Święty Jacek, brat błogosławionego Czesława
Odrowąża, urodził się około roku 1183
we wsi Kamień na Śląsku Opolskim. Początkowe nauki
pobierał wraz z bratem w szkole katedralnej w Krakowie,
po czym udali się na dalsze studia zagranicę, najpierw
do Pragi, a potem, zapewne za radą swego stryja Iwona,
na uniwersytet paryski, gdzie studiowali teologię i
filozofię; stamtąd udali się do Włoch na uniwersytet
boloński, na studia z zakresu prawa. Było to w latach
1209 i 1214. Zdobywszy stopnie akademickie powrócili do
kraju i przyjęli z rąk biskupa krakowskiego
błogosławionego Wincentego Kadłubka święcenia
kapłańskie, a wkrótce potem otrzymali od niego kanonie
przy katedrze krakowskiej.
W roku 1216 nastąpiły na krakowskiej stolicy
biskupiej ważne zmiany: błogosławiony Wincenty
Kadłubek zrezygnował z urzędu, a jego następcą
został wybrany Iwon Odrowąż. Wybór był jednomyślny,
mimo to jednak Stolica Apostolska odmówiła prośbie
księcia i kapituły o przyjęcie rezygnacji
błogosławionego Wincentego. Gdy i ponowna prośba nie
odniosła skutku, w roku 1218 udał się do Rzymu celem
ostatecznego załatwienia sprawy sam Iwon, zabierając z
sobą obu synowców, Czesława i Jacka.
W tym samym mniej więcej czasie przybył do wiecznego
miasta św.
Dominik, aby w nim założyć dwa nowe
klasztory swojego zakonu, męski i żeński. Zakon
kaznodziejski istniał dopiero trzy lata, ale dzięki
nowości idei św. Dominika i jej niezwykłej
żywotności był przedmiotem gorącego zainteresowania
wszystkich, którym dobro Kościoła prawdziwie leżało
na sercu. Niemniej niż zasadniczy cel: kaznodziejstwo
poświęcone obronie wiary i Kościoła, przykuwały ich
uwagę środki, jakie obrał św. Dominik, opierając
swój zakon na regule, która w przedziwny sposób
łączyła życie wewnętrzne z czynnym, gdyż
źródłem, z którego jego synowie duchowni mieli
czerpać siłę do ratowania dusz pogrążonych w
błędach przeciw wierze lub obyczajom chrześcijańskim,
miała być modlitwa i rozmyślanie. Św. Dominik był
tedy na ustach całego Rzymu, nie wyłączając dworu
papieskiego i kardynałów. Szczególnie gorąco
zajmował się nim i jego zakonem, kardynał biskup z
Ostii Hugolin, późniejszy papież Grzegorz IX, dawny
towarzysz i przyjaciel Iwona z lat studiów w Paryżu.
Iwon odnowił tę zażyłą znajomość, toteż łatwo
przyszło do tego, że wraz z swoim otoczeniem zaczął
się gorąco zajmować zakonem dominikańskim, którego
założyciel bawił właśnie w Rzymie. Reszty dokonało
osobiste zetknięcie się z św. Dominikiem.
Św. Dominik, jak już wspomnieliśmy, przybył do
Rzymu w sprawach swojego zakonu, ale jako gorliwy łowca
dusz i tutaj, w stolicy chrześcijaństwa, nie
zaniedbywał pracy dla Pana i płomiennymi kazaniami
zapalał serca tysięcznych rzesz prawdziwą miłością
Bożą. Pewnego dnia pośród słuchaczy jego
natchnionych nauk znaleźli się także przybysze z
dalekiej Polski, biskup Iwon i jego towarzysze. Iwon, do
głębi przejęty potęgą jego myśli i pełen podziwu
dla świętości jego, życia, postanowił sprowadzić do
Polski założony przez niego zakon, wielkie jej z tego
rokując korzyści. Inna, choć z tego samego źródła
płynąca myśl zaczęła kiełkować w sercach jego
synowców: porzucić świat, godności i bogactwa,
porzucić wszystko, tak jak to zrobił Dominik, jak oni
potomek znakomitego rodu, uczony, dostojnik Kościoła -
i pójść za nim, stanąć w szeregach jego uczniów,
których jedynym celem jest Bóg i ratowanie
błądzących ludzkich dusz.
Pragnienia te wprowadzili w czyn pod wpływem
niezwykłego zdarzenia, a mianowicie cudu zdziałanego
przez św. Dominika, którego byli naocznymi świadkami.
Było to w klasztorze św. Sykstusa, w dzień uroczystych
obłóczyn pierwszych sióstr dominikanek. Wnętrze
kościoła wypełniały tłumy ludu i liczne grono
kapłanów, zakonników i dostojników Kościoła, z
głębokim skupieniem uczestnicząc w ofierze Mszy św.,
którą odprawiał św. Dominik, gdy wtem do kościoła
wpadł goniec, i przedarłszy się do sędziwego
kardynała Stefana de Fosseneuve, doniósł mu o śmierci
jego synowca, Napoleona Orsiniego, który spadłszy z
konia zabił się na miejscu. Nieszczęśliwy starzec,
usłyszawszy tę tragiczną wieść, zemdlał z żalu i
boleści. Na pełne radości tłumy, zapełniające
kościół padł cień żałoby. W chwilę potem
wniesiono do kościoła mary, na których spoczywały
zwłoki nieszczęśliwego młodzieńca, i złożono je u
stóp ołtarza, przy którym św. Dominik składał Bogu
bezkrwawą ofiarę. Odprawiwszy Mszę św., zbliżył
się św. Dominik do mar, ukląkł przy nich i począł
się modlić, po czym trzykrotnie włożył ręce na
martwe ciało młodzieńca i przeżegnawszy je zawołał:
"Napoleonie! w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa
rozkazuję ci: wstań!"
Z piersi tłumu wydarł się nagle okrzyk trwogi i
radości. Oto nieżyjący już od kilku godzin
młodzieniec poruszył się i powstał, pełen sił i
życia! Pośród uniesionej bezgranicznym zapałem rzeszy
stał biskup Iwon, do głębi przejęty widokiem cudu, a
obok niego klęczeli jego synowcy, Czesław i Jacek,
pogrążeni w żarliwej modlitwie. W ich serca, dotąd
szarpane sprzecznymi uczuciami, zstąpiła cisza.
Pojęli, że głos, który odzywał się w ich duszach i
nawoływał, aby poszli w ślady świętego męża, jest
głosem Bożym.
Gdy wyszli z kościoła, biskup Iwo podszedł do św.
Dominika i zaczął go prosić, aby przysłał kilku
braci ze swego zakonu do Polski. Odpowiedź świętego
obróciła w niwecz jego pragnienia i nadzieje. Młody,
niedawno do życia powołany zakon za mało jeszcze
liczył członków, a poza tym nie było wśród nich
nikogo, kto by znał język polski. Gdy święty
skończył, obydwaj bracia, Czesław i Jacek, upadli mu
do nóg, prosząc o przyjęcie do zakonu, a za nimi
dwóch jeszcze młodzieńców z orszaku biskupa Iwona,
Herman, rodem Niemiec, i Henryk, Morawianin.
Po uroczystych obłóczynach w starożytnym kościele św. Sabiny,
w którym po dziś dzień w nawie bocznej znajduje się
stare malowidło przedstawiające to wydarzenie,
rozpoczęli czterej kandydaci nowicjat. Trwał on
krótko, gdyż św. Dominik, pochłonięty sprawami
Kościoła i zakonu, w ciągłych podróżach i
wędrówkach, nie miał czasu na długie, powolne
urabianie duszy swoich uczniów. Były to jednak pierwsze
lata istnienia zakonu, kiedy w jego szeregi wiodło ludzi
jedynie prawdziwe powołanie, oparte na głębokiej
wierze i pragnieniu apostolstwa, a św. Dominik miał dar
przenikania ludzkich dusz. Ci, których przyjmował do
grona swych uczniów, musieli na to zasługiwać w całej
pełni i nie potrzebowali ani zawiłych, mozolnych
studiów, ani osobliwych ćwiczeń duchownych, aby mogli
godnie sprostać zadaniu. Tak było i z św. Jackiem oraz
jego bratem Czesławem i towarzyszami. Kilka miesięcy,
które spędzili w nowicjacie, wystarczyło, aby w ich
sercach rozgorzał ogień prawdziwej, wszystko
ogarniającej miłości Bożej, i aby nabyli cnót,
które winny zdobić zakonnika, to też św. Dominik, nie
czekając końca rocznej próby, pozwolił im złożyć
śluby zakonne, i po czym uroczyście wyprawił ich do
ojczyzny.
Podróżowali pieszo, starym rzymskim szlakiem
wiodącym przez Tyrol i Karyntię, zatrzymując się
często po drodze, aby głosić słowo Boże.
Najdłużej, bo około pół roku, zabawili w Fryzaku,
mieście leżącym w Karyntii, gdyż kazania ich
wzbudziły w jego mieszkańcach taki zapał dla spraw
Bożych, że postanowili zbudować klasztor, który
wkrótce zapełnił się nowicjuszami. Św. Jacek wraz z
bratem Czesławem i towarzyszami pozostali z nimi przez
pewien czas, aby wzbudzić w nich ducha zakonnego, a gdy
dokonali dzieła, św. Jacek, który był przewodnikiem
ich drużyny, ustanowił przeorem nowego klasztoru
jednego z towarzyszy, Niemca Hermana. Była to pierwsza
placówka zakonu dominikańskiego na ziemiach
niemieckich.
Dotarłszy do Moraw zatrzymali się znowu przez czas
dłuższy w Ołomuńcu, gdyż pod wpływem ich nauk
stało się tutaj to samo, co w karyntyjskim Fryzaku.
Św. Jacek mianował przeorem klasztoru, wzniesionego
przez mieszkańców Ołomuńca, Morawianina Henryka, po
czym wraz z Czesławem ruszył w dalszą drogę do
niedalekiej już Polski.
Wieści o ich apostolskich czynach dawno już były
dotarły do Krakowa, toteż nie tylko biskup Iwon, który
osobiście zetknął się z św. Dominikiem i jego
uczniami, ale i książę oraz szerokie warstwy ludu
pokładali w nich wielkie nadzieje i niecierpliwie
oczekiwali ich przybycia; nic też dziwnego - jakkolwiek
pokorni zakonnicy niemało byli tym zdumieni - że gdy
zbliżali się do bram Krakowa, wyszedł na ich powitanie
biskup Iwon wraz z duchowieństwem, książę w otoczeniu
dworu, oraz ogromne tłumy ludu. Było to pod koniec r.
1219 lub z początkiem roku 1220.
Pierwszym ich pomieszkaniem i skromnym zaczątkiem
klasztoru, który miał się stać domem macierzystym
późniejszych licznych siedzib dominikańskich na
ziemiach polskich, był drewniany dwór biskupi, w
którym przebywali przez cztery lata, do 25 marca roku
1223, w którym to dniu uroczyście objęli dawny
parafialny kościół św. Trójcy i klasztor wybudowany
przez Iwona.
Lata, które zabrała Iwonowi budowa klasztoru i nowej
świątyni parafialnej pod wezwaniem Najświętszej Maryi
Panny, zeszły błogosławionemu Czesławowi i św.
Jackowi na gorliwej publicznej pracy apostolskiej i
krzewieniu zasad życia zakonnego wśród stale rosnącej
gromadki nowicjuszów. Zapał był wielki, mimo to jednak
brak odpowiedniego pomieszczenia utrudniał im pracę i
zmuszał ich do przebywania w Krakowie, jakkolwiek niwę
tę przeorali już do głębi a w ich duszach płonęło
pragnienie szerszej działalności. Rok 1223, w którym
przenieśli się do nowo wzniesionego klasztoru,
rozwiązał im ręce. Nadeszła godzina, w której mieli
się rozstać. Błogosławiony Czesław udał się z
kilku braćmi do Wrocławia, natomiast św. Jacek
pozostał jeszcze jakiś czas w Krakowie, aby rozniecić
życie zakonne w nowo wzniesionym klasztorze przy
kościele św. Trójcy.
Dom ten, wzniesiony pod bacznym okiem obu świętych
braci, urządzony był niezmiernie prosto i ubogo,
stosownie do myśli św. Dominika, który Święty Jacek
nauczał, że klasztor powinien ułatwiać zakonnikom
modlitwę i rozmyślanie. Św. Jacek uczynił z tego
skromnego schronienia wspaniałe ognisko miłości Bożej
i wszelkich cnót, stając się dla swych uczniów żywym
przykładem szczytnego pojmowania i spełniania
obowiązków zakonnych. Zawsze pełen pokory,
łagodności, miłości i pobożności, wiódł życie
niezmiernie surowe i nad wyraz pracowite. Nie przyjąwszy
celi, sypiał w krużgankach klasztornych lub w kościele
na gołej ziemi, co noc - za przykładem św. Dominika -
trzykrotnie się biczował, a w piątki i w wigilie
świąt Najświętszej Maryi Panny i apostołów żywił
się tylko chlebem i wodą. Nieprzyjaciel próżnowania,
co dzień wygłaszał kazania, albo też pisał,
spowiadał grzeszników i odwiedzał chorych, resztę
zaś czasu trawił na modlitwie.
Pełen głębokiej czci dla Najświętszej Maryi
Panny, był św. Jacek pierwszym krzewicielem modlitwy
różańcowej w Polsce. Piękne to nabożeństwo
przyjęło się z biegiem czasu w całym narodzie, w
wszystkich stanach i warstwach: modlili się na
różańcu biskupi i kapłani, szlachta i wieśniacy,
królowie i magnaci, uczeni i prostacy. Jego znaczenie
dla rozwoju życia religijnego w narodzie, nie tylko w
czasach kiedy apostołował św. Jacek, ale i w znacznie
późniejszych, było wprost ogromne, gdyż sztuka
czytania znana była tylko nielicznym jednostkom, wskutek
czego stałe obcowanie z prawdami wiary musiało się
opierać nie na słowie pisanym, lecz na codziennym
odmawianiu modlitw i rozpamiętywaniu żywota Pana Jezusa
i Najświętszej Maryi Panny.
"Rok Boży w liturgii i
tradycji Kościoła świętego"
Wydawnictwo Św. Stanisława Sp. Z o. Odp., Katowice 1931 rok
Wydawnictwo Św. Stanisława Sp. Z o. Odp., Katowice 1931 rok