3. W śmierci godzinie
Jeżeli w całym naszym życiu potrzebna nam opieka
Matki Najświętszej, o jakże niezbędną ona w tej rozstrzygającej chwili,
w której stoczyć nam przyjdzie walkę zaciętą z wrogiem naszego
zbawienia, walkę na śmierć i życie, bój o życie wieczne, albo wieczne
potępienie.
Ta opieka Niebios Królowej zapewnioną jest wszystkim Jej wiernym
czcicielom, a wiec przede wszystkim dzieciom Szkaplerza św., tym
uprzywilejowanym jej dziatkom, które okryła sukienką swoją i darzy
najczulszą matczyną miłością.
Oto przykład, jeden z tysiąca, jasno świadczący i prawdziwości powyższego twierdzenia.
Było to roku 1865. Pewien młodzieniec, imieniem
Narcyz Villejean, którego rodzice od niedawna osiedlili się w
Saint-Dizier, kształcił się w kolegium katolickim tegoż miasta. Wybitnie
utalentowany, pełen życia i polotu, zapragnął poświęcić się wyższym
naukom i udać się w tym celu do Paryża.
Nie bez obawy patrzyłem na to" - świadczy szczerze
mu oddany jego spowiednik i przyjaciel - "znając zdolności Narcyza,
pewny byłem jego powodzenia w nauce, lecz drżałem o jego wiarę, o jego
cnotę. I na cóż mu się przyda nabyć tę wiedzę, opuścić dom rodzinny,
wydać tyle pieniędzy - a stracić. skarb najcenniejszy?"
Końcem kwietnia wyjechał Narcyz do Paryża i
zamieszkał w internacie pewnego instytutu, aby stąd, razem z kolegami,
uczęszczać do liceum Karola Wielkiego.
"1-go maja, to jest po 8-mio dniowym pobycie jego w
stolicy" - opowiada dalej zacny kapłan, którego słowa wyżej
przytoczyliśmy - "z natchnienia Bożego posłałem Narcyzowi szkaplerz".
Koperta nie zawierała nic innego, prócz tej Sukienki Matki
Najświętszej", nieme poselstwo, lecz aż nadto wymowne, nie potrzebujące
komentarza. Na szczęście młodzieniec je zrozumiał. Nazajutrz z rana
przy wstaniu, koledzy ujrzeli Narcyza udającego się śmiało i odważnie
do umywalni z . szkaplerzem na piersiach! Cóż to takiego? - Posypały
się żarty i drwiny.
Chłopcy popychali się łokciami, wskazując palcem na
ten dziwny przedmiot, zdobiący pierś nowoprzybyłego kolegi; niejedna
zapewne uwaga szyderca lub uszczypliwa obić się musiała o jego uszy.
Lecz Narcyz się nie cofał, trwał dzielnie przy swoim.Nazajutrz scena się
powtarza: Niesmaczne dowcipy z jednej strony - niezłomna stałość po
drugiej.
W dniach następnych sprzykrzyła się kolegom ta gra. Doszli do
wniosku, że tu nie ma co robić, zresztą, spostrzegli równocześnie, że
ten "pobożniś", niejednego z nich przewyższał w zdolnościach i
nauce, wszak o tym głośno świadczyło ostatnie konkursowe wypracowanie, w
którym Narcyz świetne odniósł zwycięstwo.
Sukienka Marii, jako tarcza obronna strzegła tej piersi przed
pociskami nieprzyjaciela.
10-go maja chłopiec pisał do swego spowiednika. "Czcigodny Ojcze,
zrozumiałem Twój list. Szkaplerz noszę nieustannie na piersi, choć mię
to niemało kosztowało. Ale za to Matka Najśw. pobłogosławiła pierwszej
mej pracy. Całe życie za tę łaskę wdzięczny Jej będę".
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Minął maj, czerwiec, lipiec wśród pilnych nauk, którym Bóg
błogosławił. W sierpniu powrócił Narcyz do Saint-Dizier, by spędzić
wakacje w kółku rodzinnym. Z radością witali go krewni i dawni
profesorowie i cieszyli się serdecznie, widząc młodzieńca o tak
świetnie rokującej przyszłości, pełnego zapału, życia i kwitnącego, na
pozór przynajmniej, zdrowia.
Lecz jeszcze wznioślejsze i piękniejsze widoki dla niego miała Dziewica Niepokalana.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Łatwo pojąć zdumienie Księdza X., gdy w pierwszych dniach września
otrzymał list od pewnego przyjaciela, zachęcający go , by odwiedził
ciężko chorego Narcyza. Cóż się stało? - Nazajutrz znowu naglące
wezwanie: "Przyjeżdżaj, dobrze by było wyspowiadać chorego". "Czekałem
jeszcze. Po upływie dni kilku dowiaduję się z listu, że Narcyz
zachorował ciężko na płuca. Suchoty galopujące! Choroba postępuje
wielkimi krokami, czas nagli, proszono bardzo, bym czym prędzej się
stawił. Trudna rada - jutro niedziela, zobowiązałem się w zastępstwie
do dwóch Mszy św. Mimo najlepszych chęci, pozycja bez wyjścia. Z bólem i
przykrością odłożyć musiałem podróż do poniedziałku. W mej rozterce
zwróciłem się ku Matce Najświętszej. " O dobra Matko", rzekłem do Niej,
"przyjm ten różaniec, który odmawiam na Twoją cześć, w intencji, by to
dziecko, które tak odważnie Szkaplerz Twój nosiło, nie umarło bez
przyjęcia Sakramentów św. Pamiętaj o nim, Matko, Najlitościwsza,
wiem, jak potężne jest Twe wstawiennictwo u Boga".
Pokój wielki zapanował w mej duszy.
W poniedziałek o godz. 2 -giej wyjechałem do N. Przybywszy przed
nocą, dowiedziałem się z radością, że Narcyzowi znacznie się
polepszyło, wiec spokojnie udałem się na spoczynek.
We wtorek, nad ranem około 4-tej, brat chorego przybiega do mnie. -
"Ojcze, śpiesz się" - woła - Narcyz kona, bylebyś zdążył!"
Śpieszę do niego. W progu domu zastaję płaczącą matkę.
"Dziecię mi odeszło bez przyjęcia Sakramentów św." - jęczała z bólu - "tak długo czekaliśmy na Ojca."
"Narcyz nie umarł jeszcze, dobra Pani" - odrzekłem - "to nie podobna, proszę ufać miłosierdziu Bożemu".
"Kiedy leży, jak nieżywy, bez przytomności, już od wczoraj swej matki nie poznaje."
"Spokoju, biedna matko, Bóg wszechmocny, Matka Najświętsza o swym
dziecku pamięta, wszak Ona, nie mniej jak Pani, ma serce Matki,
ufajmy."
"Wchodzę do pokoju, pełno już było osób. Biedne dziecko leżało z
zamkniętymi oczyma, oblane śmiertelnym potem, usta spalone i wyschłe od
gorączki, czekano na ostatnie jego tchnienie. Lecz, o dziwo! Zaledwie
usłyszał me kroki, nie widząc mię nawet jeszcze, rozwarł ramiona i
zawołał gasnącym głosem:
"O, idzie , idzie nareszcie!"
"Tak, dziecko drogie, otom jest przy Tobie" - i padłem wzruszony na
kolana, dziękując Tej, która tak cudownie miłosierdzie swe nam okazać
raczyła. - Narcyzie, przychodzę Cię pocieszyć, ulżyć Tobie. pojednać z
Bogiem"
"Całym sercem" - odszepnął umierający.
Wyspowiadałem go. Po spowiedzi św. powiedziałem mu, ze idę teraz po
Pana Jezusa, którego przyjmie do swego serca. Rozpromieniony, spokojny,
pełen głębokiej wiary, oiczekiwał tej chwili.
W pół godziny potem, w niebiańskich pociechach przyjął Jezusa i
Sakrament ostatniego namaszczenia. Wszyscy byli zdumieni tak nagłą
zmianą jego stanu - on, co zdawał się już nic nie widzieć i nie
słyszeć. Matka nie posiadała się ze szczęścia, widząc go tak
rozradowanego, jakby na chwilę, zapominała o bólu, ze traci syna. Po
skończonej ceremonii przeniesiono chorego na fotel i przybliżono do
ognia, chcąc zapewne rozgrzać, ogarnięte śmiertelnym chłodem jego
członki. Wtedy Narcyz uchwycił w swe skostniałe dłonie Szkaplerz
Święty, podniósł go do ust, i w gorącym uścisku oddał ostatnie
tchnienie.
Umarł w 19-tej wiośnie życia.
Maria nie zapomniała o swym dziecku, co w chwili walki nie wstydziło
się swojej Matki. I Ona nie powstydzi się go przed sądem sprawiedliwego
Boga. Oby i nas podobny los spotkał!
O Mario, módl się za nami, teraz i w godzinę śmierci naszej.