Strony

sobota, 28 czerwca 2014

Świadectwa Szkaplerzne cz.4


4. Potęga szkaplerza na wojnie (1914-1918)
 
   "Przed wybuchem wojny światowej, przed wymarszem na front rosyjski, otrzymałem od matki mojej szkaplerz, z którym się od tej chwili nigdy nie rozłączyłem. Ufność moja w pomoc i opiekę Niepokalanej została sowicie wynagrodzona, to też przepełniony gorącą wdzięcznością dla Najświętszej Matki Bożej Szkaplerznej, ogłaszam, co następuje:
W jesieni roku 1914 w czasie walk pod Przemyślem, obserwowałem, jako kapitan sztabu gen. Przez kilka dni z rzędu ze stanowiska bojowego Dcy dyw. Piech., pojedynczych piechurów, wlokących się z widocznym, dużym wysiłkiem z tyraliery w kierunku na Nowe Miasto, gdzie znajdował się szpital polowy dywizji. Litując się nad tymi biedakami, obdarzałem mijających nas żołnierzy papierosami, czekoladą, albo raczyłem ich herbatą lub zupą z kuchni polowej sztabu dywizji, który niedaleko stał kwaterą w Wołczy Dolnej. Jak się niebawem okazało, byli to prawie wyłącznie ciężko chorzy na cholerę, która w tym czasie poczęła grasować w szeregach armii austriackiej, pochłaniając więcej ofiar z ludzi, aniżeli wszystkie inne środki zastosowane w nowoczesnej walce.
Pomimo, że stykałem się bezpośrednio i codziennie przez dłuższy okres czasu z ciężko chorymi na bardzo zaraźliwą cholerę, jednak dzięki opiece matki Bożej Szkaplerznej, wyszedłem zdrowo z tego wielkiego niebezpieczeństwa.

W nocy z 2-go na 3-go listopada r. 1914 wysłany zostałem po odbiór rozkazów do Dowódcy Korpusu z Grabownicy-Sozanskiej. Jadąc konno z moim luzakiem z Wołczy Dolnej, musiałem tak w drodze do Grabownicy, jako też i w drodze powrotnej przejechać przez las, szerokości około3 klm, pod Posadą Nowomiejską. Wschodni skraj tego alsu oddalony zaledwie na 1000 m od linii bojowej Rosjan, był mimo nocy pod ciągłym ogniem karabinów maszynowych, a drogi wiodące przez las trzymała ponadto artyleria rosyjska pod wolnym, ale ciągłym ogniem swych dział polowych i ciężkich, a to ze względu na to, by uniemożliwić Austriakom pod osłoną nocy przesuwanie odwodów oraz utrudnić im podciąganie kuchni polowych i wozów z amunicją, dla zaopatrzenia linii bojowej w żywność i amunicję. Wybrałem wobec tego  kierunek na półn. -zach., a omijając drogi jechałem przez las na przełaj, orientując się jedynie według busoli. Posuwanie się konno w ciemnej nocy, pod ciągłym ogniem karabinowym i artylerii, przez częściami bagnisty las i to w dodatku zasiany dość gęsto lejami od granatów, a przecięty w wielu miejscach drutami telefonicznymi, było zaiste przedsięwzięciem bardzo niebezpiecznym.
Jednak i z tego niebezpieczeństwa wyszedłem, dzięki opiece Matki Bożej Szkaplerznej cało i zdrowo; wierzchowiec mój został wprawdzie raniony w nozdrza i w szyję, lecz na szczęście tak lekko, że wkrótce został wyleczony.
W  miesiącu lutym r. 1917, gdy dowodziłem na froncie włoskim w Dolomitach grupą bojową na odcinku Val Sugana, panowała pogoda nadzwyczaj piękna  i słoneczna, mrozy były niewielkie, a śnieg padał bardzo rzadko; a jednak artyleria włoska, mimo tych tak dogodnych warunków atmosferycznych, prawie że zupełnie przestała działać. Za to w dniu 28 lutego, gdy zdałem dowództwo grupy bojowej i wyruszyłem pieszo przez Campestrini do Roncegno, artyleria włoska ostrzeliwała granatami od godziny 2-giej począwszy nie tylko miejsce postoju dowództwa  tej grupy na górze Salubio, a więc i barak, w którym ja przez cały miesiąc mieszkałem, który ja przed pół godziną opuściłem - lecz również cały teren , gdzie codziennie w godzinach popołudniowych uprawiałem  wraz z moimi oficerami i szeregowymi ćwiczenia jazdy na nartach i ćwiczenia bojowe!
Jako najwymowniejszy atoli dowód osobliwszej opieki i pomocy, który ja niegodny doznałem od Najśw. Matki Bożej Szkaplerznej, uważam fakt, że aczkolwiek przez cały czasokres wojny światowej, a następnie w czasie wojny polsko-bolszewickiej, byłem prawie bez przerwy na froncie bojowym, a wobec tego i codziennie narażony tak na ogień nieprzyjacielski, jako też na niebezpieczeństwa innego rodzaju (tyfus plamisty, brzuszny, lawiny  w Alpach itp.) - to jednak Nidy nie byłem ani ranny, ani też nigdy nie chorowałem poważniej!
Dlatego dziękuję publicznie Najświętszej Marii Pannie, Matce Bożej Szkaplerznej, bo jej tylko zawdzięczam, że jeszcze żyję. Każdy niech się z ufnością ucieka do Matki Szkaplerznej, a na pewno będzie wysłuchany!"

Rawicz, 3.VI.1929                 Józef Kalicki
Generał Wojsk Polskich