Strony

wtorek, 24 czerwca 2014

Świadectwa Szkaplerzne cz.3


3. W śmierci godzinie

    Jeżeli w całym naszym życiu potrzebna nam opieka Matki Najświętszej, o jakże niezbędną ona w tej rozstrzygającej chwili, w której stoczyć nam przyjdzie walkę zaciętą z wrogiem naszego zbawienia, walkę na śmierć i życie, bój o życie wieczne, albo wieczne potępienie.
Ta opieka Niebios Królowej zapewnioną jest wszystkim Jej wiernym czcicielom, a wiec przede wszystkim dzieciom Szkaplerza  św., tym uprzywilejowanym jej dziatkom, które okryła sukienką swoją i darzy najczulszą matczyną miłością.
Oto przykład, jeden z tysiąca, jasno świadczący i prawdziwości powyższego twierdzenia.
Było to roku 1865. Pewien młodzieniec, imieniem Narcyz Villejean, którego rodzice od niedawna osiedlili się w Saint-Dizier, kształcił się w kolegium katolickim tegoż miasta. Wybitnie utalentowany, pełen życia i polotu, zapragnął poświęcić się wyższym naukom i udać  się w tym celu do Paryża.
Nie bez obawy patrzyłem na to" - świadczy szczerze mu oddany jego spowiednik i przyjaciel - "znając  zdolności Narcyza, pewny byłem jego powodzenia w nauce, lecz drżałem o jego wiarę, o jego cnotę. I na cóż mu się przyda nabyć tę wiedzę, opuścić dom rodzinny, wydać tyle pieniędzy - a stracić. skarb najcenniejszy?"
Końcem kwietnia wyjechał Narcyz do Paryża i zamieszkał w internacie pewnego instytutu, aby stąd, razem z kolegami, uczęszczać do liceum Karola Wielkiego.

"1-go maja, to jest po 8-mio dniowym pobycie jego w stolicy" - opowiada  dalej zacny kapłan, którego słowa wyżej przytoczyliśmy - "z natchnienia Bożego posłałem Narcyzowi szkaplerz". Koperta nie zawierała nic innego, prócz tej Sukienki Matki Najświętszej", nieme poselstwo, lecz aż nadto wymowne, nie potrzebujące komentarza. Na szczęście młodzieniec  je zrozumiał. Nazajutrz z rana przy wstaniu, koledzy ujrzeli Narcyza udającego się śmiało i odważnie do umywalni z . szkaplerzem na piersiach! Cóż to takiego? - Posypały się żarty i drwiny.
Chłopcy popychali się łokciami, wskazując palcem na ten dziwny przedmiot, zdobiący pierś nowoprzybyłego kolegi; niejedna zapewne uwaga szyderca lub uszczypliwa obić się musiała o jego uszy. Lecz Narcyz się nie cofał, trwał dzielnie przy swoim.Nazajutrz scena się powtarza: Niesmaczne dowcipy z jednej strony - niezłomna stałość po drugiej. W dniach następnych sprzykrzyła się kolegom ta gra. Doszli do wniosku, że tu nie ma co robić, zresztą, spostrzegli równocześnie, że ten "pobożniś", niejednego  z nich przewyższał  w zdolnościach i nauce, wszak o tym głośno świadczyło ostatnie konkursowe wypracowanie, w którym Narcyz świetne odniósł zwycięstwo. Sukienka Marii, jako tarcza obronna strzegła tej piersi przed pociskami nieprzyjaciela. 10-go maja chłopiec pisał do swego spowiednika. "Czcigodny Ojcze, zrozumiałem Twój list. Szkaplerz noszę nieustannie na piersi, choć mię to niemało kosztowało. Ale za to Matka Najśw. pobłogosławiła pierwszej mej pracy. Całe życie za tę łaskę wdzięczny Jej będę".
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Minął maj, czerwiec, lipiec wśród pilnych nauk, którym Bóg błogosławił. W sierpniu powrócił Narcyz do Saint-Dizier, by spędzić wakacje w kółku rodzinnym. Z radością witali go krewni i dawni profesorowie i cieszyli się serdecznie, widząc młodzieńca o tak świetnie rokującej przyszłości, pełnego zapału, życia i kwitnącego, na pozór przynajmniej, zdrowia.
Lecz jeszcze wznioślejsze i piękniejsze widoki dla niego miała Dziewica Niepokalana.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Łatwo pojąć zdumienie Księdza X., gdy w pierwszych dniach września otrzymał list od pewnego przyjaciela, zachęcający go , by odwiedził ciężko chorego Narcyza. Cóż się stało? - Nazajutrz znowu naglące wezwanie: "Przyjeżdżaj, dobrze by było wyspowiadać chorego". "Czekałem jeszcze. Po upływie dni kilku dowiaduję się z listu, że Narcyz zachorował ciężko na płuca. Suchoty galopujące! Choroba postępuje wielkimi krokami, czas nagli, proszono bardzo, bym czym prędzej się stawił. Trudna rada - jutro niedziela, zobowiązałem się w zastępstwie do dwóch Mszy św. Mimo najlepszych chęci, pozycja bez wyjścia. Z bólem i przykrością odłożyć musiałem podróż do poniedziałku. W mej rozterce zwróciłem się ku Matce Najświętszej. " O dobra Matko", rzekłem do Niej, "przyjm ten różaniec, który odmawiam  na Twoją cześć, w intencji, by to dziecko, które tak odważnie Szkaplerz Twój nosiło, nie umarło bez przyjęcia Sakramentów  św. Pamiętaj o nim, Matko, Najlitościwsza, wiem, jak potężne jest Twe wstawiennictwo u Boga".
Pokój wielki zapanował w mej duszy.
W poniedziałek o godz. 2 -giej wyjechałem do N. Przybywszy przed nocą, dowiedziałem się z radością, że Narcyzowi znacznie się polepszyło, wiec spokojnie udałem się  na spoczynek.
We wtorek, nad ranem około 4-tej, brat chorego przybiega do mnie. - "Ojcze, śpiesz się" - woła - Narcyz kona, bylebyś zdążył!"
Śpieszę do niego. W progu domu zastaję płaczącą matkę.
"Dziecię mi odeszło bez przyjęcia Sakramentów św." - jęczała z bólu - "tak długo czekaliśmy na Ojca."
"Narcyz nie umarł jeszcze, dobra Pani" - odrzekłem - "to nie podobna, proszę ufać miłosierdziu Bożemu".
"Kiedy leży, jak nieżywy, bez przytomności, już od wczoraj swej matki nie poznaje."
"Spokoju, biedna matko, Bóg  wszechmocny, Matka Najświętsza o swym dziecku pamięta, wszak  Ona, nie mniej jak Pani, ma serce Matki, ufajmy."
"Wchodzę do pokoju, pełno już było osób. Biedne dziecko leżało z zamkniętymi oczyma, oblane śmiertelnym potem, usta spalone i wyschłe od gorączki, czekano na ostatnie jego tchnienie. Lecz, o dziwo! Zaledwie usłyszał me kroki, nie widząc mię nawet jeszcze, rozwarł ramiona i zawołał gasnącym głosem:
"O, idzie , idzie nareszcie!"
"Tak, dziecko drogie, otom jest przy Tobie" - i padłem wzruszony na kolana, dziękując Tej, która tak cudownie  miłosierdzie swe nam okazać raczyła. - Narcyzie, przychodzę Cię pocieszyć, ulżyć Tobie. pojednać z Bogiem"
"Całym sercem" - odszepnął umierający.
Wyspowiadałem go. Po spowiedzi św. powiedziałem mu, ze idę teraz po Pana Jezusa, którego przyjmie do swego serca. Rozpromieniony, spokojny, pełen głębokiej wiary, oiczekiwał tej chwili.
W pół godziny potem, w niebiańskich pociechach przyjął Jezusa i Sakrament ostatniego namaszczenia. Wszyscy byli zdumieni tak nagłą zmianą jego stanu - on, co zdawał się już nic nie widzieć i nie słyszeć. Matka nie posiadała się ze szczęścia, widząc go tak rozradowanego, jakby na chwilę, zapominała o bólu, ze traci syna. Po skończonej ceremonii przeniesiono chorego na fotel i przybliżono do ognia, chcąc zapewne rozgrzać, ogarnięte śmiertelnym chłodem jego członki. Wtedy Narcyz uchwycił w swe skostniałe dłonie Szkaplerz Święty, podniósł go do ust, i w gorącym uścisku oddał ostatnie tchnienie.
Umarł w 19-tej wiośnie życia.
Maria nie zapomniała o swym dziecku, co w chwili walki nie wstydziło się swojej Matki. I Ona nie powstydzi się go przed sądem sprawiedliwego Boga. Oby i nas podobny los spotkał!
O Mario, módl się za nami, teraz i w godzinę śmierci naszej.