym to poznajesz? Kto Ci to objawił? Zbyt jesteś światła, by to
co mówisz, mogło być czczym marzeniem, zbyt święta jesteś, by słowa Twoje mogły
być wyrazem żądzy wywyższenia siebie. Cóż tedy znaczą te słowa Twoje? Kto
kiedy, prócz Ciebie, śmiał sobie obiecywać, albo choćby tylko pragnąć dla
siebie takiej chwały niesłychanej? Ty przecie przepowiadasz ją sobie, i to z
taką pewnością, jakiej tylko może się równać niewypowiedziana tej przepowiedni
Twojej prostota. "Błogosławioną zwać Cię będą wszystkie narody". Ależ
narody i pokolenia będą następowały po sobie, aż póki się czasy nie skończą; a
kiedyż się skończą? A w tym długim szeregu czasów i wieków, ile ruin, i
zagłady, i zapomnienia! O kimże, i o czym, długo się pamięć przechowuje między
ludźmi? Który jest człowiek, albo które jest zdarzenie, o których by zawsze
pamiętano, i pamiętano wszędzie? A o Tobie, jak przepowiadasz, nie tylko żaden
naród nie zapomni, ale jeszcze wszystkie narody sławić Cię będą, i szczęśliwą
Cię zwać i błogosławioną! Czyż nie jest to drugie, równe tamtemu, po ludzku
mówiąc, niepodobieństwo, które przeciw sobie i przepowiedni swojej wyzywasz?
Szczęśliwych mało jest na tej ziemi. A i tych niewielu szczęśliwych szczęście
jakże jest znikome i niejednym smutkiem zmącone, jakże często, prawie zawsze,
następuje po nim żałoba i nieszczęście! Gdzież więc dopiero szukać
błogosławionych? A choćby się i znalazł, czy takie będzie wysokie i zupełne
ubłogosławienie jego, iżby go można zwać błogosławionym, iżby go w rzeczy samej
takim zwano, iżby go takim zwano po wszystkie czasy i na każdym miejscu?
Taką przecie błogosławioną jest i będzie Maryja, i
sama to bez wahania o sobie przepowiada. Pokora Jej w tym razie pomimowolnie
słucha rozkazu wiary, jak i wiara Jej sama ulega niepokonanej sile światła wewnętrznego,
któremu się oprzeć nie zdoła. I to, co o sobie przepowiedziała, odkąd
przepowiedziała, stało się, i trwa: każdy wiek w pochodzie swoim, schyla głowę
przed tą Niewiastą, i podziwia Ją, i czci, i wzywa, ale każdy też, weseląc się
z Jej chwały, zwie i głosi Ją nad wszystko stworzenie szczęśliwą i
błogosławioną, szczęśliwością i ubłogosławieniem niezmierzonym, niesłychanym,
jedynym: "Oto odtąd błogosławioną zwać mię będą wszystkie narody".
I my też, sercem wzruszonym do głębi, umysłem
jasnościami z nieba oblanym, duszą w świętym weselu rozradowaną, zapatrując się
na tę Matkę Boską, która jest Matką naszą, pójdźmy z kolei, i za ojcami
naszymi, za tymi którzy przeszli, przed nami, zwijmy Ją błogosławioną, wyznawajmy
Jej i wołajmy, jako już w tym życiu śmiertelnym, choć tu aż do ostatnich
krańców boleści doszła, idąc za błogosławionym Synem żywota Jej, Jezusem, jak
On, była błogosławioną; błogosławioną tym bardziej teraz gdy z Nim królując w
królestwie Jego, na wieki jest Królową wszystkich błogosławionych Ojca Jego.
A powód tego ubłogosławienia Twego, i tej chwały, Twojej,
o Maryjo! jest ten, że "wielkie rzeczy Tobie, dla Ciebie, w Tobie uczynił,
który możny jest, i święte imię Jego".
Te wielkie rzeczy, które Bóg Ci uczynił, Panno święta,
i które w rozradowaniu ducha Twego opiewasz, jest to zawsze ta jedna, wszystkie
inne w sobie, jak w ognisku, skupiająca, najwyższa tajemnica Słowa wcielonego,
i wszystko co z tej tajemnicy dla Ciebie i dla nas wypływa. Wcielenie Słowa
jest dziełem miłości; ale naprzód jest ono dziełem mocy, i takiej mocy, że sam
tylko Wszechmogący mógł go dokonać. I jako w porządku dzieł Bożych nic nie
masz, i nie może być większego nad utworzenie Boga-człowieka, tak w tym dziele
Wszechmocność dosięga kresu swego: nie iżby miała granice albo kiedy wyczerpać
się mogła, ale iż to dzieło spełniwszy, na nim się zatrzymuje w działaniu swoim.
To zaś wielkie i największe dzieło mocy swojej, choć je uczynił na pożytek
wszystkiego stworzenia swego, nasamprzód je Bóg uczynił dla Ciebie,
"pięknej i jedynej" (59)
swojej, najprzedniejszego kwiatu Kościoła Jego, który sam jest kwiatem
wszystkiego świata i wszystkiego stworzenia. Słusznie więc mówisz: "Uczynił
mnie wielkie rzeczy, który możny jest".
"I święte imię Jego": Imię Jego jest to
samoż jestestwo Jego, wyraz, oznaczenie, określenie jestestwa Jego; a jestestwo
Jego, jest to świętość sama. Im doskonalsze dzieło Jego, im wyraźniej w nim
objawia się jestestwo Jego, tym wspanialej też jaśnieje w nim świętość Jego. A
jako między dziełami Jego żadnego nie masz, które by przewyższało to
arcydzieło, którym jest tajemnica Chrystusa, albo mu dorównywało, tak też w
nim, jak w żadnym innym, objawia się najjaśniej świętość imienia Jego. I lubo w
Jezusie imię własne Boga rozszerza się na wszystko niezliczone mnóstwo
przybranych synów Jego, i staje się im własnym, zawsze przecie imię to, – pominąwszy
że i w tych, którzy je noszą z łaski przywłaszczenia, świętym jest, bo nie inaczej
może się stać ich własnym, jedno czyniąc ich świętymi, – w przewyższającej wszystko
stworzenie świętości swojej, pozostaje jedynym imieniem Boga jedynego, Ojca, i
Syna, i Ducha Świętego.
2. "A miłosierdzie Jego od rodzaju do rodzaju,
bojącym się Jego".
Że moc Boża działa we mnie rzeczy wielkie, i to co dla
mnie uczyniła, rozciąga na wszystkich, aby było wspólnym dobrem ich; że imię
Jego trzykroć święte święci się na ziemi, i poświęca na wieki każdego, kto
dobrą wolą je przyjmie i nosi, jest to miłosierdzie niewypowiedziane. Taka
łaska przewyższa wszelką zasługę. I we mnie także, jakkolwiek Bóg, uprzedzając
mię w miłosierdziu swoim, zrządził we mnie najbliższą, jakiej stworzenie jest
zdolne, onemuż odpowiedniość, dar ten zawsze jest łaską tylko i skutkiem dobroci
niczym niezasłużonej. Ale iż jest "miłosierdziem" (60), spodobało się Bogu uczynić światu tę łaskę
nieskończoną. I łaska ta, bez różnicy czasu, i miejsca, i osób, wspólnym
będzie, niepostradalnym na zawsze dziedzictwem wszystkiego człowieczeństwa. W
hojności jej każdy ma udział, bez żadnych zastrzeżeń ni warunków, jeśli jedno
ma "bojaźń Bożą", jak mówi Pismo, to jest, jeśli z wiarą i ze czcią,
z dobrą wolą i dobrym sercem gotów jest ją przyjąć.
"Uczynił moc w ramieniu swoim; rozproszył pyszne
umysłem serca ich. Mocarze złożył ze stolicy, a podwyższył niskie. Łaknące napełnił
dobrami, a bogaczów z niczym puścił".
W tych krótkich kilku słowach, Duch Święty przez usta
Panny Niepokalanej kreśli obraz dziejów Opatrzności, rozwijających się w kolei
wieków. Wszystko w nich odnosi się do Chrystusa. Chrystus w nich panuje nad
całym obszarem tego świata, i wszystko rozrządza. Chrystus jest gruntem, na
którym się buduje wszystko cokolwiek żyje i rośnie (61); Chrystus kamieniem, o który się rozbija, cokolwiek nie
chce na nim się zbudować (62); Chrystus
"znakiem któremu sprzeciwiać się będą" (63), probierzem na doświadczenie wolnej woli rozumnego
stworzenia: przyczyną zbawienia dla jednych, powodem do upadku dla drugich. On
jest walną i jedyną kwestią, jaka się na tej ziemi roztrząsa: a kwestii tej,
przez Niego samego stawionej, i sposobu w jaki ją różni różnie rozwiążą, On sam
jest sędzią najwyższym i niepożytym. Jego więc samego, żyjący w Niej dziejów
wszystkiego świata początek i ognisko, Maryja w tych słowach wysławia. Ale z
taką nieomylną pewnością i z tak wysoka widzi następstwa, które z tego początku
wynikną, że wszelka różnica czasów w oczach Jej się zaciera: przeszłość dla
Niej jeszcze jest obecną, przyszłość już stała się przeszłością. Co Bóg, według
Jej przepowiedni, jeszcze ma uczynić, o tym Ona mówi jako o rzeczach już
spełnionych:
"Uczynił moc w ramieniu swoim". Nie "palcem"
już tylko, którego dość Mu na wykonanie dzieł postanowionych w wyrokach
mądrości Jego, jak gdy "tworzył niebiosa" (64); ani "ręką" tylko, z której płyną dzieła
hojnej szczodrobliwości Jego, gdy "otwiera rękę swoją, i napełnia wszystko
stworzenie błogosławieństwem" (65).
Tu potrzeba "ramienia" Jego, niezwyciężonej, strasznej mocy tego
Boskiego ramienia. Dlaczego? Dlatego, że co Panna Najświętsza tutaj opiewa, i z
tą samą pogodą ducha z jaką opiewała przedtem miłosierdzie Jego, jest to dzieło
Jego sprawiedliwości.
Bóg "mocą ramienia swego" rozproszył
pysznych; rozproszył tych wszystkich, którzy uwielbiając samych siebie, i
wynosząc się w myśli serca swego, śmieli stawić Mu czoło, Jemu się sprzeciwiać,
i wojnę Mu wydawać. Obrócił ich w ruinę, starł ich na proch, zmiótł ich i
rozwiał jak dym. On to uczynił, Słowo przedwieczne, który na początku wyrzucił
od oblicza swego pysznych i zbuntowanych aniołów. Jako z natury swojej jest
żyjącym twierdzeniem Boga i praw Jego, tak też jest jakoby z urzędu praw tych stróżem
i mścicielem. Dlatego po wszystkie czasy poniża, obala, zgniata tych, którzy za
przykładem złych aniołów, Boskich onych prac zaprzeczają albo je gwałcą. Po
wszystkie czasy, ile się okazuje łaskawym i skorym do przebaczenia dla
grzeszników, tyle jest jakby bez litości dla tej nierozumnej bezbożności, którą
jest pycha. Żaden nigdy faryzeusz nie ujdzie klątwy Jego; faryzeusze, to jakoby
główna antypatia Jego, i straszna, jaką ich pognębia, potęga ramienia Jego,
jest tylko wyrazem wstrętu, z jakim się odwraca od nich serce Jego.
Pycha, człowieka zarówno jak anioła, zamienia w
czarta; i jak Bóg uczynił czartom, tak uczyni i człowiekowi każdemu, który
świadomie i rozmyślnie staje się im podobnym.
Nieraz też pycha na tej ziemi zagarnie do siebie
władzę; wedrze się na tron, albo sama sobie tron zbuduje, panosząc się na nim.
Tym bardziej jeszcze nadyma się potęgą swoją, jeśli się urodziła na tronie, i
niczym nie krępowana, na wszystko się waży. Zaczem i gniew Boży tym srożej nad
nią zacięży, zwłaszcza, że wstrętnemu w oczach Jego grzechowi wyniosłości,
prawie niechybnie w tym wypadku towarzyszy uciemiężenie maluczkich i słabszych,
bądź pojedynczych osób, bądź całych społeczeństw. Tyrania jest rodzoną siostrą
albo córką pychy; Bóg i jednej i drugiej zarówno nienawidzi, i taż sama moc
ramienia Jego, która obala hardych, podnoszących przeciw Niemu głowę swoją,
składa także ze stolicy mocarzów, znęcających się nad słabością swych braci.
Maluczkich, przeciwnie, i pokornych wywyższy. Maluczcy
są ulubieńcami Jego; pokorni chwytają Go za serce; uciemiężeni budzą w Nim litość;
łzy strapionych wzruszają Go aż do wnętrzności. Pocieszy ich, wybawi tamtych,
łaskami obsypie pierwszych, uczci drugich, nad wszystkimi okaże wszechmogącą
miłość swoją.
Lecz maluczcy oni nie tylko znoszą wielokrotne
poniewieranie od możnych: ubodzy są, cierpią wszelkiego rodzaju niedostatek,
kostnieją od zimna, głód im dolega i pragnienie. To ich ogołocenie jeszcze
większą w Bogu litość ku nim wzbudza. Łakną oni nie tylko tego chleba, którym
karmi się ciało, ale i tego, którym żyje dusza. Nieraz, przez hierarchicznych
zwierzchników i wodzów swoich zdradzeni lub zaniedbani, ciężki znoszą post
duchowny, na próżno czekając z ich ręki, czego im potrzeba, prawdy,
umiejętności Bożej, sprawiedliwości, miłości. Wzdychają przeto za słuszniejszym
rzeczy tego świata podziałem, za pilniejszą każdego wiernością w spełnianiu
sprawy od Boga mu zleconej, za miłością hojniej i stalej udzielającą siebie, za
pokojem, którego by żadna już niesprawiedliwość nie zakłóciła, za ulżeniem
niedoli, pod której ciężarem upadają, słowem, za "królestwem Bożym".
Królestwo to wprawdzie dokonać się może dopiero w niebie; ale już tu na ziemi
początek mieć powinno, i gdyby się ustaliło między nami, jakżeby rychło już w
tym życiu należny przywróciło porządek, jakie by zapewniło bezpieczeństwo, jaką
by wszędy szerzyło pomyślność i jakie, choć tu jeszcze nie niebo, wesele!
Otóż tych łaknących, tych głodnych, Bóg ich bierze
wszystkich na utrzymanie swoje. Naprawi krzywdy ich i niesprawiedliwości
świata; wszelaką pociechą z nieba powetuje im cierpienia tej ziemi. Im
pierwszym, tym ukochanym ubogim swoim, Jezus swą Ewangelię ogłosi (66); z pomiędzy nich wybierze pierwszych apostołów
swoich; oni będą, i do końca pozostaną arystokracją duchownej społeczności
Kościoła Jego; już w tym życiu doczesnym "napełni ich dobrami" z
nieba; lecz nade wszystko i nieomylnie "nasyci" (67) ich w przyszłym.
Bogaczów zaś, bogaczów złych, łakomych, samolubów,
ludzi bez serca, których bożyszczem jest złoto, i miłość złota jedyną ich
religią, i jedyną troską ich, gromadzenie złota, i jedynym celem, posiadanie i
używanie go: tych Bóg "puści z niczym", pozostawiając ich samym
sobie, i tym rzeczom które sami sobie, raczej niż Jego, obrali. Z własnej woli
i sprawiedliwym sądem Bożym, ubodzy i ogołoceni z Boga, którego się nie bali,
ani Mu nie służyli, ani Go nie kochali; z konieczności ubodzy także i ogołoceni
z tych rzeczy, których jedynie pożądali, a które im śmierć nieubłagana
zabierze, znajdą się oni w próżni bezdennej, i na wieki, bez nadziei wyjścia, w
niej pozostaną.
Sprawiedliwość ta, i ona, słuszny wymiar darów swoich
czyniąca, i ta druga, wedle zasługi karząca, już na tym świecie się spełnia;
ale dopóki ludzie chodzą w mroku tego życia doczesnego, dopóki w nadziei
dopiero są zbawieni (68), dopóki Boga
widzą tylko jakoby w zwierciadle i przez zagadkę (69), dopóty wymiar tej sprawiedliwości pozostanie
tajemnicą, którą wiara tylko przeniknąć zdoła. Tajemne to działanie
sprawiedliwości Boskiej będzie próbą dla dobrych, pokusą dla słabych, a dla
bezbożnych – powodem do pozornych zwycięstw i tryumfów, które zaślepiając ich
ostatecznie, są także sprawą, i jedną z najstraszniejszych, tej sądzącej w
ukryciu sprawiedliwości. Lecz gdy wybije godzina, której Bóg wcielony zstąpi na
tę ziemię w obłokach niebieskich, aby sądził żywych i umarłych (70), wonczas wszystko cokolwiek było ukrytego, jawnym się
stanie (71), i co było ciemnego, jaśnieć
będzie, i czemu zaprzeczano, to się prawdą okaże, i co było poczęte, to się
dokona; wonczas "wszelka nieprawość poniewolnie zatka usta swoje" (72), i wszelkie usta wierne wołać będą: "Sprawiedliwyś
jest, Panie, i słuszny sąd Twój" (73);
i dzień w którym ten sąd Twój wydasz, będzie także dniem, w którym przed całym
światem "będziesz usprawiedliwiony w mowach Twoich", i to będzie
ostateczne i najwspanialsze zwycięstwo Twoje (74).
Wszakże, przed tym ogólnym, na wszystkich ludzi sądem
swoim, Bóg będzie sądził wybranych swoich. Dlatego "przyjął – podniósł,
przysposobił sobie – Izraela, sługę swego, wspomniawszy na miłosierdzie swoje:
jako mówił, – obiecał – do ojców naszych, Abrahamowi i nasieniu jego na wieki".
Izrael, syn Abrahama, Noego i patriarchów; Izrael, syn
obietnicy; Izrael, którego Bóg tak umiłował, iż mu dozwolił być "mocnym
przeciw Niemu" (75), i modlitwą
swoją walczyć z Nim, i wiarą swoją zwyciężyć Go; Izrael, przodek Mesjasza,
wedle ciała, syn Jego wedle ducha: jest to wszystek naród wiernych i świętych,
zacząwszy od Adama aż do ostatniego z wybranych, których ta ziemia wyda i odda
niebu; jest to Kościół, w każdym z kolejno następujących po sobie stanów jego:
Kościół patriarchów, Kościół Mojżeszowy, Kościół chrześcijański, to jest katolicki.
Jest to Kościół, duchowne ciało Chrystusowe, i ciała tego "zupełność"
(76), to jest całkowite i niepodzielne
rozwinięcie jego.
Ten to Izrael nieprzeliczony, pomimo różności czasów,
i miejsc, i kształtów, jednością ducha żyjący, przez Chrystusa i w Chrystusie
jest "sługą Bożym" (77),
oddającym Bogu cześć prawdziwą, służącym Mu w niezmiennym, po wszystkie czasy,
zakonowi Jego posłuszeństwie. A Bóg, w zamian za tę służbę Jego, za tę wiarę i
posłuszeństwo jego, błogosławi go, i strzeże, i prowadzi, jako napisano jest: "Miłosierdzie
Twoje pójdzie za mną po wszystkie dni żywota mego" (78). Bóg, jako rządzi wszystkim człowieczeństwem, tak w
szczególności, w Jezusie i przez Jezusa, jest pasterzem Izraela. Pod zakonem
Mojżeszowym, zarówno jak pod zakonem Ewangelii, Izrael jednąż powtarza i śpiewa
pieśń swoją: "A my lud Jego i owce pastwiska Jego" (79). I ta trzoda rozumna, ta społeczność wierzących i
sprawiedliwych sług Bożych, jest zarazem i nade wszystko wielką rodziną Boga, w
Duchu Jego własnym mówiąca i wołająca: "Ojcze, Ojcze nasz" (80).
Tak spełnią się wszystkie obietnice Boskie; tak
Abraham "będzie się weselił, aby oglądał dzień Pański" (81), którego od chwili pierwszego, jakie otrzymał,
objawienia Pańskiego, bezustannie wyglądał; i to wesele jego będzie wspólnym
weselem wszystkiego "nasienia", to jest potomstwa jego: potomstwa
niepożytego, i przewyższającego wszelką liczbę, jak to Bóg sam oznajmić mu
raczył. I tak potężnym, tak niewzruszenie stałym, tak zwycięsko płodnym jest
błogosławieństwo, w tej obietnicy zawarte, że nawet Izrael żydowski, syn
dawnych ojców i świętych wedle ciała, choć zabłądzi do czasu, i stanie się
obcym albo wrogiem Izraelowi wedle ducha, którym jest Kościół prawdziwy:
przecie, gdy zupełność pogan wnijdzie do Kościoła, i on także otworzy na nowo
oczy swoje, dotąd zaślepione, i na nowo ujrzy światło, i pozna Mesjasza swego,
i przyjmie Ewangelię Jego, i znów na dawnym pniu swoim zaszczepiony, i dawne z
niego czerpiąc soki żywotne, to jest łaskę Chrystusową i żywot wieczny, na nowo,
jak nigdy przedtem, zakwitnie (82). Bo
Bóg jest Panem, "i nie zmienia się" (83), i "bez żałowania są dary Jego" (84), i "rada Jego trwa" (85); "niebo i ziemia przeminą, ale słowa Jego nie
przeminą" (86), i "prawda
Pańska trwa na wieki" (87).
Po takim z Elżbietą przywitaniu, i takiej pieśni
swojej wyśpiewaniu, Maryja, mówi nam Ewangelia, "mieszkała z nią jakoby
trzy miesiące", to jest, według wszelkiego prawdopodobieństwa, aż do czasu
błogosławionego narodzenia Poprzednika, poczym "wróciła się do domu swego"
w Nazaret.
Jakie ten Jej pobyt sprowadził na dom i do duszy
Elżbiety i jej syna łaski niewypowiedziane, niezliczone, jakie dziwy i cuda
Boże, to wszelka dusza pobożna rozmyślaniem łatwo odgadnie, sama niebieską
słodkością tego, co odgadnie, się napawając. Co Pismo święte mówi o wielkich
błogosławieństwach, które Pan wylał na dom Obededoma, gdy arka przymierza przez
trzy miesiące w nim zostawała (88), jest
to słabym tylko obrazem tych niezrównanie większych błogosławieństw, którymi
przez Maryję napełnił dom świętych rodziców Jana Chrzciciela. Pozdrowienie
Panny Najświętszej otworzyło źródło, i poczęły z niego płynąć zdroje wody
żywej, i bez przerwy, i coraz obficiej płynęły. Bezustannie Jezus tam działał
przez Matkę swoją, nasamprzód Ją samą uświęcając, ale także za posługiwaniem
Jej uświęcając Józefa, jeśli tam, jak sądzimy, był obecny, potem Jana, potem
Elżbietę i Zachariasza, każde wedle kształtu, i miary, i doniosłości łaski mu
zgotowanej. O, jaki to dom! Jaki przybytek! Jakie w nim obcowanie! Jakie rozmowy!
Jakie milczenie! Jaka cześć Boża! Jaka miłość! Jaka jedność! Jaki pokój
nadziemski! Jaka z niego chwała Ojcu, jakie wesele Synowi wcielonemu, jakie
odpocznienie Duchowi Świętemu! A tym samym także, jaki z niego wzór skończony
domu chrześcijańskiego i rodziny chrześcijańskiej.
Taka jest treść i znaczenie tej słodkiej tajemnicy
Nawiedzenia, drugiej tajemnicy Różańca świętego.
III.
1. Jakież tedy z tej tajemnicy wypływają dla nas
nauki, i jakie mamy z niej wyciągnąć wnioski praktyczne, abyśmy, wedle usilnej
przestrogi Apostoła, "nie brali łaski Bożej na próżno"? (89)
Tajemnica Nawiedzenia, jak każda z tajemnic wiary
chrześcijańskiej, ma w sobie doniosłość niezmierną: cała nauka Ewangelii w niej
się zawiera; nie masz cnoty, której byśmy się z niej nauczyć nie mogli, i każda
z niej wynika, nie tylko jasna i przekonywająca, ale i zachęcająca i
pociągająca; bo w tym błogosławionym zakonie nowym, pod którym żyjemy, prawda
zawsze w parze idzie z łaską (90).
Dość byłoby jednej takiej tajemnicy na zapełnienie i
upłodnienie całego życia człowieka, i choćby kto wszystką przez całe życie
pracę swą duchowną ograniczył do zgłębienia jej, i zrozumienia, i praktycznego
w czyn zamienienia, w tej jednej pracy znalazłby wszystko czego mu potrzeba,
aby stał się doskonałym i świętym. Bo w każdej z tych tajemnic, Jezus albo Maryja,
albo najczęściej Jezus pospołu z Maryją obecni są i działają; a poznać Jezusa i
Maryję, gdziekolwiek są i cokolwiek czynią, ta jest wszelaka umiejętność, i
naśladować Ich wszelakie dobro.
Lecz w tej całości i pełności nauki, jaką nam podaje
każda tajemnica, godzi się i pożytecznym jest, uczynić pewien wybór,
zastanawiając się dokładniej nad tym lub owym punktem poszczególnym, z którego,
obok jaśniejszego poznania samych siebie, i potrzeb i powinności naszych,
możemy powziąć żywsze zamiłowanie w cnotach i mocniejsze, w sprawie postępu
naszego w doskonałości, postanowienia.
Takich punktów i uwag poszczególnych, tajemnica
Nawiedzenia na pierwszy rzut oka nasuwa nam następujące trzy: widzimy z niej
naprzód, w jaki sposób Bóg nas nawiedza; po wtóre, w jaki sposób my możemy
nawiedzać Boga; po trzecie wreszcie, w jaki sposób mamy nawiedzać bliźnich dla
miłości Boga.
2. Bóg, któż tego nie wie? częstokroć, rzec można,
ciągle nas nawiedza. Przychodzi do nas w najrozmaitszych kształtach i
sposobach, i kołacze do drzwi serca naszego, abyśmy Mu otworzyli. Kiedy mówimy
że przychodzi do nas, znaczy to, rzecz jasna, że uprzedza nas. On "pierwszy
umiłował nas" (91); zatem i we
wszystkim pierwszy do nas krok czyni. Bo i cóżby się stało z nami, gdyby tego
nie czynił, kiedy, "bez Niego nic uczynić nie możemy" (92), ani nawet żądzy dobrej w sobie wzbudzić, ani myśli
dobrej powziąć? (93) Dlatego nawiedza
nas, zsyłając na nas natchnienia łaski swojej, tak jak słońce promienie swoje,
jak kwiat wonność swoją wypuszcza; bo te nawiedzenia Jego nie są niczym innym,
jedno dobrowolnym promienieniem i tchnieniem dobroci i miłosierdzia Jego. Jest
to ono nieustające działanie, o którym Pan Jezus mówi: "Ojciec mój działa
aż dotąd, i ja działam" (94).
Przychodzi, nawet wówczas, kiedy już przyszedł; owszem, tam właśnie najchętniej
przychodzi, gdzie już jest obecnym. Chce, rzekłbyś, i w tym nam być podobnym:
bo jako dusza wierna, im lepiej Go posiada, tym bardziej łaknie i pragnie
posiąść Go jeszcze więcej (95), tak i On,
gdy wnijdzie do duszy człowieka, coraz bardziej pożąda wnijść do niej jeszcze
głębiej, i opływać w niej, i całą zająć ją i napełnić.
Bóg nawiedza nas słowem swoim, pisanym czy ustnym. Nawiedzeniem
Bożym jest każda karta Pisma świętego, z należnym usposobieniem przeczytana,
każde kazanie, w duchu wiary i pobożności wysłuchane. Nawiedzeniem Bożym są
wszelkie czynności posługiwania kapłańskiego, a szczególnie i przede wszystkim,
spełnienie Najświętszej ofiary i sprawowanie Sakramentów świętych: bo każdy
Sakrament jest kanałem i drogą, którą Bóg powraca do duszy człowieka, albo już
w niej mieszkając, hojniejsze jeszcze czyni łaski swojej na nią wylanie.
Nawiedzeniem Bożym, nad wszelkie inne najdroższym, porywającym, skutecznym,
jest Komunia sakramentalna; a nawiedzenia tego możemy dostąpić, ile razy
chcemy, codziennie nawet, jeśli tego pragniemy; i któżby tego nie pragnął? A
zarazem – co wypełniając żądzę Serca Jezusowego, powinno by także wdzięcznością
i miłością napełnić serca nasze, – nawiedzenie to zamienia się w stałe mieszkanie;
bo, mówi Jezus, "kto pożywa ciała mego i pije Krew moją, we mnie mieszka,
a ja w nim" (96). Jakże, wobec tej
łaski niewypowiedzianej, słuszniejszym niż stary lud żydowski prawem, dusza
chrześcijańska wyśpiewywać powinna: "Nie masz inszego narodu tak
wielkiego, któryby miał Bogi tak przybliżające się do niego" (97), tak hojnie, z taką miłością oddające mu siebie! I
ile razy dostępujemy tego słodkiego nawiedzenia eucharystycznego, jakże nam z
głębi duszy nie zawołać, w duchu Elżbiety: "A skąd mnie to, iż Pan i Bóg
mój przychodzi i poniża się do mnie?".
Nawiedza nas Bóg, w sposób niewidomy ale bardzo
rzeczywisty, tym mnóstwem łask aktualnych które nieustannie na nas zsyła, i
które zewsząd otaczają nas i na nas nalegają: łaski oświecenia wewnętrznego, i
siły, i obrony, i przestrogi, i pociechy, i pobudki ku dobremu; łaski także, z
pozoru surowsze, ale nie mniej zbawienne, wyrzutów sumienia, żalu, nawrócenia.
Nawiedzenia te łaski aktualnej istne czynią dokoła duszy naszej oblężenie; jest
to jakoby całe wojsko ze wszech stron podchodzące i szturm przypuszczające:
wojsko więcej niż anielskie, wojsko przyjazne, wojsko potężne, zdobywające nas
dla Boga, i granice Jego w nas panowania rozszerzające. Czy nie to jest ono
"wojsko uszykowane porządnie" (98),
którym Pan, jako mówi Oblubienica w Pieśni, "rozrządził w niej miłość"?
(99)
Nawiedza nas Bóg i próbami i strapieniem: wyraz to
uświęcony w języku chrześcijańskim. Gdy widzisz bliźniego twego płaczącego w
domu swoim, zasępionym żałobą, albo znękanego ruiną majętności swojej, albo
jęczącego na łożu boleści, mówisz że Bóg go nawiedził. I tak jest. Bóg nawiedza
nas takim nawiedzeniem dla większego dobra naszego. Każdy krzyż od Niego
zesłany jest łaską, bo gdy go przyjmiemy, mamy w nim skarb na spłacenie długów
naszych, i chrzest na obmycie przewinień naszych, i sposób stania się podobnymi
Jezusowi, i drabinę po której wstępujemy w górę do Ojca naszego w niebiesiech.
I jakże hojnie Pan błogosławi i poświęca te krzyże, nim je nam poda. I kiedy je
wkłada na barki nasze, jakież razem z nimi zdroje Boskiej litości i pomocy
spływają na nas z miłościwego serca Jego! Prawdziwie i do tych nawiedzeń
stosuje się to słowo Jego do Samarytanki: "Gdybyś znała dar Boży!" (100). Prawdziwie do duszy, pod krzyżem swoim jęczącej,
mówi Pan, jak mówił niegdyś do Jerozolimy: "Obyś poznała czas nawiedzenia
twego" (101), czas, w którym
zsyłając na ciebie strapienie, Bóg sam do ciebie przychodzi.
Nawiedza nas Bóg, na koniec, w osobie ulubieńców i
przedstawicieli swoich, to jest, ubogich, i nędzarzy, i wydziedziczonych tego
świata. Że On sam w nich żąda od nas litości i wspomożenia, jest to jakoby
artykuł wiary zapisany w Ewangelii: "Cokolwiek uczynicie jednemu z tych
braci moich najmniejszych, mówi Pan Jezus, mnieście uczynili" (102). Ileż razy widomie nawet to słowo swoje stwierdził!
Ile razy, jak o tym świadczą żywoty Świętych, Anioł Boży lub Pan sam ukazał się
w postaci żebraka, wyciągającego rękę i proszącego o jałmużnę!
W każdym więc nawiedzeniu Bożym, w każdym z tylu
rozmaitych kształtów i sposobów jego, wiara nasza powinna by poznawać od razu
przychodzącego do nas Boskiego Gościa. A gdybyśmy Go tak poznawali, jakżeby nam
łatwo było Go przyjąć, jakżeby nam wydawało się niepodobieństwem prawie, nie
przyjąć Go jak zdołamy najlepiej! Raczej "przymuszalibyśmy Go", aby
wszedł do nas, i u nas się zatrzymał, mówiąc Mu, jak oni dwaj uczniowie w Emaus:
"Zostań z nami, boć się ma ku wieczorowi, i dzień się już nachylił" (103). Witalibyśmy Go takim pozdrowieniem, jakim Elżbieta
pozdrawiała Maryję, błogosławiąc nasamprzód łaskawość Jego, a potem
błogosławiąc szczęście nasze. Jak Jan, podskakujący z radości jeszcze w żywocie
matki, rozradowalibyśmy się, czując bliskość Pana. Zaczem, jak Jan, Duchem Jego
natchnieni i namaszczeni, dobre oddawalibyśmy Jemu przed ludźmi świadectwo,
gotowi w każdym zdarzeniu okazać się wyznawcami, i poprzednikami, a gdyby tego
była potrzeba, i męczennikami Jego. Ileżby łask spłynęło na nas, i jaka by w
nas była wierność łasce, gdybyśmy tak, godnie i ochotnie przyjmowali każde
nawiedzenie Boże! Jaki owoc rodziłaby w nas każda Komunia! Jaką cierpliwość,
jaki pokój sprawiałoby w nas każde utrapienie! Jaką miłość nieślibyśmy każdemu
z bliźnich naszych! Jak łatwą i obfitą każdy, najmniejszy nawet szczegół
powszedniego życia podawałby nam sposobność do postępu w cnocie, do mnożenia
zasług naszych, do stawania się coraz przyjemniejszymi i coraz podobniejszymi
Panu Jezusowi, – słowem, do ustawicznego pełnienia tych "dobrych uczynków",
przez które, jak nas upomina Apostoł, "pewnym mamy uczynić wezwanie" (104), i uświęcenie i zbawienie nasze!
3. Lecz między darami, które Bóg nam przynosi w tych
błogosławionych nawiedzeniach swoich, jeden jest szczególnie, w którym się
dziwnie objawia niewypowiedziana ku nam łaskawość Jego, ten mianowicie, że daje
nam możność i łatwość oddawania Mu odwiedzin Jego, i nawiedzania Go wzajemnie,
jak On nas nawiedza. Mówimy tu głównie, jak tego nietrudno się domyślić, o
onych nawiedzeniach, które każdemu tak łatwo, które duszy pobożnej tak słodko
składać Zbawicielowi mieszkającemu w sakramentalnym swoim na ołtarzu ukryciu.
Nieustająca w Sakramencie Ołtarza obecność Jego jest tylko ciągłym
przedłużeniem onego pierwszego, uroczystego nawiedzenia, które raczył uczynić
światu we Wcieleniu swoim.
Prawdziwie Jezus jest na ołtarzu, jak był w żywocie
Niepokalanej Matki swojej, jak był w Betlejemie, i w Nazarecie, i w Jerozolimie,
i w Ogrójcu, i na Kalwarii; jak dziś jest na prawicy i na stolicy Ojca swego,
na najwyższym szczycie królestwa swego niebieskiego. Nadto, w tym Sakramencie
zamknął substancjalnie wszystko życie swoje, złączył w jedno wszystkie stany i
doby życia swego na ziemi i w niebie, zebrał w skróceniu wszystkie tajemnice
swoje, zgromadził razem wszystko światło, i wszystką łaskę, i wszystką
dzielność w nich zawartą. Wszystko to żyje tutaj, i mieszka, i nam się oddaje.
Tu złożony jest wszystek, w całej zupełności swojej, dar Boży, tu każdej chwili
pozostaje w stanie niepożycie skutecznego, aktualnego darowania. Żadnych, do
uczestniczenia w nim, nie masz przepisanych godzin ani warunków; każdy kto
chce, może przyjść i czerpać. "Onego dnia, przepowiadał prorok Zachariasz,
będzie źródło otworzone domowi Dawidowemu i mieszkającym w Jeruzalem" (105). Im pilniej, im tłumniej wierni przybiegają do
Najświętszego Sakramentu, tym większą cześć oddają Bogu, tym większe sprawują
Mu wesele. I sami też, do niego przybiegając, najlepiej się nauczą godnie i
skutecznie przyjmować te nawiedzenia, którymi Bóg nas darzyć raczy.
Ale ten ołtarz, te przybytki święte, są to "góry"
wysokie. "Maryja, mówi Ewangelia, powstawszy poszła na góry, do miasta
Judzkiego". Juda po hebrajsku znaczy pochwałę albo wyznanie; jest to więc
nazwa najściślej odpowiednia naszemu Sakramentowi Ołtarza. Bo czymże jest ten
Sakrament, jak nie onym "dziełem Bożym", które Duch Święty w Psalmie
zowie "wyznaniem i wielmożnością"? (106) Ale jest to, powtórzmy raz jeszcze, góra wysoka, jest
to sam szczyt wiary chrześcijańskiej, jest to góra ona trzykroć święta, "na
której się Bogu podoba mieszkać" (107).
I w jakim tam mieszka ukryciu! Jak głęboko tam utajony, nie dla zmysłów tylko,
ale i dla samegoż rozumu! A w tym ukryciu, jakie milczenie!
Że zatem, mimo uroku, jakoby wszechmocnie
pociągającego, obecności Jego, mimo tylu powodów i tylu potrzeb, które by nas
do Niego jakoby siłą popychać powinny, nieraz czujemy to w sobie, że nie
zdołamy wstąpić na tę górę, jedno kosztem wielkiego wysilenia, jest to głębokie
dla nas upokorzenie, dobrze znane najgorliwszym nawet miłośnikom Boga. Tak
jest: choć Jezus, zstąpiwszy już do niskości naszego człowieczeństwa, dla
miłości naszej, dla ułatwienia nam przystępu do Niego, zstępuje jeszcze głębiej
i czyni siebie Eucharystią naszą, nam i tak jeszcze trudno do Niego przystąpić,
i rozmawiać z Nim, i przyjść i rękę wyciągnąć po te dobra nieodzownie nam
potrzebne, które On nam podawać raczy. Nawiedzenie, choćby nawet najkrótsze,
Najświętszego Sakramentu, nieraz bywa dla nas utrudzeniem, albo nawet,
powiedzmy szczerze, uprzykrzeniem. Oderwać się, choćby w takim celu, od
nawyknień i służebności i błahości życia powszedniego, choć skądinąd głośno nieraz
na nie utyskujemy, twardym to i trudnym wydaje się nam wymaganiem. Gdyby
chodziło o marny jaki wzgląd towarzyski, o teatr czy wieczór tańcujący, o jakie
zebranie i rozmowy światowe, lubo w duszy, jak sto razy już sami przyznaliśmy,
nic po tym wszystkim nie pozostaje, jedno czczość i niesmak, nie mielibyśmy żadnej
trudności, poszlibyśmy z wszelką gotowością. Ale pójść na posłuchanie u Boga,
zanieść Zbawicielowi hołdy nasze i wyznanie, sercem obcować z Mądrością
przedwieczną, rozmawiać z Chrystusem, którego "rozkoszą jest mieszkać z
synmi człowieczymi" (108), – to
rzecz inna: na to potrzeba nam stoczyć walkę z sobą, na to aby się zdobyć,
potrzeba nam przezwyciężyć siebie. Biedne serce ludzkie, i prawdziwie godne
politowania; o, jakże lituje się nad nim dobry Jezus!
Mimo to jednak, czyli raczej właśnie dla tej ciężkości
serca naszego, mądrze poczyna sobie, i szczęśliwym mienić się może, kto wiarą
żywą i wolą dobrą zwyciężając zawady ciała i skażonej natury, z tych świętych
nawiedzeń czyni sobie powszedni życia swego obyczaj. Ile tam nabędzie
pomnożenia zmysłu chrześcijańskiego, i umiejętności Bożej, i smaku rzeczy
niebieskich, i siły ku chronieniu się od złego a czynieniu dobrego, i miłości
Zbawiciela i krzyża Jego, i czułości sumienia, i czystości serca, i ducha
wyrzeczenia się siebie; ile tam znajdzie ukojenia, pokoju, i pociech
nadprzyrodzonych, i łask wszelkiego rodzaju, tego nikt nie wypowie. Nawiedzenie
Najświętszego Sakramentu, jest to, w naszym przekonaniu, skuteczny i dzielny
środek do osiągnięcia doskonałości, i kto by postanowił sobie, żadnego dnia go
nie opuścić, chyba w razie istotnej niemożności, i postanowienia tego wiernie
przez całe życie dotrzymał, ten, sądzimy na łożu śmierci miałby w ręku gotowy i
niezaprzeczony tytuł do szczęśliwości wiecznej.
Naśladujmyż przykład Maryi. Idźmy, jak Ona, "na
góry z kwapieniem", to jest z zapałem, jeśli nie w uczuciu, tedy z zapałem
w woli. Zapał wszystko łatwym czyni. Gdzie serce oziębłe ledwo się wlecze, tam
serce gorliwe bieży i jakby na skrzydłach się unosi. A idąc z zapałem, jeszcze
większy zapał miejmy przyszedłszy. Jesteś tam wobec Tego, który w Piśmie zowie
siebie "ogniem pożerającym" (109),
który rzekł: "Ogień przyszedłem miotać na ziemię, a czegoż chcę, jedno aby
był zapalon?" (110). Oddawaj pokłon,
dziękuj, proś, łącz się z Jezusem, z zamiarem i z działaniem Jego, staraj się,
jak mówi Apostoł, "to czuć w sobie, co i w Chrystusie Jezusie" (111). Jezus tu jest Kapłanem i Ofiarą; bezustannie tu
ofiaruje siebie Ojcu swemu, a ofiaruje za nas. Schowaj się w tej ofierze Jego,
jako żyjąca cząstka tej hostii, która tam się Bogu zanosi. Przez to oddasz Bogu
cześć prawdziwą, i spełnisz, ile z ciebie jest to wielkie posługiwanie religii,
które jako wedle godności swej jest najprzedniejsze, tak też jest człowieczeństwu,
aby żyć mogło, najpotrzebniejsze. Zaczem, pomnąc na katolickie miano twoje,
wszystek świat myślą ogarnij i zbierz do serca twego, i świat grzeszników i
świat sprawiedliwych, i tak zapełnione, zanurz je w Sercu Jezusa.
Jeślibyś zaś, jak to każdemu się zdarza, i nieraz, w
chwili gdy nawiedzasz Pana twego, nic nie czuł w sobie, co byś Mu miał
powiedzieć, więc módl się ustnie: zmów Ojcze nasz, Zdrowaś Maryja, Wierzę w
Boga, Psalm który, Magnificat. A jeśli w danej chwili i ustna modlitwa z
trudnością ci przychodzi, więc milcz: milczenie duszy pokornej i skupionej
także jest modlitwą (112). Myśl,
wspominaj, pragnij, a przede wszystkim kochaj. Słowem, bądź tam z wszelką
prostotą, i z wszelką swobodą, jako prawdziwy brat Chrystusa, jako prawdziwy
syn Boży. Być przy ojcu, to samo już dla syna jest słodkością; klęczeć u nóg
Jezusa, to samo już dla duszy chrześcijańskiej jest ucztą.
4. Na koniec, nawiedzenia te święte do Boga
mieszkającego w ukryciu Sakramentu, ucząc nas należycie przyjmować nawiedzenia
Boże, uczą nas także, jak mówiliśmy, dla miłości Jego i na wzór Jego nawiedzać
bliźnich naszych.
Nawiedzenie, jak każda z tajemnic Jezusowych, jest
tajemnicą miłości; ale tym się wyróżnia od drugich, że miłość tu występuje w
postaci gorliwości; miłość tu promienieje, wylewa się i udziela siebie.
Słusznie pobożny założyciel zgromadzenia Sulpicjanów, Ks. Olier, zwał
Nawiedzenie apostolstwem Najświętszej Panny; dlatego też ta tajemnica
szczególnie jest drogą każdemu gorliwemu kapłanowi. Wszak przedstawia nam w skróceniu
przedziwny wzór posługiwania kapłańskiego. Dlatego i wielki św. Franciszek
Salezy, ustanawiając swój zakon Nawiedzenia czyli Wizytek, pierwotnie zamierzał
nadać mu ten kształt czynnej na zewnątrz gorliwości, choć później względy
praktyczne od tej go myśli odwiodły. – Maryja, wszystka pełna Jezusa, wstaje, idzie
i nawiedza swą krewną, pragnąc oznajmić drugim i dać tego Jezusa, którego sama
posiada. Taka jest w Niej cudowna obfitość łaski, że gdyby nie wystąpiła z
brzegów i nie wylała się na drugich, zalałaby niejako i przygniotłaby duszę
Jej. Nawiedzenie Elżbiety sprawuje Jej ulgę, i ten jest także jeden z powodów
Jej "kwapienia się".
W tym właśnie mamy wzór wszelkich odwiedzin
chrześcijańskich. Przez wiarę żywą, mówi św. Paweł, "Chrystus mieszka w
sercach naszych" (113). Chodzi więc
o to, byśmy tego skarbu "nie zatrzymywali w niesprawiedliwości" (114): w niesprawiedliwości lenistwa, czy lekkomyślności,
czy obojętności, albo w gorszej jeszcze niesprawiedliwości samolubstwa czy
jakiej bądź niskiej pożądliwości. Jesteśmy "synami światłości" (115); nie mamy zatem chować się pod korcem, ale "świecić
tym którzy w domu są" (116), być w pośrodku
braci, na podobieństwo Jana Chrzciciela, "pochodniami jaśniejącymi i
gorejącymi" (117). Nie dość
chrześcijaninowi wierzyć w Boga i miłować Go: potrzeba także miłować bliźniego,
a miłować bliźniego, to znaczy, naprzód, życzyć mu wszystkiego dobrego, godnego
pożądania, następnie zaś, co jest naturalnym skutkiem tego życzenia, czynić mu
dobrze wedle możności. Odwiedziny stanowią jeden z kształtów tej uczynnej
miłości; a chrześcijański sposób tych odwiedzin na tym polega, byśmy sami, jak
Maryja, pełni Boga, szli do bliźnich z zamiarem udzielenia im z pełności
naszej.
Najpierwsze do tych odwiedzin naszych prawo mają
ubodzy. Wiesz jak wysokie i szerokie jest ich miejsce w sercu wspólnego ich i
naszego Pana, a zatem także w szacunku i pieczołowitości świętej Matki naszej,
Kościoła. Nie poprzestawaj na samym tylko dawaniu im jałmużny, co jak wiesz,
wedle miary środków twoich, jest obowiązkiem; ani też na tym nie poprzestawaj, że
ich przyjmiesz i uprzejmym dla nich się okażesz, gdy przyjdą do ciebie: sam
także, o ile położenie twoje i okoliczności na to pozwalają, odwiedzaj ich.
Będzie to wielkim dobrodziejstwem dla nich, ale większym jeszcze, wierzaj,
dobrodziejstwem dla ciebie; zwłaszcza jeśli te odwiedziny, podobnie jak
nawiedzanie Najświętszego Sakramentu, wprowadzisz w stały życia twego obyczaj.
Tylko odbywaj je po chrześcijańsku, zarówno i więcej jeszcze dla miłości Boga
niż dla miłości ubogich, i w duchu Boskiego ich Przyjaciela, Jezusa.
Duch Jezusa, który ma ciebie ożywiać w tych
odwiedzinach twoich, będzie to nasamprzód duch wiary. Poznawaj w tych
nędzarzach, nie tylko żyjące podobieństwo i wyobrażenie Ojca twego w
niebiesiech, ale i członki cierpiące ukrzyżowanego Zbawiciela twego. On ich
uczcił, naznaczając ich znakiem krzyża swego; czcij ich i ty, jako znak ten
święty na sobie noszących. Jeśli w ubóstwie swoim wierzący są i cierpliwi, tedy
prawdziwie, ile z nich jest, przedłużają dzieło odkupienia świata, a zatem i
twojego. Kto wie, ile i jak dalece Bóg zależnym czyni zbawienie twoje od ich za
tobą przyczyny? Może, najpewniej nawet, za pomoc jaką im niesiesz, wkłada na
nich część jaką należnego Mu od ciebie za grzechy twoje zadośćuczynienia. W
każdym razie to rzecz niezawodna, że ustanowił ich, jak o tym sam wyraźnymi
słowy cię zapewnia, twoimi jakoby z urzędu wprowadzicielami i przyjmicielami do
przybytków wiecznych (118). Czy nie
widzisz, jaka jest zatem ich z tego względu wyższość nad tobą, i jaka im się za
to z twojej strony należy przystojna miara pokory, i poszanowania, i
wdzięczności?
Okazuj im szczere współczucie: brzemię na nich włożone
bardzo jest ciężkie, i wdzięczni ci będą, jak obaczą że czujesz to i rozumiesz.
A troszcząc się o dobro ich doczesne, staraj się zarazem, ile zdołasz, o dobro
ich duchowne. Niosąc pomoc ciału, zawsze i przede wszystkim miej na oku duszę,
z wszelką oględnością, ale i z należną odwagą. Bądź dla nich wyrozumiałym; mów
do nich łagodnie i z cichością; znoś cierpliwie wady ich. Mają oni wady swoje,
nieraz nawet rażące, i stanowi ich własne; ale kto jest bez wady? Bóg nad tobą
okazuje łaskawość i miłosierdzie, i nie powiesz byś go nie potrzebował. Miejże
je i ty dla wszystkich, ale w szczególności dla biednych. Nawiedzanie ich równa
się nieraz drodze "na góry", na strome, bezdrożne wertepy. Ale weź
sobie za przykład i wzór Najświętszą Pannę: jak Ona, z Serca Tego, który i w
tobie mieszka przez łaskę, czerp sobie, nie tylko miłość, ale i zapał, i
dzielność, i mężną stałość miłości. A przy tym jednak bądź oględnym: bo
miłości, zwłaszcza gdy chodzi o niesienie skutecznej pomocy bliźniemu,
niedostaje jednej z najprzedniejszych i najpotrzebniejszych jej zalet, jeśli
nie jest zaprawiona roztropnością.
Odwiedzaj także chorych i strapionych, gdy się nadarzy
sposobność; długo na nią czekać nie będziesz: rychło, i nieraz, spotkasz się z
nią w kole przyjaciół twoich i bliźnich. Nieś i do nich Jezusa: natchnioną
duchem Jezusa życzliwość, pociechę, zachętę chrześcijańską; a szczególnie,
jeśli śmierć bliska, pomnij na ten wielki obowiązek, jaki w takim razie wkłada
na ciebie miłość bliźniego: byś wcześnie dopomógł umierającemu do przyjęcia
ostatnich Sakramentów.
Obok tych nawiedzeń, których źródłem i pobudką jest
miłosierdzie chrześcijańskie, niewątpliwie mają także miejsce swoje odwiedziny
towarzyskie, o ile konieczność lub przyzwoitość tego wymaga. Krewnych,
przyjaciół, znajomych, możesz i powinieneś odwiedzać, nie tylko wówczas, gdy
choroba lub strapienie dom ich nawiedzi. Odwiedziny takie niejedną ci nastręczają
sposobność do cnotliwych uczynków; ale też do niejednego przewinienia mogą ci
być powodem. Gotuj się do nich wezwaniem Ducha Świętego; proś Go, aby jako
mieszka w duszy twojej, tak też wziął w posiadanie wszystkie władze twoje i sam
nimi rządził. A z twojej strony czuwaj, i z oka siebie nie spuszczaj, bacząc byś
tego Gościa duszy twojej czym, nie już obraził, ale choćby tylko
"zasmucił" (119). W każdym
postępku i ruchu, w każdym słowie które wymówisz, trzymaj siebie pod wodzą
Jego. Nie dawaj miejsca próżności; chroń się wszelkiej obmowy; ani słowa
jednego nie mów, które by nie było godnym chrześcijanina. "Oblecz się w
Pana Jezusa Chrystusa" (120). Staraj
się, byś w całej postawie twojej i w całym twym zachowaniu się Jego przypominał,
Jego przedstawiał, Jego wyrażał, i był, jak mówi Apostoł, "dobrą
wonią" (121) Jego.
Tylko znowu, nie wdawaj się w prawienie kazań, nie
dogmatyzuj, nie moralizuj, chyba w istotnej potrzebie. Sporów i dysput unikaj,
bez małoduszności jednak, jakobyś nie śmiał w każdym miejscu i w każdym
zdarzeniu okazać wiary twojej, i pobożności, i synowskich twych uczuć dla
Kościoła, i najgłębszego do Stolicy Świętej i wyroków jej przywiązania. Owszem,
gdy w obecności twojej napastują i szarpią te rzeczy święte, umiej w potrzebie
ich bronić. "Czyń siebie wszystkim dla wszystkich, abyś wszystkich
pozyskał Chrystusowi" (122); ale
nigdy nie wchodź w układy z duchem świata; zdradzić, choćby w najmniejszym
punkcie, prawdy Ewangelii, albo okazać po sobie jakobyś się ich wstydził, to z
pewnością nie jest sposób, ani właściwy ani skuteczny, do zdobycia dusz
ludzkich Bogu.
Skromność, powściągliwość w mowie, prostota,
przynależna synom Ojca niebieskiego, cichość i dobroć ona nieograniczona,
która, jak mówi Apostoł, jest "owocem światłości" (123), słowem wszystko, cokolwiek zmierza do zbudowania
bliźniego i do chwały Chrystusa Pana: – te są znamiona, jakimi nacechowane być
powinny wszelkie odwiedziny chrześcijańskie. Jeśli zechcesz wiernie
przestrzegać tych zasad, odwiedziny twoje będą błogosławieństwem i dla ciebie i
dla bliźnich. Będą na podobieństwo Nawiedzenia Najświętszej Panny Maryi, i
podobny onemuż skutek sprawią, zmieniając każdy dom który odwiedzisz, jakoby w
drugi dom Elżbiety i Zachariasza, i pozostawiając po sobie woń pobożności, i
uświęcenia, i chrześcijańskiego rozradowania.
–––––––––––
Wykład
tajemnic Różańca świętego, przez X.
Karola Ludwika Gay, B. Biskupa Diecezji Poitiers. Z drugiego wydania
francuskiego przełożył Biskup Henryk Piotr Kossowski. Tom pierwszy. Warszawa
1895, ss. 134-178.
Przypisy:
(1)
Ps. 44, 2.
(2)
Mt. 12, 34.
(3)
"Sine fictione didici et sine invidia communico". Sap. 7, 13.
(4) Ps. 105, 4.
(5) Łk. 1, 78.
(6) Łk. 19, 44.
(7) Jan 2, 3.
(8)
"Bóg, jako raz postanowił, aby wolna wola Najświętszej Panny skutecznym
była czynnikiem w udzieleniu ludziom tego daru, którym jest Jezus Chrystus, tak
nigdy już tego pierwszego postanowienia swego nie zmienia, i zawsze odtąd
otrzymujemy Jezusa Chrystusa za pośrednictwem miłości Maryi". Bossuet, Kazanie
IV na Zwiastowanie.
(9)
Wyznania, księga 10, rozdz. 27.
(10)
Mt. 5, 8.
(11)
Exod. 3, 5.
(12)
Izaj. 7, 14.
(13)
Rodz. 3, 15.
(14)
Ekli. 26, 19.
(15)
Przyp. 31, 10.
(16)
Jerem. 31, 22.
(17)
3 Król. 8, 27.
(18)
Łk. 1, 39.
(19)
Abraham, Mojżesz, Gedeon itp.
(20) Mt. 2, 13.
(21) Ps. 126, 2.
(22) Jan 5, 19.
(23) Rodz. 2, 2; Exod. 20, 10.
(24) Rzym. 10, 4.
(25) Catechismus Romanus, Pars III, Caput IV. De tertio praecepto, n. 18.
(26) "Valde verisimile existimamus eam in itinere solam non
fuisse; comitem vero illi fuisse Josephum tuto affirmari non potest". Bened. XIV, De Festis B. Mariae V., cap. 5.
(27)
4 Król. 4, 25.
(28)
Według widzenia Marii z Agredy, trudność ta w bardzo prosty sposób się
rozwiązuje. Józef, powiada Widząca, postąpił naprzód, i zakołatał do drzwi
Zachariasza; Elżbieta o przybyciu świętych Małżonków uprzedzona, ukazała się na
progu z kilkoma domownikami swymi. Po tym pierwszym, na dworze, jakby
publicznym przyjęciu, obie krewne poszły na górę, do izby Elżbiety, i tam
dopiero odbyło się pozdrowienie Maryi, dające początek tajemnicy. Miasto
duchowne, cz. II, księga 3, rozdz. 16, 17.
(29)
Łk. 1, 39.
(30)
Sepp, Leben Jesu, t. I, rozdz. 4.
(31)
Pieśń 8, 6.
(32)
Przyp. 21, 28.
(33)
Rodz. 13, 18; 35, 27; Bened. XIV, l. c.
(34) 3 Król. 2, 11.
(35) Rodz. 18, 2.
(36) Łk. 1, 41.
(37) "Occultabat se mensibus quinque". Luc. 1, 24.
(38) Joz. 1, 8.
(39) Filip. 2, 7.
(40) Mt. 20, 28.
(41) Zob. Cornelius a
Lapide, in Luc. c. 1.
(42) Łk. 1, 15.
(43) Brev. Rom. Off. Visitat., lect. 2 Noct.
(44) S. Ambros., Expos. in. Ev. Luc., Lib. II, 23.
(45)
Efez. 1, 3-4.
(46)
Rodz. 15, 5.
(47)
Łk. 11, 27-28.
(48)
Hebr. 11, 6.
(49) Mk 10, 27.
(50) Corn. a Lap. in h. l.
(51) 1 Tym. 1, 17.
(52) "Dum esset rex in accubitu suo, nardus mea
dedit odorem suum". Cant. 1, 11.
(53) Ekli. 3, 7.
(54) Apok. 22, 1.
(55) Ps. 15, 2.
(56) Pieśń 1, 2.
(57) 1 Kor. 15, 28.
(58) "Caput (Christus) ex quo totum corpus per
nexus et conjunctiones subministratum et constructum crescit in augmentum
Dei". Colos. 2, 19.
(59) Pieśń, w różn. m.
(60) Ps. 58, 11.
(61) Kol. 1, 16.
(62) Mt. 21, 44.
(63) Łk. 2, 34.
(64) Ps. 8, 4.
(65)
Ps. 103, 28.
(66)
Mt. 11, 5.
(67)
Mt. 5, 6.
(68)
Rzym. 8, 24.
(69)
1 Kor. 13, 12.
(70)
Mk 13, 26.
(71)
Kol. 3, 4.
(72)
Ps. 106, 42.
(73)
Ps. 118, 137.
(74)
Ps. 50, 6.
(75)
Rodz. 35, 10.
(76)
Efez. 1, 23.
(77)
Izaj. 43, 10.
(78)
Ps. 22, 6.
(79)
Ps. 78, 13.
(80)
Rzym. 8, 15.
(81)
Jan 8, 56.
(82)
Zob. cały rozdział XI Listu do Rzymian. Ze względu na szczególne wybranie,
jakim Bóg uczcił synów Abrahama, i na całą przeszłość tego ludu, który jest
duchowym przodkiem naszym, będąc naprzód przodkiem Jezusa i Maryi wedle ciała;
ze względu również na nieomylne ono proroctwo, według którego lud ten, w czasie
Bogu wiadomym, nawróci się do Kościoła, i jednąż z nami społeczność utworzy:
nie zdaje nam się, by mimo uraz aż nadto uzasadnionych i wiekami
nagromadzonych, godziło się jednak chrześcijaninowi mówić o żydach w ogólności
w sposób lekceważący i pogardliwy.
(83)
Malach. 3, 6.
(84)
Rzym. 11, 29.
(85)
Ps. 32, 11.
(86)
Mt. 24, 35.
(87)
Ps. 116, 2.
(88) 2 Król. 6, 11.
(89) 2 Kor. 6, 1.
(90) "Gratia et veritas per Jesum Christum facta est". Joan. 1, 17.
(91) 1 Jan 4, 10.
(92) Jan 15, 5.
(93) 2 Kor. 3, 5.
(94) Jan 5, 17.
(95) Ekli. 24, 29.
(96) Jan 6, 57.
(97) Deuteron. 4, 7.
(98) Pieśń 6, 3.
(99) "Ordinavit in me charitatem". Cant. 2,
4.
(100) Jan 4, 10.
(101) Łk. 19, 44.
(102) Mt. 25, 40.
(103) Łk. 24, 29.
(104) 2 Piotr. 1, 10.
(105) Zach. 13, 1.
(106)
Ps. 110, 3.
(107)
Ps. 67, 17.
(108)
Przyp. 8, 31.
(109)
Hebr. 12, 29.
(110)
Łk. 12, 49.
(111)
Filip. 2, 5.
(112)
"Tibi silens laus Deus in Sion et tibi reddetur votum, exaudi orationem
donec ad te omnis caro veniat". Ps. 64, 2-3. Przekład św. Hieronima z
języka hebrajskiego.
(113)
Efez. 3, 17.
(114)
Rzym. 1, 18.
(115)
Efez. 5, 8.
(116)
Mt. 5, 15.
(117)
Jan 5, 35.
(118)
Łk. 16, 9.
(119)
Efez. 4, 30.
(120)
Rzym. 13, 14.
(121)
2 Kor. 2, 15.
(122)
1 Kor. 9, 22.
(123)
Efez. 5, 9.