TAJEMNICE RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO
CZĘŚĆ PIERWSZA
RADOSNA
IV. Oczyszczenie Najświętszej Panny
Maryi i Ofiarowanie Jezusa w kościele
–––––
"Któregoś w kościele ofiarowała".
Narodzenie Syna Bożego i przedziwne niemowlęctwo Jego
jest to, jak widzieliśmy, tajemnica pełna uroku. Wszystek wdzięk przedwiecznej
piękności Bożej, wszystek wdzięk, jaki spodobało się Bogu wylać na dzieła
swoje, zebrany jest w tym Dzieciątku, które Maryja Panna na świat wydała. Lecz
podziwiając wdzięk i urok tej tajemnicy, nie traćmy z oczu głębokości jej: są
to głębokości niezbadane.
Największym tu dziwem, a zatem i najpierwszą z tych
głębokości, jest bez wątpienia to, że Słowo stało się ciałem. Święty Paweł
zowie Wcielenie Syna Bożego "wyniszczeniem" (1); nie w tej myśli oczywiście, jakoby Bóg wcielając się,
przestał istnieć, ale w tym znaczeniu, że pozostając tym, czym jest, poczyna
istnieć w naturze stworzonej (2), a więc
tym samym wziętej z nicestwa i mogącej do nicestwa powrócić, gdyby kiedy akt
stworzycielski, który ją powołał do bytu, ustał choćby na chwilę. Zniżenie się
do takiej natury, równa się dla Boga wyniszczeniu siebie.
Słowo to Apostoła jeszcze byłoby prawdą, chociażby Syn
Boży był przyjął i z Osobą swoją złączył naturę anielską. Tym bardziej okazuje
się prawdą, kiedy się odnosi do złączenia Słowa przedwiecznego z naturą ludzką:
bo aniołowie są czystymi duchami, gdy przeciwnie do natury ludzkiej wchodzi po
części żywioł zwierzęcy. I nie tylko Bóg nie wzdryga się przed poniżeniem
siebie do niskości takiego żywiołu, nie tylko go nie ukrywa, ale raczej ze
szczególnym naciskiem to oznajmia; ci przez których opowiada nam historię
swoją, których rękę On sam w pisaniu tej historii prowadził, nie mówią, że stał
się człowiekiem, że przyjął od człowieczeństwa duszę tylko duchowną i
nieśmiertelną, ale mówią, że "stał się ciałem" (3).
Dla Boga, wobec nieskończonego między Nim a wszelkim
stworzeniem przedziału, nie stanowi to w gruncie żadnej istotnej różnicy, czy
stanie się aniołem czy człowiekiem. Tym bardziej, skoro postanowił przyjąć
naturę ludzką, jednakowe to było dla Niego poniżenie, czyby ją przyjął w
postaci dziecięcia, czy męża doskonałego. Dla nas jednak wielka między tym
dwojgiem zachodzi różnica. Adam, od razu ustanowiony od Boga w zupełności wieku
męskiego, z całkowitym posiadaniem władz i rozwinięciem organów swoich, nie
doznał na samym sobie tego stanu początkowego, który zowiemy dzieciństwem; nie
znała go podobnież i Ewa. Gdy go potem ujrzeli w osobie Kaina, pierworodnego
swego, był to dla nich widok całkiem nowy; widzieli w tym pierwszym synie
swoim, poczętym już po upadku ich, całą przyrodzoną niemoc i nędzę stanu niemowlęcego,
znacznie jeszcze obciążoną upośledzeniem skażonej grzechem natury; nie dziw
więc, że stan ten musiał im się wydać bardzo upokarzającym i godnym
politowania. Widok ten zapewne zaostrzył jeszcze żal i wstyd ich za winę
popełnioną; ale stan niemowlęctwa takim samym pozostał dla wszystkiego ich
potomstwa, jakim był dla Kaina.
Tego więc upokorzenia, od którego Stwórca w Boskiej
mądrości swojej wyjął był pierwszego Adama, drugi Adam, którym jest Słowo Wcielone,
nie chciał sobie oszczędzić. Z własnej woli i dobrowolnego wyboru swego,
narodził się dzieciątkiem; nie jak drudzy wprawdzie, dzieckiem zmazanym
grzechem, co było rzeczą niepodobną, ale zawsze dzieckiem narodzonym, jak mówi
Apostoł, "na podobieństwo ciała grzechu" (4), upokorzonym i cierpieniu podległym.
Była to druga głębokość, następująca za oną pierwszą,
i dopełniająca tego Boskiego "wyniszczenia", o którym mówi Apostoł.
Każdy z nas, gdy czyta Ewangelię i opowiadania jej
pobożnie rozważa, rad mniej więcej idealizuje sobie Dzieciątko Jezus. Któżby
śmiał mieć nam to za złe, i gdzie jest dusza choć trochę kochająca Chrystusa,
która by zdołała zawsze oprzeć się tej skłonności serca pobożnego? Trudno nam
przedstawić sobie tego Boga rodzącego się jak pospolite dziecko ludzkie. Z
Bóstwa Jego czynimy Mu jakąś jakby aureolę, na opromienienie człowieczego
niemowlęctwa Jego. Przedstawiamy Go sobie jaśniejącym w blaskach niebieskich,
albo przynajmniej promieniejącym zgoła nieziemską urodą. Co do urody, zapewne
się nie mylimy; co do reszty także, nie cofamy ani słowa z tego cośmy powyżej o
tym kierunku powiedzieli. Miłości sprawiedliwie należy się wszelka szerokość;
niepięknie byłoby z nią się procesować, i żaden nie ma prawa obwiniać ją o
przesadę, choćby nawet ze żłobu chciała zrobić coś na kształt góry Tabor. Z tym
wszystkim jednak, nie byłoby dobrze, gdyby ideał zbytnio nam tu zasłaniał
rzeczywistość. Miłość nic by na tym nie zyskała, straciłaby raczej. W rzeczach
religii, prawda trzyma berło.
Więc trzymając się prawdy, usuńmy tylko grzech i
nieczyste skutki jego. Poza tą granicą nieprzebytą, Jezus w Betlejemie, choć
Bóg prawdziwy, prawdziwym był dzieciątkiem. I On także, jak o sobie pisze
Mędrzec, "narodziwszy się, wziął oddech pospolity i wypadł na ziemię także
uczynioną" (5). Jeśli to czyta matka,
niech sobie przypomni, jakim było jej dziecko w dniu narodzenia swego: takim
było i Słowo Wcielone. Takim, nie tylko zewnątrz, ale i wewnętrznie; bo dusza Jego,
choć szczytem swoim nurzała się w jasnościach widzenia błogosławionego, choć
wszystkie wyższe jej władze posiadały walną, i stale w nich mieszkającą,
wszelką łaskę, i wszelką wiedzę, i wszelką cnotę, wszakże stroną swoją czysto
żywotną, ożywiającą ciało i do ziemi się odnoszącą, była prawdziwą duszą
dziecięcą. Z własnej woli swojej, i zgodnie z wolą Bóstwa z nią złączonego, nie
chciała objawiać siebie żadnym znakiem życia rozumnego, ale samymi tylko
żywotnymi czynnościami i instynktami. Chciała w taki sposób, ulegając jakoby
konieczności fizycznego rozwoju, samym tylko doświadczeniem poznać wiele
rzeczy, których tą drogą jeszcze nie znała, i stopniowo tylko rozwijać w sobie
nieprzeliczony szereg aktów, do których zrazu, przez wierne poddanie się woli
Bożej, i dla zachowania w całej jego szczerości i prawdzie, dziecięcego charakteru
swego, sama siebie uczyniła niezdolną (6).
Świadczy o tym Ewangelia gdy mówi, że z czasem "Jezus się pomnażał w
mądrości i w leciech", a nawet "w łasce u Boga" (7), to jest, że w miarę przyrodzonego postępu lat i
wieku, stopniowo objawiał siebie takim jakim wewnętrznie był, i co wewnętrznie
posiadał od chwili poczęcia swego. Nie przedstawiajmy więc sobie żadnych
cudowności i nadzwyczajności w tym pierwszym wieku Zbawiciela. Wszelkie takie,
z dawniejszych czasów czy późniejszych opowiadania, są to tylko apokryfy albo
proste utwory wyobraźni.
Ta więc rzeczywistość stanu dziecięcego w Chrystusie
należy także do głębokości tajemnicy Narodzenia Boskiego. I Bóstwo i dojrzałość
męża doskonałego tak samo są ukryte w Dzieciątku Betlejemskim, jak
człowieczeństwo i Bóstwo Jego ukryte są w Najświętszym Sakramencie.
Ale jak o tym już napomknęliśmy, ten pierwszy stan
życia Jezusowego jest początkiem ofiary Jego. Jeśli, jak mówi święty Jan w
Objawieniu, na mocy przedwiecznego przejrzenia swego, i w członkach mistycznego
ciała swego, "zabity, ofiarowany jest od założenia świata" (8), tym bardziej więc ofiarowany jest od chwili
istotnego swego wejścia na świat. Pierwsze słowo, jakie mówi wchodząc na świat (9), jest to słowo ofiary, które bez podziału i bezpowrotnie
wydaje Go Bogu. Słowo to, wymówione w chwili poczęcia Jego, czynem powtórzone w
chwili Narodzenia Jego, wyraża stan Jego najgłębszy i zasadniczy, rację
przyjścia Jego, prawo i charakter i zadanie doczesnego życia Jego. Ściśle
mówiąc, stan Jego dziecięcy jest tylko jednym i pierwszym z rzędu kształtem
ofiarnego stanu Jego.
Lecz ofiara ta, choć Jezus już się narodził, była
jeszcze wewnątrz ukryta. Obrzezanie, któremu Dzieciątko poddane zostało ósmego
dnia po Narodzeniu, choć uwydatniało tę duchowną ofiarę obrzędem widomym i
pierwszym bólem dotykalnym, nie wynosiło jej jeszcze nad zwykły poziom spraw
prywatnych i domowych. Jeszcze jej nie dostawało jawnego przed Bogiem i ludźmi
oznajmienia, i jako Jezus, aby mógł zająć autentycznie miejsce swoje w historii,
pierwszego zaraz dnia po Narodzeniu wciągnięty został do spisu poborcy
rzymskiego, tak podobnież, aby się z urzędu zaliczył w poczet ofiar Bogu
przyjemnych, potrzeba było by publicznie, obrzędem zewnętrznym został
poświęconym Bogu. Tym poświęceniem uroczystym było Ofiarowanie Jego w kościele,
według obrządku, któremu z postanowienia Zakonu Mojżeszowego podlegał każdy
nowonarodzony, a któremu, według tegoż Zakonu, towarzyszył drugi obrzęd
zakonnego oczyszczenia matki.
Ta jest dwojaka tajemnica, nad którą z kolei się
zastanowimy. Zajmuje ona czwarte miejsce w Radosnej Części Różańca. W wykładzie
jej zachowamy mniej więcej ten sam porządek, jakiego się w poprzednich
rozdziałach trzymaliśmy. Obaczymy naprzód, jako i z jakich powodów Maryja
uznała za powinność swoją udać się do kościoła, dla ofiarowania tam Boskiego
Syna swego, i poddanie się zakonowi oczyszczenia; opowiemy następnie przebieg
obu tych obrzędów, tak rzewnie przeplatany wystąpieniem starca Symeona i Anny
prorokini; w końcu zaznaczymy główne nauki moralne, jakie nam podaje ta przedziwna
karta Ewangelii.
I.
1. Niewiasty żydowskie, za dostąpieniem z łaski Boga
wysokiego przecie zaszczytu macierzyństwa, podlegały, jakby za karę, świętemu
bez wątpienia, ale upokarzającemu przepisowi zakonnemu. "Niewiasta",
tak czytamy w Księdze Kapłańskiej, "jeśli począwszy z męża, porodzi syna,
nieczystą będzie przez siedem dni... A ósmego dnia będzie obrzezane dzieciątko.
A ona trzydzieści i trzy dni pozostawać będzie w krwi oczyszczenia swego:
żadnej rzeczy świętej nie dotknie się i nie wnijdzie do świątyni, aż się
wypełnią dni oczyszczenia jej... A gdy się wypełnią dni oczyszczenia jej...
przyniesie baranka rocznego na całopalenie, i gołębia albo synogarlicę (na
ofiarę) za grzech, do drzwi przybytku i odda kapłanowi; który je ofiaruje przed
Panem i będzie się modlił za nią, i tak będzie oczyszczona" (10). I zaraz potem Bóg, zawsze słodki w drogach swoich i
wyrozumiały na nędzę człowieka, dodaje ten drugi przepis, łagodzący surowość
poprzedniego: "A jeśliby (z powodu ubóstwa) nie znalazła ręka jej, aniby
mogła ofiarować baranka, weźmie parę synogarlic albo dwoje gołąbiąt; jedno na
całopalenie, a drugie za grzech, i będzie się modlił za nią kapłan, i będzie
oczyszczona" (11).
Inne jeszcze, bardzo ważne postanowienie Zakonu,
wydane z powodu wyjścia ludu żydowskiego z Egiptu, tyczyło się pierworodnych.
Gdy Faraon, nie zważając na wszystkie cuda zdziałane w
oczach jego przez Mojżesza i Aarona, i coraz bardziej zatwardzając się przeciw
objawionej mu przez nich woli Bożej, upornie wzbraniał się wypuścić lud
izraelski, Bóg na złamanie zapamiętałości jego, straszliwe uczynił okazanie
mocy swojej. Jednej wiekopomnej nocy, Anioł zabijacz, przebiegając całe wzdłuż
i wszerz królestwo, zgładził wszystkich bez wyjątku pierworodnych synów
Egipcjan, ponoszących w tej srogiej chłoście brzemię, nie tylko własnych
grzechów swoich, ale i nieprawości swego króla. Sami tylko pierworodni
izraelscy wyjęci byli od powszechnej zagłady (12). Na pamiątkę tego cudu, po którym zaraz nastąpiło wyzwolenie Izraela z
Egiptu i przejście przez Morze Czerwone, Bóg rozkazał, aby wszyscy ci ocaleni,
i wszyscy nadal pierworodni rodów żydowskich, byli Jemu poświęceni, i do Niego
należeli jako szczególna własność Jego. Tak poświęceni Bogu, mieli służyć do
sprawowania publicznej czci Bożej i utworzyć tym sposobem osobne kapłaństwo (13).
Gdy jednak później spodobało się Bogu wybrać do
pełnienia urzędu kapłańskiego Aarona i ród jego, z którego wyszło pokolenie
Lewi, pierwotne prawo o pierworodnych uległo zmianie. Mieli oni wprawdzie i
nadal być ofiarowani przez matki swoje u wrót Arki Pańskiej, albo u bramy
kościoła, ale następnie każda matka, z wyjątkiem pokolenia Lewi, miała wykupić
syna swego pierworodnego za opłatą pięciu syklów (14), i z ofiar tych, złożonych do skarbu kościelnego,
miał się utworzyć fundusz na pokrycie kosztów nabożeństwa, tudzież na
utrzymanie kapłanów i posługujących im niższych ministrów.
Maryi, biegłej w Zakonie Bożym, nad którym bezustannie
rozmyślała od dzieciństwa swego, dobrze było wiadomym dwojakie to
postanowienie. Zachowywała w pamięci literalne brzmienie ich, i rozumiała
duchowne ich znaczenie. Cóż Jej więc wobec tych przepisów zakonnych wypadało
uczynić? Odpowiedź na to pytanie od Niej, zdaje się, wyłącznie zależała.
Dzieciątko jeszcze nie miało mowy; a Józef, jeśli w tym razie zasięgała zdania
jego, zapewne Jej pozostawiał całą odpowiedzialność postanowienia w kwestii
takiej, która nasamprzód, a nawet, co się tyczy kwestii oczyszczenia, wyłącznie
Ją obchodziła i do Jej osoby się odnosiła.
Wedle roztropności ludzkiej, a nawet powiedzmy, wedle
zwykłej miary światła łaski Bożej, wiele poważnych względów przemawiało za
uchyleniem się od obu tych przepisów. Naprzód, z samegoż brzmienia prawa, jak
je Mojżeszowi podał Duch Święty, nie mogła Maryja tego nie widzieć, że zakonne
to oczyszczenie nie tylko Jej się nie tyczy, ale że i wyraźnie jest od niego wyjęta.
Bo zważmy tylko, jaką w tym myśl mógł mieć zakonodawca, gdy w imieniu Boga
wydając prawo, mające obowiązywać wszystkie matki, użył w nim tego dziwnego
wyrażenia: "niewiasta, jeśli począwszy z męża itd."? Któraż niewiasta
izraelska, która niewiasta na świecie, z jedynym wyjątkiem Maryi, miała kiedy
począć inaczej? Prawdziwie więc wyrażenie to, choć może znaczenie jego pozostało
tajemnicą aż do chwili Wcielenia, zawierało w sobie rzeczywiste proroctwo.
Zmierzało ono oczywiście, choć pośrednio, do Matki Dziewicy i nie może być
wątpliwości, że Maryja, zwłaszcza odkąd Syn Jej się narodził, jasno to widziała.
Czemuż więc miałaby się poddawać prawu, od którego Bóg snadź wyraźnie chciał,
aby była wyjęta? (15) A czy podobna, by
ustanowił taki szczególny wyjątek bez szczególnego zamiaru? A jeśli Bóg zamiary
swoje nam objawia, jakiż w tym inny może mieć cel, jeno ten, byśmy się do nich
w postanowieniach naszych stosowali?
Nadto jeszcze, przepis ten, jak mówiliśmy, był bardzo
upokarzającym. Upokarzającym był dla każdej matki, ale najbardziej dla Maryi, i
to pod każdym względem. Zapewne chodziło tu tylko o oczyszczenie od zmazy
zakonnej, a zatem ani dobrowolnej ani moralnej, ale zgoła zewnętrznej i jakby
gołosłownej. Ale czy sądzisz, że nawet w takim kształcie i w takim stopniu,
jaka bądź zmaza mogła być dla serca trzykroć świętego Panny niepokalanej rzeczą
obojętną? Przepis ten, bądź co bądź, polegał na przypuszczeniu grzechu: grzech
był przyczyną, i wytłumaczeniem, i podstawą jego; zawierało się w nim nieodzownie
przypomnienie tej sprośności i tego wstydu, jakimi grzech pierwszych rodziców
zaprawił na wieczne czasy poczęcia i narodzenia ludzkie. Czy mogło to nie być
najdotkliwszą dla przeczystego serca Maryi boleścią, gdyby Ją miał dotknąć
choćby cień, choćby pozór tylko podobnej zmazy? Przy tym jeszcze matka w tym
stanie, poczytywana za nieczystą, trzymana była w odosobnieniu, albo i w
ukryciu, na podobieństwo bezbożnych czy zbrodniarzy, odcięta była, w
zewnętrznych życia stosunkach, od społeczności świętych. Jak trędowatym u Żydów
wzbronionym był wstęp do miast, tak jej był wzbronionym wstęp do kościoła.
Gdyby się ważyła przestąpić święty próg jego, popełniłaby grzech, i nową
zaciągnęłaby, a cięższą, zmazę świętokradztwa. Na koniec, nim by wreszcie ten
długi interdykt był zniesiony, potrzeba było pierwej pozytywnego przebłagania,
podwójnej ofiary, ofiary krwi i ofiary ognia: nie wolno było tej matce złożyć
hołdu uczczenia świętości Boskiej, nie spłaciwszy pierwej, choć rzeczywistej
winy nie miała, długu należnego sprawiedliwości Boskiej. Przedstawmy sobie
Niepokalaną, Pannę nienaruszoną, Matkę Boską, takim warunkom poddaną i jawnie,
wobec zgromadzenia ludu w kościele wyznającą, że słusznie i z powinności im
podległa!
Gdyby wreszcie, siebie samą tylko mając na względzie,
Maryja była upodobała sobie to bolesne upokorzenie, albo i z upragnieniem go
pożądała, dałoby się to jeszcze jakkolwiek wyrozumieć; ale czyż mogła,
zwłaszcza w tym zdarzeniu, myśleć tylko o sobie? Czyż od chwili Wcielenia nie
była tak związana z Bogiem, z chwałą Jego, z wyrokami i zamiarami Jego, iż nie
było Jej już wolno choćby na chwilę oddzielić siebie od Syna swego? Wszystko
między Nimi było wspólne (16): czyż zatem
nie odpowiadali solidarnie jedno za drugie? Poddać się zakonowi, ukazać się w
charakterze niewiasty nieczystej, naprzód wobec ludu, zawsze dość licznie
gromadzącego się w krużgankach kościelnych, w porach przeznaczonych na obrzędy
uroczyste, potem przed kapłanami, potem może jeszcze i przed Najwyższym
kapłanem: czyżby to nie równało się doszczętnemu, na teraz i na zawsze ukryciu,
i panieństwa swego, droższego Jej nad wszystko, i Boskiego Macierzyństwa, a
zatem i cudownego poczęcia i porodzenia Syna, które było dowodem przedwiecznego
i Boskiego rodzenia się Jego z Ojca? Czy nie byłoby to, z krzywdą dla świata,
schowaniem pod korzec wszystkich tych tajemnic, tajemnic chwały dla Jezusa i dla
Niej, tajemnic świętości i zbawienia dla ludzi? Kto je jeszcze pozna, gdy takie
nad nimi ciemności zalegną? Jakże daleko trudniej będzie uwierzyć w nie, jak
łatwo ich zaprzeczyć!
Lecz obok tej pierwszej wątpliwości, zachodziła
jeszcze druga, tycząca się przepisanego w Zakonie ofiarowania i odkupu
pierworodnych. Tu już nie o Matkę wprost chodziło, ale o Dzieciątko. Jak tu
należało postąpić Maryi? Jak pierwsze prawo wedle brzmienia swego wyjmowało Ją,
tak również drugie jasno wykluczało Jezusa: tak samo przepisywało ofiarowanie
pierworodnego, poczętego i narodzonego za sprawą męża: nie dotykało więc
Pierworodnego Maryi.
A potem, na co pieniędzmi odkupywać Tego, który sam we
własnej Osobie był ceną odkupienia wszystkiego świata? I wreszcie, od czegóż
odkupić tego Odkupiciela? Czy Matka miała przez to, jak to czyniły drugie matki
dla pierworodnych swoich, wyzwolić Go od obowiązku poświęcenia siebie czci i
służbie Bożej, i pozyskać Mu prawo swobodnego pozostawania w gronie ludzkiej
rodziny swojej, i utrzymywania się, jak drudzy ludzie świeccy, z pracy lub
jakiego bądź zawodu? Ależ Jezus od początku "żył dla Ojca" (17) tylko; ależ sam z siebie, i z posłannictwa i z urzędu
swego, był nad wszelki wyraz poświęconym Bogu i poświęcicielem świata,
człowiekiem i sługą wszystkich, mężem, w całym znaczeniu tego słowa,
publicznym, dobrem i własnością rodzaju ludzkiego i wszystkiego stworzenia!
Ależ Jezus, choć do czasu postanowionego od Ojca poddany był Maryi i Józefowi,
miał przecie z taką względem swoich zachowywać się swobodą i niepodległością,
iż w danym czasie, wobec wszystkiego ludu, i tak głośno, że Go i Matka z daleka
stojąca usłyszy, powie takie słowo: "Kto jest matka moja? kto są bracia
moi? kto czyni wolę Ojca mego, który jest w niebiesiech, ten bratem moim, i siostrą,
i matką jest" (18). Jakże więc jeszcze
i po co, nadawać sobie pozór, jakby się ofiarowało i odkupywało tego Jezusa? A
jak potem jeszcze dowiedzą się w Ziemi żydowskiej, – i jaki sposób, by się nie
dowiedziano? – że ten Nazarejczyk, objawiający roszczenia do ustanowienia
nowego kultu, a zatem i nowego kapłaństwa, sam był dzieckiem ofiarowany w
kościele, i tym samym ogłoszony z urzędu nie należącym do ustanowionego od Boga
pokolenia kapłańskiego, czyż to jedno już nie będzie ważnym i groźnym przeciw
Niemu zarzutem? Czy przynajmniej rodzice Jego nie będą wystawieni na ten
słuszny z pozoru zarzut, że nie wierzyli w rzekomo Boskie pochodzenie Jego i
posłannictwo, skoro sami oczywiście obchodzili się z Nim jak ze zwyczajnym
dzieckiem?
2. Wszystkie te wątpliwości i słuszne na oko powody do
uchylenia się od przepisu zakonnego, Maryja dobrze widziała; ale nie zatrzymała
się przy nich, bądźmy tego pewni, ani na jedno mgnienie oka.
Do prostowania i oświecania dróg swoich, z którymi
drogi Jej Nowonarodzonego, w tej pierwszej porze życia Jego, były jeszcze
nierozdzielnie związane, miała Maryja światło wyższe nad wszelki rozum przyrodzony.
Żyła w ustawicznym obcowaniu z samąż mądrością Bożą; była ludzką opatrznością
Chrystusa, ale i godną była tego zaszczytu, bo we wszystkim działała
najzupełniej zgodnie z Opatrznością Boską. Z tej wysokości zapatrywała się na
wszystko.
Przede wszystkim, jak tego domyślić się łatwo, miała na
myśli Jezusa, i pytanie odnoszące się wprost do Osoby Jego, to jest Ofiarowanie
Jego. Rozwiązanie tego pierwszego pytania, samo przez się rozwiązywało i
drugie, tyczące się własnego Jej oczyszczenia. Otóż od razu, bez najmniejszego
wahania, z jasnością olśniewającą ujrzała, że Jezus powinien być ofiarowanym.
Chrystus
jest sługą, kapłanem i ofiarą Bożą: z tego trojakiego tytułu, z uwagi na
trojaki ten urząd, ofiarowanie okazywało się rzeczą właściwą, owszem nawet
konieczną.
Jezus jest sługą Bożym. Po wiele razy Duch Święty daje
Mu w Piśmie to miano. W samym też porządku posłannictwa i życia Jego, ten charakter
sługi okazuje się najpierwszym i zasadniczym. Przewyższające posłannictwo,
jakie Jezus otrzymał od Ojca swego, stwierdzało tylko i uświęcało to stanowisko
stworzenia, a zatem poddanego i sługi, które jest własnym znamieniem człowieczeństwa
Jego. Być człowiekiem, a wielbić Boga, i służyć Mu, i być Mu posłusznym, to dla
Jezusa znaczyło jedno i toż samo. Jako głowa i wódz rodzaju ludzkiego, należało
by Jezus był najdoskonalszym z ludzi, najwyższym wzorem człowieczeństwa, aż do
śmierci, a śmierci krzyżowej, posuwając to posłuszeństwo, które Bogu przez całe
życie oddawał (19). Wolą Bożą żył (20); zakon Boży był Jego chlebem powszednim; nie mógł
zatem opuścić żadnego przepisu, by go nie wypełnił co do joty, i to z jaką
pełnością czci, i pokory, i pobożności, i miłości! Wszystek trud, i ból, i zelżywość,
jakie nań sprowadzało to wierne Jego posłuszeństwo, wszelkie rzeczywiste czy
pozorne trudności, wszelkie przeszkody do pomyślnego skutku sprawy Jego, z jakimi
się w ciągu życia swego skutkiem tego posłuszeństwa spotykał, wszystko to niczym
było w oczach Jego, wobec przewyższającego majestatu praw i upodobania Ojca
Jego w niebiesiech (21). Tak jest, według
litery prawa, nie podlegał przepisowi Zakonu o pierworodnych, podda się jednak
temu przepisowi, i to tym bardziej, że Go nie obowiązuje, abyśmy z przykładu
Jego zrozumieli, że z władzą Boga nigdy nam nie wypada wchodzić w targi; że im
więcej hołdów Jemu oddamy, tym sprawiedliwość nasza będzie doskonalszą, i że
jako Psalmista mówi w Duchu Świętym, w rzeczach należnego Bogu posłuszeństwa,
zbytek nawet stanowi tylko miarę właściwą (22). Narodziwszy się Żydem, chciał też Jezus żyć obyczajem Żydów; nie
chciał wystawiać braci swoich na pokusę zgorszenia, opuszczając którą bądź z
ich obserwancji, na mocy przywileju, który choć w istocie Mu się należał, ale
oni jeszcze o tym wiedzieć nie mogli. Na koniec, jako sam później własnymi usty
oznajmił, "nie przyszedł zakon rozwiązywać, ale go wypełnić" (23): chciał i miał oczyścić zakon ojców z tego, co było w
nim przygodnego tylko, przygotowawczego, przejściowego, a wypełnić go i
doskonałym uczynić, wlewając weń łaskę swoją; ale nie chciał i nie miał znieść
go i obalić: i dlatego spodobało Mu się nasamprzód wziąć na siebie całe brzemię
jego (24).
Jezus, po wtóre, jest kapłanem; kapłanem i zarazem
ofiarą Bożą; kapłanem tego całopalenia, którego sam jest ofiarą; ofiarą, którą
jako kapłan, winien jest zanieść Bogu na całopalenie. Dwojaki ten tytuł, w
połączeniu z tamtym tytułem sługi Bożego, wkładał na głowę Chrystusa jakoby
potrójny diademat: diademat świętości, i światłości, i ognia. Maryja jaśniej go
widziała, opromieniający skronie Jezusa, niż gdyby nań cielesnymi oczyma
patrzała. Jak służba i posłuszeństwo, tak również to kapłaństwo i ta ofiara,
jako własna czynność kapłaństwa, prawdziwymi były dla Jezusa stanem i urzędem.
Ofiara i poświęcenie siebie, tak samo jak posłuszeństwo, było życiem Jego; i
posłuszeństwo Jego całe się zawierało w tej ofierze, którą bezustannie zanosił
Bogu. Lecz, jak mówiliśmy wyżej, i jak Maryja doskonale to rozumiała, potrzeba
było, aby ta ofiara, rozpoczęta w samejże chwili Wcielenia, w Narodzeniu i w
Obrzezaniu dalej się spełniająca, była oznajmioną aktem publicznym, i nie
później kiedyś, ale na samym początku życia Zbawiciela.
W Zakonie Mojżeszowym Bóg przykazał, aby Mu co dzień
wieczorem zanoszono ofiarę w kościele; takąż ofiarę przykazał spełniać co dzień
rano (25). Jezus spełnił życiem i
śmiercią swoją dwojaką tę ofiarę: ofiarą wieczorną była śmierć Jego na Kalwarii;
Ofiarowanie w kościele było Jego ofiarą zaranną. Starzec Symeon, zapowiadając
tamtą, w chwili gdy spełniała się ta druga, jasno oznajmił spójnię obie
łączącą.
A co do zakonnego odkupu Jego, prawda że wyłączał on
Go autentycznie z pokolenia Lewi; ale nie dowodziło to, by Jezus nie był i
ofiarnikiem; było to raczej oznajmieniem, iż jest On kapłanem inaczej i w
sposób niezrównanie wyższy niż Aaron i pokolenie jego. Nie był kapłanem, jak
kapłani Starego przymierza, tytułem pochodzenia, w zasadzie bez wątpienia polegającym
na miłościwym wybraniu od Boga, ale z natury swojej zakażonym ciałem i krwią (26). Nie był także kapłanem z tytułu dokonanego na Nim,
jako na kapłanach z pokolenia Aaronowego, zewnętrznego namaszczenia i obrzędu,
które choć nadawały władzę spełniania czynności kapłańskich, nie sprawowały
przecie same przez się w duszy namaszczonego, najmniejszego pomnożenia łaski i
świętości (27). Był kapłanem, jak za
Psalmistą mówi Apostoł, według starszego niż Zakon Mojżeszów i świętszego porządku
Melchizedecha, niezależnego od żadnych genealogii ludzkich; był kapłanem na
mocy innego namaszczenia, zasadzającego się na substancjalnym i całkowitym
wylaniu nań wszystkiej zupełności Ducha Świętego, i przeto ustanawiającego
kapłaństwo niezależne od czasu i przestrzeni, nieśmiertelne, wieczne,
niewyczerpanie płodne, bezpośrednio dosięgające Boga, doskonałą Mu cześć
oddające, obejmujące, i Bogu ofiarujące, i na własność Jemu poświęcające
wszystko stworzenie, przez nie odkupione, obmyte i zbawione.
Taka była głębokość tajemnicy, w Ofiarowaniu Jezusa
ukryta, i grunt onegoż i istotę stanowiąca: a Maryja, jednym wejrzeniem
oświeconej światłością Ducha Świętego duszy swojej, głębokość tę przeniknęła.
3. Lecz z tej światłości nadludzkiej, którą widziała
jaśniejącą nad Jezusem, Maryja widziała także wynikające jakoby trzy oddzielne
promienie, które wprost do Niej, do Jej osoby zmierzały, i Ją także w też same
jasności, w których Jej się ukazywał Boski Jej Syn, zagarniały.
Nasamprzód, zaniesienie tej pierwszej ofiary
publicznej, objawiającej i wszczynającej kapłańskie posłannictwo Chrystusa, Jej
było z urzędu zlecone. Więcej niż Józef, którego ojcostwo było zgoła
zewnętrzne, a zatem i prawa jego do Jezusa o wiele mniej wysokie niż prawa Jej;
więcej niż kapłan, który weźmie na ręce Dzieciątko, dla ofiarowania Go Bogu
wedle przepisanego porządku (co było czysto obrzędowym tylko, i dla wszystkich
pierworodnych jednakowym ofiarowaniem), Maryja, Matka prawdziwa, rzeczywiście
ofiarowała Syna swego, jako mająca prawo i władzę po temu. I miała spełnić tę
ofiarę, nie tylko w imieniu Jezusa, który jak tego wymagała miłość Jego dla
Niej, i samaż sprawiedliwość, dawał Jej udział w tej pierwszej czynności
kapłaństwa swego, ale i za Niego i w zastępstwie Jego, skoro według przyrodzonego
porządku rzeczy, mając dopiero czterdzieści dni wieku, nie był zdolnym działać
sam za siebie. Maryja zatem była w tym ofiarowaniu, nie tylko Matką Chrystusa,
ale i przedłużeniem jakoby świętego człowieczeństwa Jego, uzupełnieniem jego i
dopełnieniem, nieodzownym jego organem. Tak samo Jezus nie mógł bez Niej
ofiarować siebie w kościele, jak nie mógł bez Niej począć się i narodzić.
Przedstawmy sobie, jeśli zdołamy, ile uszczęśliwienia,
i czci, i chwały zawierało się dla Maryi w takiej tajemnicy, do jakiej zatem
wysokości Bóg przez to Ją podnosił. Lecz wszystko to było łaską; a każda łaska
ten nasamprzód skutek sprawiała w duszy Maryi, że wzbudzała w Niej żądzę i
potrzebę odpowiedzenia jej jak najdoskonalej. Bóg też zbyt dobrze znał i zbyt
wspaniale miłował Matkę swoją, by Jej tejże chwili nie ukazał, jak wysoką,
użyczając Jej tę łaskę niezrównaną, podaje Jej sposobność do bohaterskiego, w
najwyższym stopniu, zaprzania się samej siebie. Ten był drugi promień
nadziemskiej światłości, który w onej chwili przeniknął świętą Jej duszę.
W tym uroczystym darowaniu Jezusa, jakie miała uczynić
Ojcu niebieskiemu, Maryja widziała i poznała dla siebie powód i pobudkę do
całkowitego zrzeczenia się swoich do Niego praw macierzyńskich.
Dzieciątko należało do Niej, jak do nikogo na świecie,
jak nigdy żadne dziecko nie należało do matki swojej. Z tego wypływały dla Niej
wszelkie prawa, Jej samej własne, głębokie, najsprawiedliwsze, rzec można święte.
I z tych to praw swoich Maryja, aktem najzupełniej dobrowolnym, na zawsze się
wyzuje, zrzekając się używania ich kiedy bądź z samej siebie i dla samej
siebie, stanowiąc sobie i Bogu obiecując, iż nigdy w stosunku swoim do Jezusa
nie będzie szukała żadnej pociechy własnej, ani czci, ani żadnego dla siebie
pierwszeństwa. Zapewne, że będzie miała z ręki Jezusa i pociechy, i cześć, i
pierwszeństwa: wiedziała o tym, i zabronić Mu tego nie mogła; ale nigdy w tym z
Jej strony nie będzie ani cienia szukania samej siebie i względu na własną
osobę. Zdawała raz na zawsze Syna swego w ręce Ojca, stwierdzając i ostatecznie
dokonywając w tej chwili aktu zrzeczenia się Jezusa, wszczętego już w chwili
Narodzenia Jego. Czegokolwiek Ojciec niebieski zażąda od Niej w dalszym
przebiegu życia wspólnego Ich Syna, które ma być poświęconym Jemu do ostatka,
będzie to już brał ze swego, z tego skarbu, dziś już w zupełności oddanego w
ręce Jego; nie będzie to już ze strony Maryi nową ofiarą, ale nowym tylko
stwierdzeniem i stopniowym dokonywaniem się tej jednej, nieodwołalnej ofiary.
Sam akt tego dziwnego zrzeczenia się prawdopodobnie
był dla Maryi obowiązkiem; w takim stopniu jednak, w jakim go spełniła, nie
mógł, sądzimy, podlegać ścisłemu przykazaniu. Takie ofiary zbyt wysoko
przewyższają naturę naszą, by Bóg chciał ich wymagać jako istotnej powinności;
zbyt wielką zwłaszcza w oczach Jego mają cenę, by zechciał je przyjąć inaczej,
jeno jako dar najzupełniej dobrowolnej i samorodnej hojności serca ofiarodawcy.
Takie więc postanowienie uczyniła Maryja w głębi duszy swojej; był to z Jej
strony taki akt ubóstwa w duchu, wobec którego wszelkie zaprzania się życia
zakonnego są tylko nieudolną próbą dziecięcą. Choćby kto porzucił tron
świetniejszy nad wszystką chwałę Salomona, choćby rzucił na cztery wiatry
wszystkie skarby świata, któż tego nie widzi, że wszystko to niczym w
porównaniu ze zrzeczeniem się posiadania dla siebie Jezusa; zwłaszcza, dodajmy,
gdy zrzekającym się jest Maryja, to jest, gdy kto tak zna i tak kocha Jezusa,
jak Ona Go znała i kochała. Odtąd, przez wszystkie lata ziemskiego życia
Zbawiciela, aż do Wniebowstąpienia, Najświętsza Panna nigdy ani na chwilę nie
zstąpiła z tego szczytu, na którego wysokość my ledwo spojrzeć możemy bez
zawrotu. Nigdy nie cofnęła najmniejszej cząstki z tego co raz oddała: ani z
rozmysłem, ani przez zapomnienie, ani pod wpływem chwilowego jakiego porywu
czułości. Nigdy, ani zewnętrznie ani wewnętrznie nie pozwoliła sobie względem
Jezusa lub z powodu Jezusa, na żaden akt, – nie mówimy władzy, bo władzę nad Nim
zachowała i wykonywała ją, – ale własności.
Było to męstwo tym bardziej godne podziwu, że w rzeczy
samej Bóg sam, – jak i Maryja o tym następnie się przekonała, – miał Jej
pozytywnie zwrócić tego Syna, którego Mu oddawała, podobnie jak i według
Zakonu, każda matka w Izraelu odbierała na powrót pierworodnego swego, po
ofiarowaniu i odkupieniu jego. Oddawał Jej nawet Jezusa, nie tylko na czas
dziecięcych lat Jego, ale i na cały czas młodzieńczego, jak i na większą część męskiego
wieku Jego. Żałosne Jej zdziwienie, gdy w dwunastym roku życia Jezus na trzy
dni znikł Jej z oczu, jakoby już chciał Ją opuścić i oddać się wyłącznie
sprawom Ojca swego, dowodzi jasno, jak mocno była przekonaną, iż Go dłużej przy
sobie zatrzyma. Jakoż taka była wola Jego, i spełnił ją, że trzydzieści lat
życia swego, które całe miało trwać tylko lat trzydzieści i trzy, pozostanie
przy Matce swojej, jak gdyby dla Niej tylko i dla Józefa żył. Była ta łaska
niewypowiedziana, i Maryja niewątpliwe miała o tym objawienie, że łaska ta
nastąpi zaraz po spełnieniu Jej ofiary. Taka to jest najsłodsza i najmędrsza
dobroć Boga! przyjmując, nieraz i nakazując najsroższe poświęcenia i
rozłączenia, umie przecie – i ten jest stały obyczaj Jego, – takie do tej ofiary
przywiązywać pociechy, iż gorzkość jej, choć człowiek zawsze ją czuje,
osładzają, przewyższają, i w końcu w radość niebieską przemieniają. To jest
błogosławieństwo obiecane płaczącym (28),
i to jest prawdziwe szczęście, jakie może być na tej ziemi: nie jest ono bez
łez; ale naprzód, Bóg sam łzy jego osładza, a potem, te łzy jego mają w sobie
taką moc, iż zasługują na niebo, gdzie już nie będzie łez.
Maryja więc miała, z powodu tej tajemnicy, widzenie niewypowiedzianego
przez trzydzieści lat życia swego z Jezusem w Nazarecie. Ten był trzeci z onych
trzech promieni nadziemskiej światłości, którymi Ofiarowanie Syna Ją oświeciło.
Wszystko to pojęła umysłem, wszystko uczuła sercem, a dusza Jej rozpływała się
w aktach podziwienia, wdzięczności, i miłości. Ale z tym większą za to mocą i
zapałem utwierdzała się w pełnieniu ofiary swojej, usuwając się wewnętrznie od
ludzkiego, dla siebie, posiadania tego skarbu, w Jej rękach pozostawionego.
Zapewne, będzie go posiadała, ale jakoby nie posiadając (29), to jest, jako depozyt i dobro należące wyłącznie do
Boga.
Różne są rodzaje panieństwa duszy: Najświętszej Pannie
przystało, by posiadała je wszystkie. Takim panieństwem, doskonałym i wieczystym,
w porządku dóbr i pociech ziemskich, był ten stan wewnętrzny, w jakim się,
dobrowolną, własnego serca ofiarą, postawiła względem Jezusa. Niebo samo nigdy
jeszcze nie oglądało podobnego widoku, i nigdy podobnego nie ujrzy. Nie masz
nic co by się równać mogło z tym dobrowolnym wywłaszczeniem się Maryi, jedno
tylko wyjąwszy święte człowieczeństwo Chrystusa, i to przewyższające wszelki
wyraz wywłaszczenie siebie, w jakim żyło na tej ziemi i żyje w wieczności, choć
przecie posiada Boga jak nikt, gdyż Bóg sam jest Osobą jego.
Taka była światłość Boska, którą oświecona, Maryja
postanowiła udać się do kościoła z Jezusem, w towarzystwie, jak należało,
Józefa, świętego Oblubieńca swego. Opuścili więc Betlejem, i skierowali się ku
Jerozolimie. Drogę tę, co najmniej dwugodzinną, oboje odbyli pieszo; Dzieciątko
Maryja niosła na ręku, chwilami tylko oddając je Józefowi.
A Aniołowie święci, niewidomie towarzysząc w drodze
świętym trzem pielgrzymom, zanosili snadź pienia radosne, słowa do nich biorąc
z owej Pieśni świętej, w której Duch Święty opiewa dzieje, i miłość, i
zaślubiny Boskiego Oblubieńca z panieńską Oblubienicą swoją: "Miły Twój,
śpiewali, Przyjaciółko Boża, jako wiązka mirry spoczywa na piersiach Twoich,
jako baranek pasie się wpośród lilii. Tyś jest żyjąca łożnica prawdziwego
Salomona, a jako piękne kroki Twoje, o Córko Króla przedwiecznego! Któraż to
jest, która idzie jako zorza powstająca, piękna jako księżyc, wybrana jako
słońce? Któraż to jest, która wstępuje przez puszczę, jako promień dymu z
wonnych rzeczy mirry i kadzidła, i każdego proszku najprzedniejszego?" (30). Maryja słyszała w duszy te harmonie anielskie, i
najsłodsze z nich czerpała rozkosze. Lecz jakże bardziej jeszcze Bogu i samymże
Aniołom rozkoszną harmonią były uczucia i ciche uczucia modlitwy Dzieciątka, i
Matki Jego, i Józefa!
Pójdźmyż za Nimi do kościoła, i obaczmy jak spełnią przepisane
obrzędy zakonne.
II.
1. Zapewne święci pielgrzymi przybyli do Jerozolimy
wieczorem, w wigilię tego dnia czterdziestego, w który należało według Zakonu,
spełnić i Oczyszczenie Matki i Ofiarowanie Dzieciątka. Obrządki te zwykle
sprawowały się z rana; chcąc przeto zdążyć na tę porę wprost z Betlejemu, Maryja
z Józefem byliby musieli odbyć drogę w ciemną noc, bo w lutym, jak wiadomo,
dzień późno świta. Józef, skoro przybyli, zajął się zaraz przygotowaniem, to
jest zakupieniem przepisanych zwierząt ofiarnych. Trzej królowie, jeśli
przyjście ich wypadło przed terminem Oczyszczenia, obsypali byli złotem
Najświętszą Rodzinę; lecz z tego złota nic w ręku Józefa i Maryi nie pozostało;
wszystko dostało się biednym, z wyjątkiem chyba jakiejś części, którą Józef za
zgodą Maryi zachował, jak mówi Maria z Agredy, w celu wrzucenia jej potajemnie
do skarbony kościelnej, i uczynienia tym sposobem zadość gorącej swej
pobożności, bez odstąpienia od tego dobrowolnego ubóstwa, w którym sobie do
końca żyć postanowili (31).
Kupili więc, nie baranka, jak to czynili bogaci, ale
te dwoje ubogich ptasząt, gołębi czy synogarlic, które zwały się u Żydów
"ofiarą nędzarzy". Z taką ofiarą swoją Maryja i Józef stawili się u
bram kościelnych, zmieszani z tłumem, jaki zwykle w tej rannej porze miejsce
święte zalegał i stanąwszy w rzędzie, kolei swojej czekali.
Już kapłan, w tym tygodniu wyznaczony do sprawowania
czynności kościelnych, wyszedł bramą Wschodnią na dziedziniec Pogan, gdzie
Zakon przepisywał stawać niewiastom potrzebującym oczyszczenia. Zbliżywszy się
z kolei do Najświętszej Panny, pobożnie klęczącej, wziął z ręku Jej jedno z
ptasząt, i zaniósł je na dziedziniec kapłański, składając je na ołtarzu
przeznaczonym do ofiar za grzech; potem, wróciwszy znowu do tej niepozornej w
oczach jego niewiasty, pokropił Ją wodą, poświęcaną z przymieszaniem popiołu z
krowy czerwonej, spalonej tego roku na ofiarę w wielki dzień Przebłagania,
której to wody Zakon przykazywał używać do wszelkich oczyszczeń obrzędowych.
Następnie, odmówił głośno modlitwę nad Nią i nad Jej pierworodnym, prosząc Boga
by raczył oczyścić ich od wszelkiej zmazy. Po tej modlitwie, mając już
przywrócony wstęp do społeczności wiernych, Maryja przekroczyła zagrodę dziedzińca
Pogan, i wstąpiła na schody kościelne, dla Ofiarowania Dzieciątka, co się dopełniało
u bramy wiodącej do Przybytku czyli Świętego. Tu kapłan przyjął naprzód od Niej
pięć syklów, cenę okupu; potem wziął na ręce Dzieciątko, podnosząc Je ku niebu
i trzymając Je przez chwilę nad głową swoją, na znak, że Je ofiaruje i poświęca
Bogu. Obrzędowi temu towarzyszyła bez wątpienia modlitwa, określająca znaczenie
jego. Tego dopełniwszy, oddał Jezusa Matce, która uwinąwszy Go w wielką, jak je
niewiasty na Wschodzie dotąd noszą, zasłonę swoją, przytuliła Je do piersi.
Wtedy dopiero, podczas gdy kapłan w Jej obecności składał i ofiarował drugie
Jej ptaszę na ołtarzu całopalenia, jako ofiarę dziękczynną, Maryja, z
Dzieciątkiem na ręku i Józefem przy boku, uroczyście weszła do kościoła.
Jakiż to zaszczyt dla Zakonu żydowskiego, że takich
doczekał, i tak posłusznych, jak Matka Boska i Chrystus Pan, pełnicieli! a dla
kościoła jakaż to chwała, że Ich ujrzał wonczas oboje wchodzących, i Bogu cześć
składających, zwłaszcza że był to pierwszy akt hołdu, jaki Chrystus Pan w tym
kościele Ojcu swemu zanosił! Ileż to, od czasu, jak z rozkazu Jehowy, namiot
przybytku stanął na puszczy; od czasu jak na podobnyż rozkaz, Salomon na
miejsce namiotu zbudował wspaniały swój kościół, podziwienie wszystkiego
świata; od czasu wreszcie jak za powrotem z niewoli, Zorobabel, Nehemiasz i Ezdrasz,
święty kapłan, wznieśli na nowo pierwotną świątynię, zburzoną nie tyle przez
najeźdźców, ile raczej przez wciąż rosnące nieprawości ludu wybranego: – ileż to,
mówimy, w ciągu tylu upłynionych wieków, złożono tu ofiar świętych najwyższemu
Majestatowi Boga! ile zabito zwierząt ofiarnych na przebłaganie sprawiedliwego
gniewu Jego! ile całopaleń wstąpiło do tronu Jego, na znak wdzięcznego i
pobożnego serca wiernych sług Jego! Ile modlitw! Ile pień i hymnów! Ile świąt i
uroczystych obchodów! Słowem, ile aktów czci, i zewnętrznych i wewnętrznych! A
w ciągu tych ostatnich lat, które tu przeżyła Panna Niepokalana, przejrzana,
wybrana, obecna już Matka Zbawiciela, jakież cudne akty czci, uwielbienia,
poświęcenia siebie, oglądał na każdy dzień ten kościół, z przeczystego serca
tego do Boga wstępujące! A przecie, wszystko to razem ani się równać mogło z
tym pierwszym hołdem religijnym, który dziś tu spełnia Dzieciątko na ręku
Maryi.
Spełniło się wreszcie pamiętne ono proroctwo Aggeusza,
które na pięćset lat przedtem takiej otuchy dodawało, ale i tak dziwnie i
niepojęcie brzmiało Żydom wracającym z niewoli, i z niedowierzaniem
przystępującym do odbudowania kościoła, który, rozumieli to dobrze, zewnętrzną
okazałością nie zdoła i w przybliżeniu dorównać pierwszemu: "Jeszcze jedna
mała chwila jest", tak mówił przez proroka swego Król wieków, "a ja
poruszę niebo, i ziemię, i morze, i suchą, i poruszę wszystkie narody: a
przyjdzie Pożądany wszem narodom, i napełnię dom ten chwałą, mówi Pan
zastępów... Większa będzie chwała domu tego pośledniego, niż pierwszego, mówi
Pan zastępów. A na tym miejscu dam pokój, mówi Pan zastępów" (32). "A zarazem", tak mówił jeszcze przez
Malachiasza proroka, "przyjdzie do kościoła swego Panujący, którego wy
szukacie, i Anioł przymierza, którego wy chcecie. Oto idzie, mówi Pan zastępów;
a kto będzie mógł myślą ogarnąć dzień przyjścia Jego, a kto się ostoi na
widzenie Jego?" (33).
Na to wnijście Jezusa i Maryi do kościoła wszystko
niebo się rozradowało. Samaż, rzekłbyś prawie, Trójca Święta, niezmienna i
niewzruszona, nagle się wzruszyła, jakby tknięta strzałą z ziemi wypuszczoną i
prosto w serce Jej wymierzoną. Maryja widziała sercem i czuła to Boskie wzruszenie,
o ile na tej ziemi widzianym i odczutym być mogło. Widziała także duszę Syna
swego, i ten akt najświętszy, który w onej chwili wstępował z niej do Boga. Z
uwielbieniem akt ten uczciła, i łącząc się z nim, jakoby cała w nim się
pogrążyła; i ta właśnie, sądzimy, była chwila, w której kończąc swe
Ofiarowanie, i Syna swego ostatecznie oddając Bogu, uczyniła Ona zdumiewający
akt wywłaszczenia siebie, którym, jak wyżej opisaliśmy, zrzekła się na zawsze
praw swoich do Jezusa.
2. Lecz oto w chwili gdy Maryja, z Dzieciątkiem na
ręku, wchodziła do kościoła starzec poważnej i czcigodnej postaci zaszedł Jej
drogę, a Ona skromnie i z uszanowaniem zatrzymała się przed nim. Starzec ten
miał na imię Symeon; mieszkał w mieście świętym. Czy Maryja znała go przedtem,
nie wiemy, ale jest to rzeczą mało prawdopodobną. Teraz jednak, w tej świętej
światłości, która duszę Jej oświecała, poznała go, i zrozumiała że Bóg go do
Niej przysyła.
Niektórzy biorą Symeona za jedną osobę z kapłanem,
który z urzędu przyjął od Maryi Dzieciątko i ofiarował Je Bogu. Mylne to
zdanie: Symeon, jak widać z wszystkiego, nie był zgoła kapłanem; był to, jak
mówi Ewangelia, człowiek sprawiedliwy, żyjący w tej świętej bojaźni Bożej,
którą Pismo święte tak usilnie zaleca, i na niej jakoby wszelką cnotę zasadza.
"Oczekiwał, dodaje św. Łukasz, pocieszenia Izraelskiego", to jest
obiecanego Mesjasza, Odkupiciela, Zbawiciela, naprawiciela wszystkiego złego,
żyjące źródło wszystkiego dobra. W tym oczekiwaniu pobożnego Izraelity zawierał
się wyraz wiary jego; ono było formą miłości jego, i aktem ustawicznym religii
jego, i tłem modlitwy jego, i jakby jądrem wewnętrznego życia jego. Wszyscy
Żydzi, ilu między nimi było sprawiedliwych, żyli w tym oczekiwaniu, zwłaszcza w
onej dobie dziejowej, gdy powszechne przeczucie, oparte na proroctwach i
różnymi znakami stwierdzone, oznajmiało iż czas jest bliski. Ale niewielu było,
w których by to oczekiwanie tak czysty i święty miało charakter, jak w tym
starcu, i do takiej wysokości duszę ich podniosło. Dałby Bóg, we wszechmogącej
łaskawości swojej, nam chrześcijanom, synom łaski, hojniej niż Symeon od Niego
obdarzonym, byśmy tak umieli oczekiwać drugiego i ostatecznego przyjścia
Chrystusa, jak ten sprawiedliwy oczekiwał pierwszego. Takie oczekiwanie samo
już uczyniłoby nas świętymi.
Starca tego, oczekiwanie jego, czyste od wszelkiej
pobudki samolubnej, ufności pełne, miłością płonące, tak uczyniło świętym, iż
"Duch Święty, mówi Ewangelia, był w nim". Dusza jego była kościołem,
i Bóg mieszkał w tym kościele. Zaczem też, jak Abraham, jak Mojżesz, Symeon
poufnie mówił do Pana i Stworzyciela swego, i Duch Święty "odpowiadał mu".
Pewnego dnia więc, zapewne po gorętszej jeszcze niż zwykle, świętym pożądaniem
i nadzieją zapalonej modlitwie, "odpowiedź wziął od Ducha Świętego, że nie
miał oglądać śmierci, ażby pierwej oglądał tego Chrystusa Pańskiego",
którego z takim upragnieniem oczekiwał. Boska ta obietnica słodką go napełniła
radością; bezustannie miał ją w myśli obecną, i od onej chwili, choć zapał
pożądania jego coraz wyżej się wzmagał, dusza jego, polegając na słowie Pańskim,
w niewypowiedzianym odpoczywała pokoju.
Gdy tedy nastała chwila, której Maryja weszła do kościoła,
Duch Święty wewnętrznym ostrzeżeniem skierował tamże kroki Symeona: i w chwili
gdy Maryja i Józef wnosili Boskie Dzieciątko, starzec przystąpił do nich, i
uprosiwszy sobie od nich pozwolenia, "wziął Dzieciątko na ręce swoje, i
błogosławił Boga, i mówił: Teraz puszczasz sługę Twego, Panie, w pokoju, według
słowa Twego: gdyż oczy moje oglądały zbawienie Twoje, któreś zgotował przed
oblicznością wszystkich narodów: światłość na objawienie pogan, i chwałę ludu
Twego Izraelskiego" (34). Tak mówi
Symeon z natchnienia tego Ducha Bożego, który go do kościoła przyprowadził.
Śpiewa raczej niż mówi, i natchnienie nadziemskie rzeką płynie z każdego słowa
jego. Oddaje świadectwo Słowu Wcielonemu, i oznajmia wielki cel, w którym na
ten świat przyszło. To Dzieciątko, które trzyma na rękach swoich, jest
"Zbawieniem Pańskim", to jest Zbawicielem od Pana obiecanym; jest to
Bóg który stał się człowiekiem, aby odkupił ludzi, i własną miał chwałę swoją
ze zbawienia ich. Świat pogański, wszystek pogrążony w ciemności, siedzi jakoby
opuszczony w cieniu śmierci. Ale Jezus, objawiając siebie, oświeci te rzesze
niewierne, i wraz z prawdą przywróci im życie. Żydom wiele dane jest od Boga,
więcej niż poganom: "Znajomy Bóg w Judzie, w Izraelu wielkie imię
Jego" (35); ale to dopiero brzask
tego Boskiego dnia, który wszystko stworzenie oświeci. Z woli i z mocy Pierworodnego
Maryi, dzień on róść będzie aż do pełnego południa; wzeszedł w Kościele
Mojżeszowym, ale pełnością, i koroną, i chwałą jego będzie Kościół Chrystusowy.
Wszystko to Symeon mówi, nie tylko w imieniu własnym,
ale i w imieniu całego Izraela; bo i Izrael może już odejść w pokoju. Osiągnął
cel swój; wydał owoc swój; proroctwa i obietnice, które darmo otrzymał, wiernie
przechował. Już oczy ludzkie oglądają Zbawiciela: więc spełniły się obietnice,
sprawdziły się proroctwa. Zakon zrodził łaskę, pedagog miejsca ustępuje ojcu, syn
wyzwolony z opieki, dojrzałość męża doskonałego następuje po wieku
młodzieńczym, jak wiek młodzieńczy, gdy skończyła się doba patriarchów,
nastąpił po pierwszym wieku dzieciństwa (36).
Przeszłość schodzi się z przyszłością w tej żyjącej i wszechmocnej wieczności,
którą jest słodkie Dzieciątko Betlejemskie. "Chrystus wczoraj, i dzisiaj,
Tenże i na wieki" (37). Przez Niego
i w Nim, i Żydzi i Poganie jeden już tworzą naród, jeden Kościół, jedną na cały
świat owczarnię i trzodę, której Chrystus jest, i na wieki będzie, jedynym
Pasterzem (38).
"A ojciec i Matka Jezusa dziwowali się temu, co o
Nim mówiono". Dziwowała się Maryja z radości, nie z niewiadomości, jakoby
słyszała rzeczy przedtem Jej nieznane, albo dla Niej niezrozumiałe, lubo
zapewne nie przewidywała, że takie rzeczy będzie mówił Symeon, biorąc
Dzieciątko na ręce swoje; dziwował się Józef istotnym zdziwieniem, bo jeszcze
nie miał o tej Boskiej tajemnicy tak wysokiego i jasnego oświecenia, jakim była
napełniona dusza Maryi.
Wtedy "błogosławił im Symeon", to jest,
błogosławionymi i szczęśliwymi ich głosił, według brzmienia tekstu pierwotnego;
i zwracając się do Maryi, jako do głównej, jak Ją w Duchu Świętym poznawał, od
Boga wybranej uczestniczki w tej tajemnicy, którą tak wspaniałymi słowy
opiewał, rzekł do Niej: "Oto Ten położon jest na upadek i na powstanie
wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą; i duszę Twą własną
przeniknie miecz: aby myśli z wielu serc były objawione".
Przepowiednia ta, której pochodzenie od Boga samego
Maryja jasno widziała, spadła na Nią jak rzeka światłości, ale i nieopisanej
boleści. Miecz ten zawieszony nad Jej duszą, i mający niezawodnie w czasie
postanowionym ją przeniknąć, choć nie zdołał zakłócić pogody Jej ducha, ani
tego nadprzyrodzonego wesela, które zawsze na szczytach jego mieszkało, stał
się przecie dla Niej powodem takiego i tak nieustającego cierpienia, że
słusznie można je nazwać męczeństwem. Proroctwo Symeona, lubo nic nie dodawało
nowego do tego co Maryja juz wiedziała o ziemskich losach Jej Syna, z którymi
własne Jej losy nierozłącznie były związane, wszakże stanowczym i groźnym
brzmieniem swoim zniewalało Ją patrzeć oko w oko, i w jasności przerażającej,
na historyczną przyszłość Jego, ze strony jej najboleśniejszej. Prawda że
przepowiednia obracała się w wyrazach ogólnych, nie dających dokładnego w
szczegółach wyobrażenia o tym, co zapowiadała; ale ta nieokreśloność jej
większej tylko dodawała jej grozy, i nie łagodziła gorzkości jej, ale ją owszem
potęgowała. Słowa Symeona zapowiadały Pannie Najświętszej, że czeka Ją coś
okropnego; i dlatego, choć w ogólnym zarysie wiedziała, jaka to będzie
okropność, słowa te uderzyły w Nią jakby grom.
I nie sądźmy, by główna siła i gwałtowność tego ciosu
polegała dla Maryi w tym, co w przepowiedni starca dotyczyło Jej osobiście, w
tym, że miecz, a miecz ostry i sieczny (39),
jak Symeon z naciskiem Ją uprzedza, ma przeniknąć Jej duszę. Uczestnictwo, i do
takiego stopnia bliskie, w życiu Jezusa, który wiedziała że jest całopalną i
Boga i ludzi ofiarą, choć z jednej strony stanowiło dla Niej cierpienie niewypowiedziane,
z drugiej strony przecie, dla serca Jej miłością gorejącego weselem było i
tryumfem. Ale bólem dla Niej najgłębiej dojmującym było to, że na każdy dzień
miała mówić sobie, i powtarzać, i oczyma serca na to patrzeć, że Jezus
ustanowiony jest znakiem i przedmiotem niesłychanego, powszechnego, upornego
przeciwieństwa, i powodem jakoby nieuniknionym upadku i zguby dla wielu (40): dla wielu nasamprzód z pośród tego narodu, który był
własnym Jego ukochanym narodem; dla wielu więcej jeszcze z pośród tego świata
pogańskiego, który, jak Symeon przepowiadał, będzie największą i najrozleglejszą
częścią dziedzictwa Mesjasza.
Jezus jest Życiem wcielonym (41): na to przyszedł do nas, abyśmy "żywot mieli, i
obficiej mieli" (42). Daje żywot,
oddając sam siebie na krzyż; daje go z taką hojnością, że każdy kto chce, mieć
go może. To znaczy, że jest "położon na powstanie", dla pogan zarówno
jak dla Żydów, bo nie masz już między nimi różnicy (43). Lecz skutkiem oporu, jaki Mu stawiać będą, gardząc
słowem Jego, lub na złe go używając, wbrew woli swojej, wbrew krwi swojej,
którą za wszystkich wyleje, stanie się powodem upadku i śmierci dla wielu,
upadku bezpowrotnego, śmierci całkowitej i wiecznej.
To jest niepocieszone strapienie Maryi. Jeszcze Jej
miecz ten na wskroś nie przenika, ale już czuje przyłożone do duszy swej ostrze
jego, i ostrze to już się nie cofnie, ale wciąż będzie wnikało głębiej i
głębiej. Chrystus, to jest walne zagadnienie, jedyne zagadnienie, wobec którego
człowiek musi, czy chce czy nie chce, objawić myśli i uczucia swoje, i wraz z
nimi żądze albo cnoty, nienawiść albo miłość swoją. Maryja, słysząc słowa
Symeona, jaśniej niż kiedy bądź to rozumiała; zaczem, choć ze czcią i miłością
uwielbiała te sądy i sprawiedliwości Boskie, spełniające się w odrzuceniu
niezliczonych rzesz ludzkich, upornie w przewrotności swojej trwających,
wpuściła zarazem do serca swego, nie wypuszczając ich już nigdy, aż do krzyża,
i dalej jeszcze aż do Wniebowzięcia swego, całe fale boleści i litości
prawdziwie niezmierzonych.
Lecz nad tym wszystkim, któż tego nie widzi, górowała,
i jakoby dominującą nutę w tym łabędzim świętego starca śpiewie, stanowiła ta
chwała wspaniale jaśniejąca, którą słowa jego, tak widocznie natchnione od
Boga, wobec kapłanów i zgromadzonego ludu otaczały to Dzieciątko, żadnym znakiem
zewnętrznym od drugich się nie różniące, spoczywające na ręku młodziutkiej
matki, ubogiej ubogiego cieśli Galilejskiego małżonki. A oto Bóg zrządza nowe
jeszcze tej chwały podwyższenie.
"Była – mówi Ewangelia – Anna prorokini, córka Fanuelowa,
z pokolenia Aser. Ta była bardzo podeszła w leciech; a siedem lat żyła z mężem
swym od panieństwa swego. A ta wdowa aż do lat osiemdziesięciu i czterech,
która nie odchadzała z kościoła, postami i modlitwami służąc we dnie i w nocy.
Ta też onejże godziny", w chwili gdy Najświętsza Rodzina wchodziła przez
Bramę Wschodnią, "nadszedłszy" i pełna, jak Symeon, Ducha Świętego,
"wyznawała Panu i powiadała o Nim wszystkim, którzy oczekiwali odkupienia
Izraelskiego". To znaczy, że podobnie jak on sędziwy prorok, poznawszy w
Dzieciątku obiecanego Odkupiciela, w świętym uniesieniu i rozradowaniu
oznajmiała wszystkim przyjście Jego, wszystkim przynajmniej zdolnym i godnym
przyjąć takie Boskie oznajmienie. O Symeonie nie czytamy, by w taki sposób
rozgłaszał objawioną mu tajemnicę; zaczem ona Anna prorokini sama snadź
dostąpiła tej łaski niezrównanej, że Dzieciątko Jezus ją pierwszą obrało sobie
za ewangelistę swego.
Na tym się kończy on szereg świadectw, które z
postanowienia wyroków Bożych, miały z samego początku oznajmić ludziom
przyjście Słowa Wcielonego. Pierwsza w tym szeregu Elżbieta, i przez nią Jan,
przyszły poprzednik Pański; po niej Zachariasz, ojciec Jana; potem Aniołowie
Betlejemscy; dalej, pasterze i gwiazda Trzech Królów i Symeon, i na koniec
Anna, nie mówiąc już o Sanhedrynie żydowskim, który niebawem – jeśli się to nie
stało jeszcze przed Oczyszczeniem Maryi i Ofiarowaniem Jezusa – uroczyście
oznajmi Herodowi i wszystkiemu ludowi, miejsce Narodzenia oczekiwanego Zbawiciela.
Wykonawszy wszystko, co było napisane w Zakonie
Pańskim, Maryja i Józef wyszli z kościoła i opuścili Jerozolimę. Święty Łukasz,
pomijając wypadki pośrednie, mówi, że udali się do Galilei, bo nie było w
planie jego wspominać o ucieczce do Egiptu, już opowiedzianej przez św.
Mateusza, pierwszego dziejopisarza życia Jezusa. W rzeczy samej jednak, Maryja
z Józefem z kościoła wrócili do Betlejemu, skąd wkrótce potem Józef, ostrzeżony
we śnie o krwawych zamiarach Heroda, udał się z Matką i Dzieciątkiem w drogę do
Egiptu, i nie prędzej stamtąd wrócili do Ziemi Świętej, aż gdy Anioł, ukazując
się znowu Józefowi, upewnił go że niebezpieczeństwo minęło. Wtedy dopiero
przyszli do Nazaretu, jak mówi św. Łukasz, i tam, jak wiemy z dalszego ciągu
Ewangelii jego, mieszkali aż do chwili, gdy Jezus, mając już lat jakoby
trzydzieści, rozpoczął publiczne swe przepowiadanie wybraniem sobie pierwszych
uczniów swoich, i spełnieniem pierwszego cudu swego w Kanie Galilejskiej.
III.
1. Nietrudno wynaleźć nauki, wypływające dla nas z tej
pięknej tajemnicy; trudniej w ich mnóstwie uczynić wybór właściwy, i nie mogąc
objąć wszystkich, upatrzyć te, które dla nas są potrzebniejsze i ważniejsze.
Maryja staje przed kościołem i choć Niepokalana, i
Panna nad pannami, i Oblubienica Ducha Świętego, i Matka Boga nie pierwej do
niego wchodzi, aż gdy się poddała oczyszczeniu. Zapewne, było to, jak
widzieliśmy, oczyszczenie obrzędowe tylko i zgoła zewnętrzne; ale bądź co bądź,
Maryja przychodzi po nie, jakby go potrzebowała, i póki go nie otrzyma, nie
przestąpi progu świątyni.
Pomijamy tu dla krótkości tę najpierwszą, choć
doprawdy potrzebną nam i ważną naukę, jaką tu Maryja nam daje, iż chcąc ukazać
światu przykład tego posłuszeństwa Bogu, które jest najprzedniejszym wszelkiego
stworzenia obowiązkiem; chcąc naprawić także te bunty niewdzięczne, szalone,
bezbożne, na które tylu ludzi, niestety, wszędy i po wszystkie czasy się
porywa, na własne nieszczęście i zgubę swoją: do takiego stopnia się uniża i
uległość swoją posuwa, poddając się przepisowi, od którego jest wolna, i w
podobneż uniżenie się wciąga i Dzieciątko swoje, które z własnej woli swojej, w
Niej i przez Nią ulega i słucha; przykład ten wspaniały, choć go, jeśliśmy
ludzie dobrej woli, z całego serca podziwiać, z całą usilnością duszy
naśladować będziemy, tutaj dla krótkości pomijamy. Ale za to, zastanówmy się
nieco dłużej nad drugą nauką, z samegoż faktu tej czwartej tajemnicy
wynikającą: Maryja, nim wnijdzie do kościoła, nim przystąpi do Boga w przybytku
i miejscu mieszkania Jego, pierwej oczyszcza się.
Pomyśl, duszo wierna, kto jest Bóg, koniec nasz
ostateczny, kto jest Bóg, prawdziwa ojczyzna nasza i jedyne miejsce naszego
odpoczynku, jedyny nasz punkt ciężkości i ognisko życia, jedyna dla nas
przystań prawdy i wolności, i doskonałości, i szczęśliwości? Kto jest Bóg, i
jakie są nieodzowne warunki ostatecznego naszego z Nim zjednoczenia, i
wiecznego naszego z Nim żywota i szczęścia w niebie?
Bóg jest światłością tak czystą, że nie tylko żadnej w
Nim nie masz cząstki ciemności, ale i cień najlżejszy nie może mieć do Niego
przystępu. Bóg jest prawdą tak szczerą, iż nie może znieść ani do siebie
dopuścić choćby pozoru tylko jakiego bądź fałszu, czy kłamstwa, czy próżności.
Bóg jest ogniem tak pożerającym, iż pochłania wszystko cokolwiek w stworzeniach
Jego może ulec spaleniu, wszelki żywioł obcy, wszelki szych i spłyn (aliaż),
wszystko cokolwiek nie da się Jemu przypodobnić, cokolwiek nie jest wprost i w
zupełności urzeczywistnieniem myśli i woli Jego. Bóg jest wszechwładzą tak
bezwzględną, że żaden do Niego przystać nie może, kto nie jest bezwarunkowo
poddanym Jego, i hołdem żyjącym, i tronem i dzielnicą. Bóg jest miłością tak
przewyższającą, iż cokolwiek nie jest miłością, dobrocią, ofiarą siebie,
zgodzić się z Nim nie może (44).
Stać się jedno z Bogiem, ten jest, mówiliśmy, koniec
nasz, koniec nieodzowny i jedyny. Musimy albo dojść do tej wysokości, albo
spaść do piekła. Osądźmy teraz życie ludzkie, osądźmy nasamprzód każdy własne
życie swoje w tym świetle, wspaniałym wprawdzie, i chwały, i pociechy pełnym,
ale i przerażającym także, bo jest to światło nieubłagane, bo porządek, który
ono oświeca, tak samo zmienić się nie może, jak Bóg się nie zmienia. A potem,
zapytajmy rozumu, i wiary, i sumienia chrześcijańskiego: niech nam powiedzą,
jakie miejsce należy się oczyszczeniu w tym życiu naszym.
Nie przesądzajmy zbyt bezpiecznie o tym stanie, w
jakim nas stawia łaska poświęcająca. Tak jest, bez wątpienia, nasamprzód
potrzeba posiadać tę łaskę, potrzeba w niej żyć i wytrwać. Kto ją postradał
przez grzech, ten potrzeba by ją odzyskał przez pokutę. Potrzeba mu wrócić do
łaski, i prędko. Czy zdoła kto pojąć takiego chrześcijanina, który może
spokojnie zasnąć w swym łóżku, nie pomyślawszy nawet o wzbudzeniu w sobie aktu
skruchy, choć wie, że w ciągu dnia śmiertelnie Boga obraził? Kto tym bardziej
zrozumie takich – a jest ich wielu – którzy wierząc w to że jest Sakrament, na
to umyślnie ustanowiony od Boga, aby nas wskrzeszał z martwych, ile razy
samowolnie umrzemy dla żywota wiecznego, wolą przecie raczej trwać i coraz
głębiej się zanurzać w ciemnościach swoich, niż uciec się do tego niechybnego
lekarstwa, po które dość im rękę wyciągnąć? A zwłaszcza, co powiedzieć o tych
bezrozumnych i szalonych, którzy, zamiast upaść na kolana przed tym arcydziełem
Boskiego zmiłowania, przed tym wszędy i zawsze obecnym owocem Męki Jezusowej,
jakim jest dana Kościołowi władza odpuszczania grzechów każdemu, kto je wyzna i
za nie żałuje, – przeciwnie powstają na nią, i przeczą jej, i szydzą, i bluźnią,
i biorą sobie z niej powód do miotania oszczerstw, i obelg, i bezeceństw, i
nienawiści na Kościół i na kapłanów jego?
Tak jest, potrzeba żyć w łasce Bożej, trwając w niej,
albo wracając do niej, jeśliśmy z niej wypadli; to jest najpierwsze, nieodzowne
oczyszczenie. Ale, jak już mówiliśmy, zbyt śmiało na tym stanie nie polegajmy.
Stan łaski, jest to tajemnica, w której Bóg z dobrej woli swojej zobowiązuje
się, i to z góry, na taki, ekspens cierpliwości i długomyślności, jaki nie
tylko przewyższa wszelki podziw i wszelką wdzięczność naszą, ale wprost może
się zdawać niepojętym. Pomyślmy tylko, czego tu Kościół nas uczy. Uczy nas, że
stan łaski może iść w parze z wadami naturalnymi, choćby największymi i
najuporniejszymi, choćby nawet ta ich uporność nie tyle pochodziła z głębokiego
ich w naturze naszej zakorzenienia, ile raczej z naszej w pokonywaniu ich
opieszałości i lenistwa. Podobnież, stanu łaski nie znoszą żadne jakiego bądź
rodzaju niedoskonałości, jakich co chwila dopuszczać się musi dusza, nigdy albo
prawie nigdy nie umartwiająca natury swojej, bo nie ma ani ochoty ani męstwa
potrzebnego, aby ją umiała wiernie trzymać pod jarzmem łaski. Co większa, nawet
grzechy powszednie, jakkolwiekby były ważne i liczne, chociażby nigdy nie były
wyznane na spowiedzi, chociażby dusza wszystka nimi była pokryta jak trądem,
nie stoją same przez się na przeszkodzie stanowi łaski; mogą na czas, nie wiemy
jak długi, opóźnić wejście tej duszy do chwały wiecznej, ale na utratę
zbawienia same przez się jej nie narażają (45).
Nie zapominajmy, proszę, na czym się z istoty swojej
zasadza stan łaski: zasadza się na tym, że Ojciec, i Syn, i Duch Święty
osobiście mieszkają w duszy naszej, jako mówi Pan Jezus: "Jeśli mię kto
miłuje, będzie chował mowę moją, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego
przyjdziemy, i mieszkanie u niego uczynimy" (46). Nie masz nic pewniejszego ani bardziej rzeczywistego
nad to nadprzyrodzone mieszkanie Boga w duszach sprawiedliwych. Mamy tu więc,
między Bogiem a stworzeniem Jego, stosunek żyjący, wewnętrzny, bezpośredni,
ciągły; jest to nieustające, we dnie i w nocy, obcowanie; jest to jednym słowem
związek taki, że Pismo święte porównywa go ze związkiem i pożyciem małżeńskim.
Wady nasze bez wątpienia nie podobają się temu wewnętrznemu naszemu Gościowi;
niedoskonałości nasze "zasmucają" (47), jak mówi Apostoł, tego Boga, który w niepojętej miłości swojej takim
z nami połączył się związkiem; wszelki, na koniec, bez wyjątku, grzech nasz
obraża Go. Mówiliśmy dopiero co o długomyślności i cierpliwości Boga: teraz
podobno już widzimy, że są w Nim, jak mówi św. Paweł "skarby" (48) i jednej i drugiej. Powiedz, czy znasz, czy potrafisz
przedstawić sobie człowieka, zdolnego wytrzymać w towarzystwie drugiego
człowieka, w takich warunkach, w jakich my Boga do wspólnego z nami życia
zmuszamy? Bóg przecie znosi te ciężkie warunki; nigdy się nie usuwa, nigdy nie
zerwie pierwszy tej spójni, jaką między sobą a nami zawiązał. Nie ustępuje,
czeka, działa, oddając dobrem za złe, i nieraz tym bardziej kochając, im mniej
za miłość swoją odbiera wzajemności. Wciąż jest obecny, zamiarem i wolą
odpuszczając nam to, za co ani myślimy prosić Go o odpuszczenie; jedynie o to
się starając, byśmy Go więcej miłowali; a gdy, mimo wszystko co nam czyni i
daje, nie powiedzie Mu się osiągnąć tej większej, jakiej od nas pragnie
miłości, tedy przynajmniej stara się zapewnić nam to jedyne dobro, które,
dopóki trwa w nas mocna i stanowcza wola naszego zbawienia, jeszcze zapewnić
nam może: "lnu kurzącego się nie zagasi" (49), nie dopuszcza zagasnąć temu tlącemu się w nas
jeszcze, choć z winy naszej kurzącemu się i kopcącemu płomykowi łaski, i
wszystko czyni co z Jego jest, aby nas uchronił od grzechu śmiertelnego.
Wszystko to prawda niezaprzeczona, i ile
niezaprzeczona, tyle, każdy to czuje, uwielbienia godna. Ale to wylanie dobroci
łaskawej, wspaniałomyślnej, niczym niezrażonej, czy sądzisz, że uczyni jaką ujmę
prawom sprawiedliwości? i dlatego że wykonanie tej najwyższej sprawiedliwości
odwleka się, czy mniemasz, że nigdy nie nastąpi? Nie mówmy już o tylu ukrytych
jej wyrokach, już tu na ziemi się spełniających, i grozą swoją, gdy dobrze się
nad nimi zastanowisz, przerażających; mówimy o tym co będzie na końcu, o sądzie.
Choć Sędzia w gruncie zawsze jest przyjacielem tej duszy, którą śmierć,
przypuszczamy że w stanie łaski, rzuciła do stóp trybunału Jego, sądzi ją
jednak, i z jaką ścisłością! "Z każdego słowa próżnego" (50), mówi Pan, człowiek tam zda liczbę. Wszystko tam
jawne i odkryte, i rozsądzone, i ocenione, i zważone "na wagę przybytku",
na tych szalach niezawodnych, do których Pismo porównywa sądy Boże (51). Wszelki dług będzie tam wymagalny, i dłużnik nie
będzie zwolniony, póki "nie spłaci ostatniego szelążka" (52). Miejscem spłacenia tych długów jest Czyściec,
miejsce błogosławione, – cóżby było z nami, o Boże, gdybyś go nie był stworzył?
– ale miejsce straszliwe także. Gdybyśmy wiedzieli i pomnieli, jakie tam są
cierpienia, z radością wzięlibyśmy na się wszelkie krzyże, jakie mogą być na
tej ziemi, raczej niżby się narazić na jedną godzinę tej męki. A czy to na
jedną godzinę, albo na jeden dzień, albo na jeden rok mąk czyśćcowych same
siebie skazują te dusze zimne, leniwe, obojętne, o większą miłość Bożą nie
dbające, tylko o to jedno, by nie straciły łaski, i nie poszły do piekła?
Poznajmyż stąd, jaka jest potrzeba, i pożytek, i cena
pokuty, i wszelkiego, w jakim bądź kształcie, zadośćuczynienia, i wszystkiego
tego co oczyszcza duszę: a więc Najświętszej Ofiary, i Sakramentów, i
Sakramentaliów, i Odpustów, i pokut bądź sakramentalnych bądź kościelnych, jak
Post Wielki i inne, i aktów upokorzenia siebie i modłów, publicznych czy
prywatnych, i wszelkiego dobrowolnego umartwienia. Dzięki Jezusowi ukrzyżowanemu,
wszystko to ma wartość zadość czyniącą, a zatem, przy skrusze prawdziwej, posiada
moc zgładzenia zmaz naszych, umorzenia długów naszych, przywrócenia duszom
naszym czystości ich nadprzyrodzonej i swobodnego polotu do Boga.
Prośmy usilnie Maryi o tę miłość czystości, z której
się rodzi zapał i męstwo do oczyszczenia siebie. Co Apostoł mówi o całym
Kościele, to na ogół stosuje się również do każdej duszy: Bóg chce ją mieć
"bez zmazy ni zmarszczki" (53)
i tylko "panny", to jest dusze całkiem czyste i nieskalane, wnijdą za
Maryją "do kościoła królewskiego" (54).
2. Po Oczyszczeniu Maryi, Jezus poświęca i oddaje
siebie Ojcu swemu, i czyni to przez Maryję, zaczem obie te tajemnice, i
Oczyszczenie i Ofiarowanie, w jedną się schodzą tajemnicę. Szczęśliwe to
ofiarowanie, szczęśliwsze jeszcze to oddanie siebie, z którego, gdy Bóg je
przyjmie, powstaje niewypowiedzianie święta i słodka przynależność do Boga,
które każdemu kto je spełni, zamienia się w początek i wstęp przewyższającej
wszelki zmysł błogości Ojczyzny niebieskiej. Należeć do Boga! Czy zastanowiliśmy
się kiedy nad tym, co się w tym słowie zawiera? Zapewne, wszystko należy do
Boga, i to tak całkowicie i bezwarunkowo, iż zdawałoby się rzeczą zbyteczną,
lub zgoła niepodobną, jeszcze Mu oddawać siebie. "Rzekłem: Bóg mój jesteś
Ty, iż dóbr moich nie potrzebujesz" (55). Jeśli z samegoż przyrodzenia mego cały należę do Ciebie, jakimże
prawem miałbym jeszcze mówić: Oto mię masz, weź mnie?
A wszakże, Miłość nieskończona, po tylu innych darach,
uczyniła nam i ten dar, prawdziwie lepszy nad wszystkie drugie, że istotnie i
rzeczywiście możemy oddać siebie temu Bogu, który już nas posiada. W tym celu
głównie stworzył nas wolnymi, "podając nas, jak mówi Pismo, w rękę rady
naszej" (56), ustanowił nas
sprawcami i prawdziwymi ojcami czynów naszych, choć to w niczym nie umniejsza
przyrodzonej naszej zależności od Niego. Każdy zatem nieodbity ma obowiązek, w
taki sposób oddać się Bogu, aktem woli rozmyślnej, wyborem dobrowolnym,
praktycznie, nie spekulacyjnie tylko, Jego przekładając nad wszystko. Każdy
winien jest zwrócić siebie Bogu, to jest poddać się i oddać się Jemu, w takiej
mierze co najmniej i w taki sposób, jak Bóg sam tego żąda; ta jest ścisła
sprawiedliwość, i nikt od niej nie może być zwolnionym. Odmówić Bogu tego
zwrotu, tego poddania się, tego daru siebie samego, jest to, nie już niższy
tylko stopień sprawiedliwości, ale formalna nieprawość, a więc grzech.
Stawiając na czele Zakonu to przykazanie: "Będziesz
miłował Pana Boga twego ze wszystkiego umysłu twego, i ze wszystkiego serca
twego, i ze wszystkiej duszy twojej, i ze wszystkiej siły twojej", Bóg
oczywiście żąda nas całych dla siebie. Dlaczego nas żąda? Bo nas chce. A
dlaczego nas chce? Bo nas miłuje. Gdyby nie miłował nas, czyby nas chciał?
Gdyby nie chciał nas, czyby nas miłował? Miłość stworzyła nas; miłość sama
tylko tłumaczy istnienie nasze. Jako więc jest początkiem naszym, tak też
winien być naszym końcem. Ostatecznie więc nas samych Bóg żąda i posiadać chce;
nie dary nasze, jedno nas. Kto waży się mieć Mu to za złe, lub o to się
skarżyć?
Lecz dalej i wyżej nad przykazanie, czyli raczej nad
to, co Bóg w nie włożył nieodzownie dla nas obowiązującego, – bo jak uczy św. Augustyn,
przykazanie miłości nie ma granic, jakkolwiek byś daleko w pełnieniu jego
zaszedł, zawsze tylko w wyższym stopniu je pełnisz, a całkowicie i doskonale
będziesz je pełnił dopiero w niebie (57),
– wyżej więc nad to, co w tym przykazaniu jest ściśle koniecznym i obowiązującym,
niezliczone są stopnie, na które człowiek w tym poświęceniu i oddaniu siebie
Bogu postąpić może. Są takie stopnie w porządku życia wewnętrznego, i z nich
się tworzy duchowny, Bogu tylko widomy stan duszy; są inne w porządku
zewnętrznym i publicznym, i na nich się zasadzają różne, jak Kościół je zowie,
stany chrześcijańskie. Tutaj mówimy tylko o tych ostatnich, i do nich głównie
odnosi się tajemnica, którą rozważamy: bo stawiając się w kościele, Jezus, jak
mówiliśmy, publicznie ofiaruje siebie Ojcu swemu, i przyjęcie tej ofiary w
nowym Go w odniesieniu do Boga stanie ustanawia.
Każdy stan chrześcijański jest święty, tego dowodzić
nie potrzeba. Każdy jest święty, bo w każdym człowiek oddaje siebie Bogu i
należy do Boga, jako do najwyższego Pana swego; w każdym obowiązuje się przyjąć
naprzód, a następnie wypełnić wszelką oznajmioną mu wolę Jego. Taki jest stan,
do którego przenosi nas Chrzest, taki jeszcze bardziej stan, do którego nas
podnosi Sakrament Bierzmowania. Wszakże dwojaki ten stan dziecięcości i
męskości, stan synostwa Ojca niebieskiego i stan żołnierstwa Chrystusowego,
choć co do stopnia jeden jest wyższy od drugiego, pozostawia nas jeszcze i
jeden i drugi, w stanie pospólstwa wiernych. Ale są inne stany, o wiele wyższe
od tych pierwszych dwóch. Są to stany dusz poświęconych Bogu, wedle różnych
stopni i kształtów tego poświęcenia, a mianowicie, stan duchowny, zacząwszy od
kleryka aż do biskupa, i stan zakonny, do którego należą i panny i wdowy,
związane wieczystymi ślubami. Bóg z niewiadomych nam wyroków mądrości swojej, i
wedle upodobania najwyższej woli swojej, zsyła komu chce łaski do tych wysokich
stanów potrzebne, a nasamprzód tę łaskę, bez której bezbożnością i szaloną
zuchwałością byłoby w te stany wstępować, to jest łaskę powołania.
Ktokolwiek jesteś, powołany czy nie, rozumiej, czcij,
wyznawaj sercem i życiem te niezaprzeczone, te święte prawa Boże, i same w
sobie i w sposobie, w jaki Bóg je wykonywa, zawsze sprawiedliwe i uwielbienia
godne, a temu, względem kogo Bóg zechce ich użyć, tak cudownie pożyteczne! I
zważmy tu jeszcze przedziwną łaskawość Boga! Ma wszelkie prawo rozkazać, a nie
rozkazuje; radzi tylko, wzywa, oznajmia życzenie swoje, namawia, nieraz prawie
prosi; prawdziwie tu serce się kraje. Wszelkie powołanie Boże, skoro je w sobie
poczujemy, powinno by nas przejąć zdumieniem i upoić radością; ale wobec tej
niepojętej względności i poszanowania, jakie Bóg, powołując nas, okazuje dla
wolnej woli naszej, dusza oświecona, gdy z wiarą nad tym się zastanowi, pogrąża
się w prawdziwą przepaść podziwienia i miłości. Ile takie powołanie do
kapłaństwa albo do życia zakonnego, zawiera w sobie miłościwej dobroci, i
najprzedniejszej i w sposób najprzedniejszy objawiającej się miłości, i hojnej
szczodrobliwości, i niezbadanego upodobania, i zachwycającej łaskawości; ile z
tej łaski spływa na wybranego dostojeństwa, i siły, i wolności, i pokoju, i
wesela, i płodności, i chwały: tego język ludzki nie wypowie. O onym
"imieniu nowym", które Pan obiecał zwycięzcy, powiedziano jest w
Księdze Objawienia, iż "nikt go nie zna, jeno który bierze" (58). Ale o łasce powołania tego powiedzieć nie można:
ceny jej i miary jej, ani ten który jej dostąpił, nigdy w zupełności nie pozna.
Ktokolwiek więc jesteś, który to czytasz, jeśli ze
szczególnej łaski nieba zostałeś zaliczony do rzędu tych szczęśliwych, którym
Bóg raczył zesłać to tchnienie Ducha swego, którego rzadki tylko wybrany na tej
ziemi dostępuje; na których Ojciec miłosierdzia z taką szczególną miłością
spogląda; których Jezus wzywa po imieniu, aby "posiedli się wyżej" (59) nad drugich zaproszonych do stołu i na gody Jego;
upokarzaj się, ale i dziękuj, i pokwap się usłuchać. Wiedz o tym, że dzień tego
zaproszenia od Chrystusa, tego wejrzenia Ojca niebieskiego, tego tchnienia
Ducha Świętego, jest dla ciebie tym dniem, o którym mówi prorok, że "światłość
słoneczna w siedmiornasób" (60) go
oświeca. Jest to prawdziwie "dzień który uczynił Pan" (61), dzień wesela i tryumfu. Może ci to wesele zasępią
chwilami myśli i obawy poważne; ale i to zasępienie będzie nową tylko łaską:
będzie to jawny dowód, że w tej słodkiej jasności, która cię pociąga, Bóg ci
już ukazuje świętość i doniosłość obowiązków, jakie powołanie Jego na ciebie
wkłada, i tego zawodu cnót i zaprzania siebie, który przed tobą otwiera. Bądź
więc poważnym, i owszem; ale nie bądź smutnym, i pomnij, że "ochotnego
dawcę Pan miłuje" (62). Pójdź,
przyśpiesz kroku, i ofiaruj się Jemu, jak ofiarował się Jezus, to jest przez
pośrednictwo, przez serce, przez ręce Maryi, która ofiarując Syna swego w
kościele, wraz z Nim ofiarowała wszystko mistyczne ciało Jego. Staw siebie i
oddaj się Bogu, jako najzaufańszy sługa, jako domowy przyjaciel, jako własność
Jego; a nie w innej myśli opuszczaj świat, jedno w tej, abyś się mógł
przyczynić do uświęcenia i zbawienia jego, pracując w zjednoczeniu z tym
najpierwszym i najniezbędniejszym Zbawicielem, którym jest Jezus; bo jak wiesz,
i jak w rozważaniu tej tajemnicy znowu o tym się przekonałeś, Jezus nie pierwej
i nie inaczej staje się powszechnym dobrem i własnością świata, aż gdy naprzód
autentycznie stawił siebie i uczynił Ofiarowanym i Poświęconym Ojcu, dobrem i
własnością Jego własną, bezpowrotną, nierozdzielną na wieki.
A wy, którzy dostąpiliście Boskiej łaski ojcostwa,
ojcze i matko, tak głęboko uczestniczący w "możnościach Pańskich" (63), iż przezeń i na podobieństwo Jego dajecie życie, i
prawdziwie, na wyobrażenie i podobieństwo Ojca niebieskiego, synów rodzicie:
pomnijcie na to, na co z takim niewypowiedzianym wywłaszczeniem siebie pomniała
Maryja, że jakkolwiek ci synowie wasi do was należą, jakkolwiek Bóg na nich
wkłada obowiązek pobożnej dla was czci, wyprzedzający i przewyższający wszelkie
ich obowiązki względem drugich ludzi: więcej przecie należą oni do Boga, niż do
was, i Chrystus, odradzając ich we Chrzcie na synów Bożych, rzekł do nich:
"Kto miłuje ojca albo matkę więcej niż mię, nie jest mnie godzien" (64). I jeszcze: "Nie zówcie sobie, – w znaczeniu
najwyższym i bezwzględnym, – ojca na ziemi, albowiem jeden jest Ojciec wasz,
który jest w niebiesiech. Ani się nazywajcie, – w tymże przewyższającym
znaczeniu, – nauczycielami, gdyż jeden jest Nauczyciel wasz, Chrystus" (65). Pomnijcie, ojcze i matko chrześcijańscy, na te
wielkie i niepożyte nauki. Miejcie je ustawicznie przed oczami jako świecznik
zapalony, na oświecenie i kierowanie uczuć, i myśli, i postanowień, i postępków
waszych. Czyż nie jest rzeczą słuszną i sprawiedliwą, by ludzkie prawa i widoki
wasze, i samaż choćby najczystsza miłość wasza rodzicielska, ugięły się,
miejsca ustąpiły, zamilkły, znikły wobec wyższych praw wszechwładzy i miłości
Boga?
Jeśli więc Bóg, – dla chwały swojej, dla służby
Kościoła swego, któremu kto służy, tym samym służy i wszystkiemu rodzajowi
ludzkiemu; jeśli dla uczczenia i szczęścia dzieci waszych, i dla waszej także
czci i korzyści, które z ustanowienia i woli Jego, nierozłącznie idą w parze z
dobrem i pożytkiem ich: – jeśli Bóg, mówimy, zażąda od was, byście oddali Jemu
którą z tych drogich wam istot, syna czy córkę, które do czasu i do pewnego
stopnia wam w depozyt powierzył: o, nie szemrzcie wtedy, nie buntujcie się, nie
bierzcie z Boga zgorszenia; nie zatrzymujcie rzeczy wam powierzonej, nie
przywłaszczajcie sobie, gwoli samolubstwu waszemu, tej własności Bożej, o którą
Bóg się upomina z nieskończonej miłości swojej, a którą, bądź co bądź mocen
jest i inną drogą wam odebrać, boć i śmierć jest jednym ze sposobów, którymi On
powołuje ludzi. Nie gwałćcie praw Jego, nie wyzywajcie gniewu Jego, nie
narażajcie się na to aby był zniewolony was karać, albo choćby tylko ująć wam
błogosławieństwa swego. Zostawcie dziecku waszemu swobodę; nie kładźcie mu
przeszkód, nie wystawiajcie go niebacznie na pokusę, nie dręczcie go niesprawiedliwym
gniewem czy upornym naleganiem; raczej sami je utwierdzajcie, zachęcajcie, błogosławcie;
sami je, gdy przyjdzie czas, jak Maryja, Matka matek, ofiarujcie w kościele.
Bądźcie w tej ofierze waszej pokorni, jako poddani posłuszni władcy swemu, i
bez oporu składający mu daninę; bądźcie pobożni, jako synowie, całym sercem
zgadzający się z wolą ojca swego; bądźcie wdzięczni, bo jak już mówiliśmy,
powołanie do kapłaństwa czy do zakonu, jest i dla wybranego, i dla wszystkich
krwią lub sercem mu bliskich, łaską wysoką i dobrodziejstwem, które nie ma
ceny; na koniec okażcie się mężnymi. Bóg nie broni wam, jak nie bronił Maryi,
czuć tego, że spełnienie takiej, choć najpiękniejszej powinności, że oddanie
dziecka własnego Panu i rozstanie się z nim wedle świata, jest ofiarą, jest
gwałtem zadanym naturze i przyrodzonemu uczuciu, że zatem prawdziwą, nieraz
bardzo gorzką boleść sprawuje. Wiara bez wielkiej trudności te gorycze i bóle
zwycięża; ale zwycięstwo to i ten tryumf wiary jest własnym dziełem męstwa.
–––––––––––
Wykład
tajemnic Różańca świętego, przez X.
Karola Ludwika Gay, B. Biskupa Diecezji Poitiers. Z drugiego wydania
francuskiego przełożył Biskup Henryk Piotr Kossowski. Tom pierwszy. Warszawa
1895, ss. 219-261.
Przypisy:
(1)
"Exinanivit semetipsum". Philipp. 2, 7.
(2)
"Manens quod erat, fit quod non erat". S. Augustinus.
(3) Jan 1, 14.
(4) "In similitudinem carnis peccati". Rom. 8, 3.
(5) "Sum quidem et ego mortalis homo et ex genere illius qui prior
factus est, et in ventre matris meae figuratus sum caro... et ego natus accepi
communem aerem". Sap. 7, 1-3.
(6) S. Thom. Summ. 3a, q. 9, a. 1; q. 11, a. 1 et 2. – De Lugo, De
Incarnatione, Disp. XXI. – Franzelin, De Verbo incarnato, Sect. III,
c. 2.
(7) "Jesus proficiebat sapientia et aetate et gratia apud Deum et
homines". Luc. 2, 52.
(8) Apok. 13, 8.
(9) Ps. 39, 7. 9; Hebr. 10, 5.
(10) Lewit. 12, 2-7.
(11) Lewit. 12, 8.
(12) Exod. 12, 29.
(13) Exod. 13, 2.
(14) Num. 3, 45. 48; 18, 6.
(15) "Sicut Christus licet non esset legi obnoxius, voluit tamen
circumcisionem et alia legis onera subire, ad demonstrandum humilitatis et
obedientiae exemplum, ut approbaret legem et ut calumniae occasionem Judaeis
tolleret, propter easdem rationes voluit matrem suam implere legis observantias
quibus tamen non erat obnoxia". S.
Thom. Summa, 3a, q. 37, a. 4.
(16)
Według prawa Mojżeszowego, nieczystość zakonna, ciążąca na matce, rozciągała
się na samoż jej dziecko. Zob.
Patrizi, De Evang., Lib. II, Dissert. 25.
(17) Jan 6, 58.
(18) Mt. 12, 48. 50.
(19) Filip. 2, 8.
(20) "Meus cibus est, ut faciam voluntatem ejus qui misit
me". Joan. 4, 34.
(21)
"Praktyczne uznanie najwyższej zwierzchności Boga, ta jest myśl zasadnicza
wszelkiego kultu i nabożeństwa... Bóg jest Panem. Gdy mowa o Bogu,
sprawiedliwość i dobroć nie powinny ulegać żadnej wątpliwości. Jądro samo i
istota świętości polega na uznawaniu z radosnym uniesieniem nieograniczonej
władzy Boga". O. Faber, U
stóp krzyża, Boleść I.
(22) "Tu mandasti mandata tua custodiri nimis". Ps. 118, 4.
(23) Mt. 5, 17.
(24) "Factus sub lege". Gal. 4, 4.
(25)
Lew. 6, 12; Num. 28, 4.
(26)
Zob. co do tego kapłaństwa Jezusa, rozdział piąty i następne
"Boskiego", jak go nazywał Bossuet, Listu św. Pawła do Żydów.
(27)
Hebr. 6, 20; Ps. 109, 4.
(28)
"Beati qui lugent, quoniam ipsi consolabuntur". Matth. 5, 5.
(29)
1 Kor. 7, 30.
(30)
Pieśń nad Pieśniami, w różnych miejscach.
(31)
Według zgodnego mniej więcej zdania nowszych egzegetów, Trzej Królowie przybyli
do Betlejemu już po Oczyszczeniu Maryi, i rozkaz uprowadzenia Dzieciątka i
Matki do Egiptu, przyniesiony Józefowi przez Anioła, nastąpił zaraz po odejściu
tych świętych gości ze Wschodu.
(32) Agg. 2, 7-8. 10.
(33) Malach. 3, 1-2.
(34) Łk. 2, 28-32.
(35) "Notus in Judaea Deus". Psalm. 75, 2.
(36) "Lex paedagogus noster fuit in Christo... Ubi venit fides,
non sumus sub paedagogo... Quanto tempore parvulus est, nihil differt a servo,
cum sit dominus omnium, sed sub tutoribus et actoribus est usque ad praefinitum
tempus a patre". Gal. 3, 24. 25; 4,
1. 2.
(37)
Hebr. 13, 8.
(38)
Gal. 3, 28; Efez. 2, 14; Jan 11, 26.
(39)
To jest znaczenie użytego w tym miejscu wyrazu greckiego.
(40)
"Kamień obrazy i skała zgorszenia". "Lapis offensionis et petra scandali... in
laqueum et in ruinam habitantibus Jerusalem, et offendent ex eis plurimi et
cadent et conterentur". Izaj. 8, 14.
15.
(41)
Jan 14, 6.
(42)
Jan 10, 10.
(43)
"Non est enim distinctio". Rom. 3, 22.
(44)
O tej bezwzględnej, z samejże natury Jego płynącej czystości Boga, i tej
bezwarunkowej niezgodności Jego z najmniejszym złem, nikt, o ile nam wiadomo,
nie napisał tak jasno i głęboko, jak św. Katarzyna Genueńska w swym Traktacie o
Czyśćcu.
(45)
S. Thom. Summa, 2a, q. 89, a. 1; 2a, 2ae, q. 24, a. 10.
(46)
Jan 14, 23.
(47)
Efez. 4, 30.
(48)
Rzym. 2, 4.
(49)
Mt. 12, 20.
(50)
Mt. 12, 36.
(51) "Pondus et statera judicia Domini sunt". Prov. 11, 1.
(52) Mt. 5, 26.
(53) Efez. 5, 27.
(54) Ps. 44, 15.
(55) Ps. 15, 2.
(56) Ekli. 15, 14.
(57) "In plenitudine charitatis patriae praeceptum illud
implebitur. Cur non praeciperetur
homini ista perfectio, quamvis eam in hac vita nemo habeat? Non enim recte
curritur, si quo currendum sit, nesciatur. Quomodo autem sciretur, si nullis
praeceptis ostenderetur?". S.
Augustinus, De perfectione justitiae. Por. S. Thom. Summa, 2a,
2ae, q. 44, a. 6.
(58) "Nemo scit nisi qui accipit". Apoc. 2, 17.
(59) "Amice, ascende superius". Luc. 14, 10.
(60)
Izaj. 30, 26.
(61)
Ps. 117, 24.
(62)
2 Kor. 9, 7.
(63)
Ps. 70, 16.
(64)
Mt. 10, 37.
(65)
Mt. 23, 9-10.