Strony

sobota, 28 marca 2020

Ułomki z życia O. Wenantego Katarzyńca franciszkanina


o. wenanty 

Pracuje wiele.
 
Aby zrozumieć, jak wiele pracy miał O. Wenanty  na stanowisku Magistra we Lwowie, należy pamiętać, że aczkolwiek na początku był tam tylko Nowicjat, to jednak po roku przybyła filozofia, po trzech – teologia, Nowicjat zaś pozostawał nadal. Napływali wciąż kandydaci  nowi i to prawie zawsze z rozmaitemi w nauce brakami: były to bowiem lata pełnej wojny, gdy O. Wenanty urzędował i z powołaniami bieda była ogromna… Bolał nad tem nasz O. Magister, tem bardziej, że przewidywał, jak bardzo potrzebni będą pracownicy Pańscy na niwie serc ludzkich, okropnie zachwaszczonych przed dziką, długotrwałą wojnę. Godził się tedy na przyjmowanie chłopców nie zupełnie przygotowanych, sam ich dokształcał sumiennie – ale co go to pracy kosztowało!

Wspomniany już niejednokrotnie O. Henryk, gdy na zastępstwo niedomagającego O. Wenantego naznaczony został, tak o tej pracy pisze:

– Przekonałem się wówczas, jak bardzo pracował O. Wenanty. Prócz ćwiczeń pobożnych i innych zajęć wspólnych, uczyć musiał kleryków nie tylko reguły, konstytucji, liturgji, Brewiarza, ale jeszcze prawie z każdym osobno obrabiał jakąś klasę gimnazjalną, bo O. Marjan  Sobolewski, prowincjał, przyjmował na nowicjat kandydatów z różnych klas i zakładów. Gdym tego zakosztował, poszedłem do O. Prowincjała i doniosłem mu, że to zabije O. Wenantego: toć on chwili wolnej nie ma! Wysila się, naucza i słabnie! – Sam zaś O. Wenanty nigdy o tem ani słowa nie mówił, nie żalił się, nie skarżył, tylko cicho, cierpliwie pracował.
Tyle O. Henryk. Ja sam pamiętam, że był czas, gdy uczył nie tylko przedmiotów zakonnych na Nowicjacie i klasy tak przerabiał, ale nas już starszych: etyki, filozofii i języka greckiego. Nike wiadomo zaiste, czemu się bardziej dziwić: czy pracy czy zdolnościom!

Przytem pracował jeszcze wiele w kościele. Na każdem nabożeństwie, o ile nie modlił się wraz z klerykami w Chórku, siedział w konfesjonale. Niczyjej uwagi nie uchodziła jego postać skromna, z świątobliwym wyrazem twarzy, stąd też jego konfesjonał nie stał samotnie, , lecz skupiał do okoła siebie dusze, żądne światłego kierownictwa i postępu w miłości Bożej.

Spowiedzi słuchał cierpliwie, bez pośpiechu i nieraz w kościele umilkły już śpiewy, zaległa cisza, mrok wieczorny i pustki, a on jeszcze w swoim konfesjonale spowiadał…

– Pamiętam – opowiada jeden z ówczesnych kleryków – jak w prześliczne majowe wieczory na rekreacji w ogrodzie wśród woniejących kwiatów i drzew długo bawiliśmy się, aż późno O. Wenanty przychodził z kościoła, by odświeżyć zmęczone piersi balsamicznem powietrzem. Widzieliśmy, że w spowiedź wkładał wysiłku wiele, bo widoczne były na nim ślady zmęczenia i dużego zdenerwowania.

Poważna była to praca: raz po raz kładł nam na serce modlitwę o nawrócenie „pewnej osoby”, oddalonej od Pana Boga, nieraz tryumf łaski Bożej radośnie zwiastował: cieszyliśmy się wtedy wszyscy.
Kazania miewał bardzo często, bo nie tylko, gdy na niego kolej przypadała, ale gdy go który z Ojców o to prosił. Zawsze płynęło z ust jego słowo Boże ułożone, obmyślane, wypowiedziane z namaszczeniem. Nie mieszał niczego, coby obliczone było tylko na efekt, próżność. Nie nabierał nigdy aktorskiego ani deklamatorskiego tonu. Proste i przystępne, wygłoszone ciepło i serdecznie jego kazanie każde, było normalnym wypływem wewnętrznego stanu tej zjednoczonej z Bogiem duszy.
Wszyscy bardzo lubieliśmy go słuchać, ale gdyby mnie kto zapytał, dlaczego – nie potrafiłbym tak pewnie odpowiedzieć. Może to prostota połączona z oczywistością, może ono namaszczenie, tajemnicza siła, świętym tylko właściwa…

I któż by uwierzył, że O. Wenanty, przy tylu różnorodnych pracach w murach swego kościoła i klasztoru, będzie jeszcze na zewnątrz się udzielał?
A jednak – nowicjuszkom Sióstr Rodziny Marii, należącym także do wielkiej rodziny franciszkańskiej, wykładał katechizm, w pełni prostoty i uroku malując im całokształt Wiary naszej świętej.
Jak pojmował ten obowiązek, okazuje list jednej ze słuchaczek.
– Jego nauki i przykłady – opowiada – zostały na zawsze w naszych sercach i pamięci. Od pierwszych chwil jego postać wydawała się nam bardzo świętą: był dla nas wielkiem zbudowaniem.
– Uczył nas najbardziej życia umartwionego i pokory. A kiedy mówił o niebie, to z takim zapałem wznosił ręce i oczy ku niebu!…
– Jakaż to radość będzie w niebie – mówił – gdy się tam dostaniemy! Ja, żem starał się dobrze uczyć, a Siostry, że mnie słuchały.
– Nie tylko uczył prawd Wiary i ustaw zakonnych, ale prawie nas wychowywał, jak matka dzieci.
– Gdy wykładał o grzechu, dodawał: – Lepiej, aby Siostry wcale o tem nie wiedziały!
– Prosił, aby dobrze sobie zapamiętać, czego uczył. – Skoro się dowiem – zachęcał – że moje uczennice są dobremi zakonnicami, będę się bardzo cieszył.
– Spowiadał niektóre z nas z całego życia, a każda po takiej spowiedzi czuła się tak zadowoloną i szczęśliwą, że radaby zaraz umierać.
Inna z Sióstr, jego uczennic, podała mi parę uwag oderwanych na tenże temat; bardzo cenne to uwagi!
– Z całej nauki znać było, – opowiada – że to niezwykła dusza i ogromnie wyrobiona: O. Wenanty zjednoczony z Panem Bogiem bardzo ściśle, nie wychodził z tego stanu ani na chwilkę.
– Uczył nie górnolotnie, ale praktycznie, i wchodził w każde szczegóły jednego razu prosiłyśmy, aby nas pouczył o spowiedzi generalnej – drobiazgowo to przeszedł z wielkim dla nas pożytkiem.
– Na każde zadane sobie pytanie odpowiadał wyczerpująco. Chyba, że dostrzegł w tem chęć okazania wyższości – wtedy i żartem upokorzyć umiał.
Nie dosyć jeszcze tych prac: pisywał również artykuły do poważnych wydawnictw, zwłaszcza do „Gazety Kościelnej”. W ciekawy to sposób wykryliśmy ten nowy objaw energji duchowej naszego Magistra!
W „Gazecie Kościelnej”, którą wraz z innemi czasopismami katolickiemi do czytania nam dawał, zauważyliśmy artykuł o stylu naszego O. Magistra zatytułowany: „A Jezus pomnażał się w łasce u Boga i u ludzi”. Bardzo zrozumiale a jednak głęboko te słowa Ewangelji św. wytłumaczone tam były. Podpis u dołu taki: „fr”.

Czy to nie „franciszkanin”? – zapytywaliśmy jeden drugiego.
Nie dowiadywaliśmy się nic u O. Magistra, a tylko usiłowaliśmy dojść do prawdy sami, i zdarzyło się, że jeden z naszych sprzątających w celi O. Magistra, znalazł w koszu na papiery kawałki podartego brulionu z tym właśnie tekstem co i w „Gazecie Kościelnej”.
– Mam już dowody! – rozgłosił uradowany – to O. Magister jest ten „fr”!
I odtąd artykułu z takim podpisem przytrafiały się coraz częściej, a nasz światły Przewodnik już kryć się z tem przestał, ale owszem: sam posyłał kleryków do redaktora „Gazety Kościelnej” Księdza Prałata Pechnika.

– Więcej! Jeszcze więcej! – prosił i zachęcał zawsze czcigodny Redaktor.
Tak mu styl i myśli O. Wenantego do gustu przypadły.
Wśród tych licznych prac, zdarzało się, że echem głośnem odbiła się jeszcze dawna jego praca. I tak np. dnia 21 czerwca 1916 r. nadesłali mu krakowscy klerycy, do niedawna koledzy, dyplom na honorowego członka „Zelusu” – jako dowód uznania i wdzięczności za łożoną tam ongiś pracę, a zarazem prośbę, by kółku nadal pomagał… Patrzmy, jak odpisuje O. Wenanty na to:

– Dziękuję serdecznie za pamięć i miłe, pocieszające wiadomości. Sądziłem, że „Zelus Seraphicus” nie zmartwychwstanie już, ale opieka Boża i gorliwość Braci dokonała wskrzeszenia. Cieszy mnie wybór zarządu Kółka; spodziewam się, że wpływ i praca Braci Remigjusza i Anzelma przyczynią się do prędkiego rozwoju. Dziękuję czcigodnemu prezesowi za uznanie (jakkolwiek niezasłużone). Co się zaś tyczy pomocy, mniemam, że ona nie będzie potrzebna – przecież aż 19 uczonych pracowników do Kółka należy. Z drugiej strony stoją w tem na przeszkodzie: trudna komunikacja pocztowa (była to wojna!) i moje obowiązki – przyczem nadmieniam, że i egzamin mnie czeka. Na nowym posterunku zajęć po uszy, ale jestem zupełnie zadowolony i z samych obowiązków i Nowicjuszy. Zasyłam serdeczne pozdrowienia dla Wielebnych Ojców, moich kolegów, dla Szanownego Zarządu Kółka. Zawsze chcę o Kółku pamiętać i czuję się do niego przynależny…
szczery br. Wenanty

Tak to zewsząd płynęły ku temu cichemu, pokornemu zakonnikowi, prośby, nalegania, o pomoc, o współpracę.

Bo takiego drugiego umysłu i takiego drugiego serca znaleźć było trudno…