4. Potęga szkaplerza na wojnie
(1914-1918)
"Przed wybuchem wojny światowej, przed wymarszem na front rosyjski,
otrzymałem od matki mojej szkaplerz, z którym się od tej chwili nigdy
nie rozłączyłem. Ufność moja w pomoc i opiekę Niepokalanej została
sowicie wynagrodzona, to też przepełniony gorącą wdzięcznością dla
Najświętszej Matki Bożej Szkaplerznej, ogłaszam, co następuje:
W jesieni roku 1914 w czasie walk pod Przemyślem,
obserwowałem, jako kapitan sztabu gen. Przez kilka dni z rzędu ze
stanowiska bojowego Dcy dyw. Piech., pojedynczych piechurów, wlokących
się z widocznym, dużym wysiłkiem z tyraliery w kierunku na Nowe Miasto,
gdzie znajdował się szpital polowy dywizji. Litując się nad tymi
biedakami, obdarzałem mijających nas żołnierzy papierosami, czekoladą,
albo raczyłem ich herbatą lub zupą z kuchni polowej sztabu dywizji,
który niedaleko stał kwaterą w Wołczy Dolnej. Jak się niebawem okazało,
byli to prawie wyłącznie ciężko chorzy na cholerę, która w tym czasie
poczęła grasować w szeregach armii austriackiej, pochłaniając więcej
ofiar z ludzi, aniżeli wszystkie inne środki zastosowane w nowoczesnej
walce.
Pomimo, że stykałem się bezpośrednio i codziennie
przez dłuższy okres czasu z ciężko chorymi na bardzo zaraźliwą cholerę,
jednak dzięki opiece matki Bożej Szkaplerznej, wyszedłem zdrowo z tego
wielkiego niebezpieczeństwa.
W nocy z 2-go na 3-go listopada r. 1914 wysłany
zostałem po odbiór rozkazów do Dowódcy Korpusu z Grabownicy-Sozanskiej.
Jadąc konno z moim luzakiem z Wołczy Dolnej, musiałem tak w drodze do
Grabownicy, jako też i w drodze powrotnej przejechać przez las,
szerokości około3 klm, pod Posadą Nowomiejską. Wschodni skraj tego alsu
oddalony zaledwie na 1000 m od linii bojowej Rosjan, był mimo nocy pod
ciągłym ogniem karabinów maszynowych, a drogi wiodące przez las
trzymała ponadto artyleria rosyjska pod wolnym, ale ciągłym ogniem
swych dział polowych i ciężkich, a to ze względu na to, by uniemożliwić
Austriakom pod osłoną nocy przesuwanie odwodów oraz utrudnić im
podciąganie kuchni polowych i wozów z amunicją, dla zaopatrzenia linii
bojowej w żywność i amunicję. Wybrałem wobec tego kierunek na półn.
-zach., a omijając drogi jechałem przez las na przełaj, orientując się
jedynie według busoli. Posuwanie się konno w ciemnej nocy, pod ciągłym
ogniem karabinowym i artylerii, przez częściami bagnisty las i to w
dodatku zasiany dość gęsto lejami od granatów, a przecięty w wielu
miejscach drutami telefonicznymi, było zaiste przedsięwzięciem bardzo
niebezpiecznym.
Jednak i z tego niebezpieczeństwa wyszedłem, dzięki
opiece Matki Bożej Szkaplerznej cało i zdrowo; wierzchowiec mój został
wprawdzie raniony w nozdrza i w szyję, lecz na szczęście tak lekko, że
wkrótce został wyleczony.
W miesiącu lutym r. 1917, gdy dowodziłem na froncie
włoskim w Dolomitach grupą bojową na odcinku Val Sugana, panowała
pogoda nadzwyczaj piękna i słoneczna, mrozy były niewielkie, a śnieg
padał bardzo rzadko; a jednak artyleria włoska, mimo tych tak dogodnych
warunków atmosferycznych, prawie że zupełnie przestała działać. Za to w
dniu 28 lutego, gdy zdałem dowództwo grupy bojowej i wyruszyłem pieszo
przez Campestrini do Roncegno, artyleria włoska ostrzeliwała granatami
od godziny 2-giej począwszy nie tylko miejsce postoju dowództwa tej
grupy na górze Salubio, a więc i barak, w którym ja przez cały miesiąc
mieszkałem, który ja przed pół godziną opuściłem - lecz również cały
teren , gdzie codziennie w godzinach popołudniowych uprawiałem wraz z
moimi oficerami i szeregowymi ćwiczenia jazdy na nartach i ćwiczenia
bojowe!
Jako najwymowniejszy atoli dowód osobliwszej opieki i
pomocy, który ja niegodny doznałem od Najśw. Matki Bożej Szkaplerznej,
uważam fakt, że aczkolwiek przez cały czasokres wojny światowej, a
następnie w czasie wojny polsko-bolszewickiej, byłem prawie bez przerwy
na froncie bojowym, a wobec tego i codziennie narażony tak na ogień
nieprzyjacielski, jako też na niebezpieczeństwa innego rodzaju (tyfus
plamisty, brzuszny, lawiny w Alpach itp.) - to jednak Nidy nie byłem
ani ranny, ani też nigdy nie chorowałem poważniej!
Dlatego dziękuję publicznie Najświętszej Marii Pannie, Matce Bożej
Szkaplerznej, bo jej tylko zawdzięczam, że jeszcze żyję. Każdy niech
się z ufnością ucieka do Matki Szkaplerznej, a na pewno będzie
wysłuchany!"
Rawicz, 3.VI.1929 Józef Kalicki
Generał Wojsk Polskich