Tolerancja
(tolerantia, od tolero) w znaczeniu ogólniejszym oznacza cierpliwe
znoszenie, wytrzymywanie jakichbądź utrapień,
od których się uchylić nie można (2 Cor. I, 6: tolerantia [ύποομονή]
passionum); w znaczeniu ścisłym — znoszenie odmiennych przekonali
religijnych, których się wewnątrz duszy nie
uznaje za prawdziwe, ani też obojętnie traktuje, a
których na zewnątrz nie krępuje się żadnymi przeszkodami, lecz owszem
dopuszcza się je.
I.
Cechą istotną pojęcia
tolerancji jest to, że ona dotyczy właściwie jakiegoś zła, czy
to fizycznego (np. nocna ciemnota), czy też — jak to najczęściej się
zdarza — moralnego (np. grzech, błędna nauka); prawdziwe bowiem dobra,
jak cnota i prawda, nie tylko są po prostu cierpiane, lecz mile przyjmowane,
brane w obronę i popierane (s. August., Enarr. in Ps. 31, ap. Migne,
P. Lat. XXXVI, 271:
Tolerantia, quae dicitur..., non est
nisi in malis).
Drugą
cechą zasadniczą tolerancji jest udzielanie pewnej miary wolności
prawnej dla owego zła przez usuwanie środków i przeszkód, zmierzających
ku wyrugowaniu tego lub ograniczeniu. O ile tolerancja występuje jako świadoma
istniejącego zła, różni się ona od pobłażliwości i dysymulacji, która
zła (np. nadużycia, przestępstwa) nie widzi, lub zachowuje się tak
jakby go nie widziała.
Uciekanie
się do środków przeciwdziałających, w teorii lub praktyce, prowadzi
naturalnie do nietolerancji, która może być tak dobrze cnotą jak i
występkiem, i w tym drugim wypadku ze zwykłej nietolerancji,
niecierpienia, może przejść w ślepą namiętność prześladowczą.
Tolerancja
bywa bardzo rozmaita, stosownie do sfery życiowej, w której się
ujawnia, jak niemniej co do rodzaju i miary wolności, jakiej danemu złu
udziela.
W
dziedzinie religijnej, która nas tu głównie zajmuje, należy rozróżniać
przede wszystkim pomiędzy tolerancją błędnej nauki a tolerancją błądzących
osób, które tamtą głoszą lub praktykują. Możliwą jest tolerancja
względem osób, przy jednoczesnej nietolerancji względem błędnej
nauki. Skoroby tolerancja błędnej nauki stopniowo przeszła w uznanie
dla tej, popieranie i obronę, wówczas przemieniłaby się w tolerancję
dogmatyczną, religijną, która jest niegodną i występną, gdyż z rozmysłem
popiera błąd i stawia fałsz na równi z prawdą. Stąd już logicznie
wypada, że właściwa wolność sumienia i wyznania jest niemożliwa,
gdyż w ogóle nie jest to prawdziwą wolnością, przez odrzucenie
wszelkich podstaw prawdy, myśleć to, co się komu podoba (ob. art.
Liberalizm XII, 193 — 205), ani może się zwać wolnością nauczać
przekraczania i gwałcenia prawa moralnego (Antynomizm I, 282—290), ani
w końcu nie jest prawdziwą wolnością odmawiać należnej wiary jasno
poznanemu objawieniu się Boga (Adiafora I, 40).
W
istocie dzisiejszy język prawniczy i mowa pospolita rozumie pod wolnością
sumienia i wyznania co innego, mianowicie prawo swobodnego ujawniania na
zewnątrz swych przekonań moralnych i religijnych, oraz swobodnego
urzeczywistniania ich w modlitwie i w publicznej liturgii; stąd powstała
dziś wolność wyznania i kultu, która pospolicie wyraża się pod ogólnym
mianem wolności religijnej (w Stanach Zjedn.). Atoli wolność
religijna nie jest jednoznaczna z tolerancją; różnica pomiędzy tymi
pojęciami polega na tym, że prawo tolerancji zawiera w sobie i władzę
odmówienia tejże. Podobnież tolerancja różni się od równouprawnienia
religijnego; gdyż prawne ustanowienie państwowego Kościoła, któryby
był utrzymywany z ogólnych dochodów państwa, sprzeciwiałoby się
wprawdzie równouprawnieniu, lecz nie czyniłoby szczerby tolerancji,
czyli wolności wyznania i kultu.
Z
tego, co powiedziano, wyłaniają się różne rodzaje i formy
dogmatycznej nietolerancji, z pośród których najprostsze i
najprzykszejsze postacie są: gwałt sumienia, przymus wiary,
wyznania i obrządków. Oczywista jest, że w dziedzinie
sumienia i wiary wewnętrznej niemożliwy jest jakikolwiek przymus
fizyczny ze strony władzy państwowej; żadna potęga zewnętrzna nie ma
siły wymóc na wolnej woli duszy aktu wewnętrznego. Kościół, i on
tylko jeden, jako mający nad sumieniami wyższą duchowną władzę, może
sięgać aż do sumienia (forum internum) i nim kierować, — może w
sposób obowiązujący nakazywać akty wewnętrzne rozumu i woli, i tym
sposobem wywierać na sumienie chrześcijanina przymus moralny, któremu
odpowiada obowiązek wiary (ob.). Gdy ten wewnętrzny sposób myślenia
w rzeczach wiary i kultu ujawnia się na zewnątrz i z zewnętrznym porządkiem
prawnym się styka, takowy może być, stosownie do okoliczności, przez
władzę państwową albo przyjęty i prawnie zatwierdzony, albo odrzucony
i prześladowany, albo tylko tolerowany.
Kto
ma w obrzydzeniu religijny błąd, lub go zwalcza, ale same osoby błądzące
szanuje i miłuje, ten spełnia praktyczną
i obywatelską tolerancję, która, rozróżniając dokładnie pomiędzy
rzeczą, a osobami, reguluje stosunek społeczny pomiędzy obywatelami różnych
wyznań i ułatwia ich współżycie w państwie pod jednym rządem.
Pokrewna
z tą, lubo nie jednoznaczna, jest tolerancja państwowa czyli polityczna, która
polega na tym, że władza państwowa swym poddanym innowiercom waruje
wolność wyznania przez konstytucję, albo przez osobne umowy, albo
wreszcie siłą prawa zwyczajowego; tolerancja ta w poszczególnych
wypadkach może dojść do zasadniczego równouprawnienia wyznań (paritas),
a nawet do zawarowania używania wszelkich praw
politycznych i obywatelskich niezależnie od wyznawanej wiary religijnej
(Balmes,
Protestantyzm i katolicyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, tłum.
niem. przez F. X.
Hahna, I,
Ratysbona 1861, str. 886; Nillei, Tolerari
potest, w czasopiśmie Innsbrucker Zeitschrift für kath. Theologie,
XVII, 2893, 245).
II. Zasady tolerancji.
1) Niegodność
tolerancji dogmatycznej wypływa jako oczywisty wniosek z dogmatu o
jednej prawdzie, o jednym prawdziwym i uświęcającym Kościele
Chrystusowym, jakim zawsze od czasów apostolskich przedstawia się Kościół
rzymskokatolicki, o czym łatwo się przekonać z jego przymiotów
i cech prawdziwości, które go zawsze zdobią (ob. Kościół, XI. 205
— 222). Za pomocą dowodzenia negatywnego podobnież można stwierdzić
też prawdę z niemoralności indyferentyzmu, który jest właściwym źródłem
wszelkiej fałszywej tolerancji. Trzy stopnie albo odcienie tegoż można
odróżnić: indyferentyzm filozoficzny, religijny i dogmatyczny.
Najzgubniejszy
jest indyferentyzm filozoficzny, który w zupełnej obojętności zostaje
względem prawdy, każdy sąd za jednakowo prawdziwy lub fałszywy,
prawdopodobny lub nieprawdopodobny uważa, a w dziedzinie teologicznej
wyradza się w sceptycyzm religijny (ob. art. XXIV, 479 — 485). Jest on
po prostu śmiercią rozumu ludzkiego. Albowiem, czy ze starym pyronizmem
zwątpi zupełnie o możności poznania prawdy, czy też z „nowszą szkołą” uzna
conajwyżej możliwość osiągnięcia mniej lub więcej prawdopodobnych
opinii, w obydwu wypadkach podstawy poznania, bez
których nie masz ani prawdy, ani pewności, ani nawet prawdopodobieństwa,
zostają zachwiane, jakimi są trzy: pewność
własnego istnienia (factum primum),
zasada sprzeczności (principium primum) i zdolność rozumu do
poznania prawdy przedmiotowej (conditio prima); przy czym
nie należy jeszcze zapominać o zasadzie racji dostatecznej (ratio
sufficiens), o zasadzie przyczynowości (causalitas; cf. Rickaby, The
First Principles of Knowledge, New York 1891, l64).
Otóż
jeżeli osiągalność poznania prawdy jest pewna, jak tego chce jedynie słuszny
dogmatyzm, tolerancja tedy jakiegobądź błędu, w jaklejbądź
dziedzinie myśli, traci wszelkie logiczne i moralne uprawnienie, a zwłaszcza
w dziedzinie religijnej. Wprawdzie przeciwko temu rozumowaniu Jan Stuart
Mill (ob. Pozytywizm) stawia zarzut, że nigdy nie można osiągnąć
pewności o rzeczywistej fałszywości zdania, które się zwalcza (On Liberty), Twierdzenie
to wszakże jest tylko nowym wybiegiem sceptycyzmu, który prowadzi do
niedorzeczności. Sob. watykański (sess. III De revelat. can. 1) słusznie
potępił sceptycyzm, jako rozumowi i wierze przeciwny (por. J. S. Mackenzie, Introduction
to Social Philosophy, Glasgow 189, 116; Fr. Hettinger, Natural
Religion, with an Introduction on Certainty by H. S. Bowden, New
York 1890, p. IX, 33).
Indyferentyzm
zaś religijny, w znaczeniu szerszym, nie hołdując bynajmniej
sceptycyzmowi ogólnemu, uznaje jednakową wartość rozlicznych religii,
istniejących tak u ludów cywilizowanych, jak i dzikich, po wszystkich
miejscach i czasach; wszystkie nadto religie uważa za jednakowo
prawdziwe, jako czyste zewnętrzne formy jednego i tego samego w duszy
instynktu religijnego. Jak z tego widać, zaczepiona tu została sama
przedmiotowa prawda religii (ob. XXIII, 206— 215), a następnie
zniesiona została różnica pomiędzy religią prawdziwą a fałszywymi.
Wzór klasyczny tej formy indyferentyzmu przedstawia osławione dzieło: De tribus impostoribus;
dramat Lessinga Natan Mędrzec, oraz niektóre
religijno-filozoficzne dzieła Maxa Müllera (np. Anthropological Religion,
Lond. 1892, Lec t. II:
On Toleration,
29). Żeby ocenić ten indyferentyzm, wystarczy uwaga, że równouprawnienie
wszystkich religii upaść musi z wewnętrznej niemożliwości
jednakowej ich prawdziwości i jednakiej dobroci. Jednakowa prawdziwość
nie może być ich udziałem, gdyż, jak uczy nauka porównawcza
religii, zamiast przedstawiać czysto zewnętrzne obojętne formy jakiejś
pierwotnej religii, pozostają one w najjaskrawszej ze sobą sprzeczności
i przeciwieństwie, jak np. grecko-rzymski politeizm z indyjskim
panteizmem, dualizm perski z religiami dzikich plemion afrykańskich lub
amerykańskich. Mahometanizm wprawdzie przyjmuje zasadniczą ideę
monoteizmu, to przecież występuje wrogo przeciwko monoteizmowi chrześcijańskiemu,
u którego jedność natury w Bogu uzupełnia troistość Osób. Dodajmy
nie małoważną uwagę, że, jak się to zdarzyło z judaizmem po
Chrystusie, „z początku prawdziwa religia może się stać później fałszywą,
skoro się będzie sprzeciwiać postanowionemu przez Boga planowi
rozwoju, i, wyrzekając się wyższego stopnia rozwoju, stanie wrogo
przeciw wyższej swej formie religijnej” (P. Hake, Handbuch der
allgem. Religionswissenschaft I, Freib. 1875, 5).
Z
niemożliwości jednakowej prawdziwości rozlicznych religii okazuje się
niemożliwość i urojenie jednakowej dobroci tychże; gdyż jak z wielu
istniejących religii jedna tylko może być prawdziwa, tak też i jedna
tylko może być dobra. Jeśliby zaś indyferentyzm, dochodząc
konsekwentnie do szczytu niedorzeczności, twierdził, że wszystkie
religie są zarówno złe i zarówno fałszywe, albowiem wszystkie razem i
każda z osobna opierają się na pobożnym oszustwie kapłanów, lub nieświadomym
samozłudzeniu wiernych, w takim razie postawiłby się poza granicami
wszelkiej religijności, i dzięki uchyleniu swej maski okazałby swe właściwe
oblicze — ateizm (cf. Encyklika Leona XIII Immortale Dei z l
listopada 1885 r.). Dla każdego więc wierzącego w Boga człowieka, miłującego
prawdę, nietolerancja religijna nie będzie tylko przejawem miłości własnej,
lecz przede wszystkim przejawem czci należnej samemu Bogu, który godnie
może i musi być chwalony w jednej tylko religii prawdziwej, przez Niego
ustanowionej; a tej próżno szukać w którejkolwiek z religii niechrześcijańskich
(cf. S. H. Kellog, The Genesis and Growth of Religion, New York
1892; P. Schanz, Apologie des Christenthums II, 2
ed., Freiburg 1897).
Indyferentyzm
dogmatyczny zasadniczo niewiele różni się od tylko co omówionego
indyferentyzmu religijnego, jeśli mianowicie przemawia za jak najdalej
idącą tolerancją względem licznych wyznań chrześcijańskich,
religiom bowiem niechrześcijańskim, zwłaszcza zaś pogańskim, nie
sprzyja. Opierając się na systemie religii i etyki czysto naturalnej,
albo zupełnie odrzuca on dogmaty chrześcijańskie, „skład formułek
dogmatycznych”, t. j. objawienie nadprzyrodzone, albo się wzglądem
nich obojętnie zachowuje. Pierwszym i najbardziej wpływowym przedstawiałem
tego kierunku był angielski filozof Jan Locke (ob. t. VII, 286),
który, lekceważąc istotną różnicę pomiędzy porządkiem
przyrodzonym a nadprzyrodzonym, w chrystianizmie widział zatwierdzenie
jedynie religii naturalnej, i z tego stanowiska domagał się tolerancji
dla wszystkich wyznań, wyjąwszy tylko ateizm i katolicyzm! (por. Locke, Epistoła
de tolerantia, Lond. 1689; Encyklop. Britan. XIV, 9 ed., 753). Ten
kierunek myśli w rdzeniu swoim schodzi się z racjonalizmem (ob. XXII,
753), który w XVII w. wyszedłszy z Anglii pod nazwą deizmu (ob. IV, 106),
odbył pochód zwycięski po Europie, we Francji ugruntował panowanie
encyklopedystów (ob. V, 23),
a w Niemczech utorował drogi płytkiej dotąd oświacie, a w końcu swoje
odszczepieństwo od wiary Objawionej przypieczętował zwrotem ku
sceptycyzmowi i materializmowi.
Przeciwko
tej wielkiej herezji (por. Conc. Vatican. sess.
III) wypada zasadniczo stwierdzić, że sam zdrowy rozum uznaje możliwość
i moralną konieczność objawienia (ob. XVI, 507), tym więcej, że jest
to faktem stwierdzonym przez historię, iż tyle sławiona religia
naturalna nigdy i nigdzie nie zdołała sama potrzebom religijno-moralnym
zadośćuczynić, ale zawsze i wszędzie czyniła smutne fiasco. Bezpłodność
systemów filozoficznych, bezradność wobec grzechu, przygnębiająca
niewiadomość w sprawie przebłagania i pokuty, ofiary i przepisów
moralnych etc., wreszcie całe dzieje pogaństwa, pozbawione wszelkiej
pociechy, dostatecznie stwierdzają, jak niewystarczające środki posiada
w obecnym stanie naga i sama sobie zostawiona natura, aby o własnych siłach
zadośćuczynić najzwyklejszym postulatom religii i moralności
naturalnej (S. Thom. 2, 2, q. 1, art. 4; Vatican. sess. III, De
revelat. c. 2).
Gdy
zatem powszechnemu u ludów oczekiwaniu objawienia się Boga
odpowiedział radosny fakt jego urzeczywistnienia, wtedy dla każdego człowieka
powstał zrozumiały obowiązek, nie tylko zbadania samego faktu
objawienia, lecz nadto, po zbadaniu, przyjęcia tegoż bez zastrzeżeń,
ze wszystkimi jego tajemnicami i prawdami (cf. Encykl. Leona XIII Officium et maximum, et animo et moribus religionem amplecti, nec
quam quisque maluerit, sed quam Deus iusserit”). Co zaś raz na
zawsze przez wyrażoną wolę Bożą wyłączone zostało spod wolnej woli
i wyboru pojedynczego człowieka, to nie może być żadną miarą przedmiotem
tolerancji (Matth. XVIII, 17; Mar. XVI, 16; Luc. X, 16; Joan. III, 18; l Cor. V,
5; l Tim. I,
19). Obowiązek nietolerancji dogmatycznej tkwi głęboko w duszy człowieczej,
w samej religii i w instynkcie samozachowawczym Kościoła; nie tylko sam
Kościół katolicki, ale i wszystkie chrześcijańskie społeczności
religijne, które wierzą w swej religii prawdziwość, nietolerancję
wypisują jako zasadę na swoim sztandarze. Gdzie tego niema, tam
widocznie przepadła ufność w dobroć własnej wiary. Słusznie Kant
zauważył: „Kościół katolicki jest bardziej konsekwentny, gdy głosi,
że poza Kościołem niema zbawienia, aniżeli protestancki, który mówi,
że i katolikiem będąc, zbawionym być można.” A jeżeli tak, powiada
Bossuet, to jedynie najbezpieczniejsza jest nawrócić się do
pierwszego (t. j. Kościoła katol.); nad zostanie zbawionym większego
szczęścia żaden człowiek nic może pragnąć (Saemmtl. Werke,
herausgeg. von Rosenkranz X, Leipzig
1858, 318). Dlatego księgi symboliczne (ob. XXVII, 339) starych
protestantów, prawie wszystkie, czyniły zbawienie wieczne swoim
wyznawcom zależne od odrzucenia wszelkich im przeciwnych „błędów”,
w szczególności zaś „błędów papistów” (ob. Kościół, XI,
205). Jak
nietolerancyjna jest „formuła zgody,” która o nauce anabaptystów
orzeka: Neque
in ecclesia neque in politia negue in oeconomia tolerari potest, tak
podobnie uczy wyznanie wiary westminsterskie, do wykorzenienia
„herezji” nakazujące wzywać pomocy ramienia świeckiego: The
Magistrale has authority and it is his duty to take order that the truth
of God be kept pure and entire; that all blasphemies and heresies be
suppreseed.
Byłoby
jednak błędem wielkim sądzić, jakoby ludzie bez wiary byli z natury
tolerantami, a ludzie wierzący skazani byli nieodwołalnie na uprawianie
nietolerancji; doświadczenie poucza, że bywa wprost przeciwnie; dość
porównać męża ognistej wiary, ś. Franciszka Salezego, owego anioła
słodyczy i łagodności, z ojcem niewierzących, Wolterem. Niewiara, która
najgłośniej mówi o tolerancji, sama najczęściej staje się
nietolerancką aż do krwiożerczości, dość przypomnieć przykład
wielkiej rewolucji 1793, a w czasach najnowszych tolerancję komuny
paryskiej 1871 roku (por. literaturę w artt. Kościół i Objawienie;
oraz John Machale, The Evidences and Doctrines of the catholic
Church, 3 ed., Dublin 1887; Franzelin,
De ecclesia Christi. Opus posthumum, Romae 1887; Gutberlet, Apologetik
II, 2
Aufl., Muenster 1895, § 8).
2) Potrzeba tolerancji
obywatelskiej, która, przy wcale nieprzyjaznej i niecierpliwej postawie
względem błędów, samemu błądzącemu okazuje szacunek i miłość,
Balmes słusznie wyprowadza z chrześcijańskiej miłości bliźniego i
pokory, jakoby dwu skrzydeł, na których tolerancja wznosi się ponad
namiętności stronnicze. Miłość bliźniego nakazuje nam miłować
wszystkich ludzi bez wyjątku, jako braci naszych (1 Joan. II, 10; IV, 11),
których odkupiła drogocenna krew Chrystusowa; podczas gdy pokora chrześcijańska
„nie daje nam ani na chwilę zapomnieć, że my może bardziej niż
wszyscy inni również wyrozumiałości potrzebujemy” (Balmes, I,
391). Taką cierpliwość głosił Apostoł narodów, gdy napominał chrześcijan
do wzajemnej wyrozumiałości i znoszenia się, które opiera na „miłości,
pokorze i cichości” (Eph. IV, 1
— 2), lub gdy zalecał jako akt „wypełnienia zakonu Chrystusowego”
wzajemne „noszenie brzemion jeden drugiego” (Gal. VI, 2),
a jako „związkę doskonałości” przede wszystkim wskazywał miłość
(Col. III, 14); wszystkie te apostoła prawidła postępowania bynajmniej
nie tylko odnoszą się do chrześcijańskich współwyznawców, lecz
rozciągają się także na niewierzących i błądzących w wierze, do
modlitwy za których wzywał apostoł wiernych, pod hasłem powszechności
odkupienia ze strony zamiarów Bożych (1 Tym. II,
1 etc.). Od
ministra, „sługi Chrystusowego”, żąda on zaprawdę surowego
upomnienia tych, którzy się „sprzeciwiają prawdzie”, acz takiego,
które się zespala z „cichością” (2 Tim. II,
25). Innych też
zasad, aniżeli te, i patrystyka nie zna. Jak ś. Augustyn ogłosił
zachodowi modłę: Kochaj bliźniego, a nienawidź błąd (Dilige hominem, oderis vitium; Serm.
49, 5, u Migne’a, Patr. lat. XXXVIII, 323), tak ś.
Chryzostom przed obliczem wschodu podobną postawił zasadę: „Nauki
heretyckie musimy zwalczać i tłumić, ludzi wszakże kochać i za ich
zbawienie się modlić” (De anathem. n. 4). Czasy następne niewiele
dodały do tej zasady, jak i do podstawowego przykazania Chrystusa o miłości
bliźniego (cf. Catech. Rom. 4, 5, l), tak, że wspaniałe słowa Piusa IX w
jego alokacji z 9 grud. 1854 r. stanowią jedynie odgłos powszechnej
nauki tradycyjnej: „Prout, caritatis ratio postulat,
assiduas fundamus preces, ut omnes quaquaversus gentes ad Christum
convertantur" (Denzinger, n. 1504).
Kościół
od dawna idąc znowu w tym za pismem św. (1 Cor. V, 12; 2 Piotra II, 21),
ściśle rozróżniał pomiędzy nieochrzczonymi poganami a ochrzczonymi
odstępcami, i przeciw tym ostatnim stosował postępowanie inne, aniżeli
względem tamtych (cf. Trid. Sess. XIV, c. 2; Ses. VII, c. 14 De Bapt., u Denzinger’a, n.775,
751). W ogóle w stosunku do pogan i żydów
zachowywano zasadę apostolską, że nawracać ich należy nie siłą i
gwałtem, lecz mocą słowa Bożego i łaski (Rom. X, 17;
5. Athan. u Migne’a, P. Gr. XXV, 773). Zasada ś.
Augustyna: „Ad fidem nullus est cogendus invitus"
(Contr. lit. Petil. 2, 83, u Migne’u,
P. Lat. XLIII, 315) znalazła urzędowy wyraz w prawie
kanonicznym, jużto przez zakaz prowadzenia wojny przeciw ludom pogańskim
z powodu jedynie ich upartości w pogaństwie (Reiffenstuel, Jus
ean. tit. de Judaeis n. 47), jużto przez kościelne prawodawstwo o
tolerancji w stosunku do żydów, zabraniające surowo chrzczenia ich
przemocą (Phillips, Kirchenrecht II,
2, § 97
— 99; c. 9, X, 5,
6). Inaczej postępowano z tymi, którzy przez
odszczepieństwo, herezję i odstępstwo (ob. XVII, 122; VII, 214; XVII,
116), otrzymaną na chrzcie wiarę znowu zuchwale odrzucili (S. Thom., S.
theol. 2, 2, q. 10, art. 8). W ostatnim razie, na wzór św. Pawła, Kościół
postępował z całą surowością
(1 Cor. V, 3;
Gal. I, 8; Tim. I, 20), ścigając ciężkie występki, — które i u
pisarzy świętych podawane są za wielkie przestępstwa (Tit. III, 10; 2
Petr. II, i;
Hebr. IV), —
ale karami czysto duchownymi (ob. art. Herezja). Ta więc przeciwko winnym
osobom nietolerancja (2 Joan.10) nie była niczym innym, jeno obowiązkową nietolerancją
od Boga postanowionej zwierzchności kościelnej względem występków, za
które i państwo przeciwko osobie winnej występować może.
O
ile surowość kościelna w tej mierze ograniczała się wyłącznie na
karach duchownych (np. ekskomunice), jak to jest i za dni naszych,
jest ona nawet i przez prawodawstwo nowożytne cierpiana i przez rozumnych
akatolików z uznaniem przyjęta. Natomiast duch naszych czasów pogodzić
się nie może z surowymi karami świeckimi, wymierzanymi na kacerzy w średnich
wiekach (wygnanie, konfiskata majątku, infamia, śmierć na stosie).
Należy jednak zauważyć, za nie Kościół katolicki, jeno państwo
rzymskie, zostawszy chrześcijańskim, zapoczątkowało i stopniowo
wykształciło drakońskie prawodawstwo przeciwko heretykom (Fr. H. Vering, Geschichte
und Pandecten des roem. Privatrechts, 4 ed., Mainz 1875, § 54). Wprawdzie
Kościół tolerował wydawanie surowych praw cywilnych, widząc, jak,
wedle rzymskiego kodeksu, występki znacznie mniejsze, aniżeli
kacerstwo, były surowo, śmiercią karane (Hinschius, Kirchenrecht V, Berl.
1895, 373— 387). Już kardynał Bellarmin (De membris Ecclesiae 3, 21,
wyd. Just. Fevre, III, Paris 1870, 41) zaznaczył przykłady
kary śmierci za jego czasów, wyznaczanej zwykle za kradzież z włamaniem,
za fałszerstwo monety, za czarownictwo i sodomię, w celu wytłumaczenia
surowości kary za bez porównania większy występek świadomej i
dobrowolnej herezji. A choć tylko najstraszniejsza z kar, śmierć, mogła
tylko należycie zmazać straszny występek zdrady stanu przeciwko Boga
i państwu, — za taki poczytywano herezję, — to jednak była ona
pierwotnie tak daleka od ducha Kościoła, że ś. Augustyn, mimo że
przemawiał za karaniem herezji, to o karze śmierci na kacerzy słuchać
i wiedzieć nie chciał (Ep. 100, al. 127, ad Proconsul. Donatum: „Corrigi eos
cupimus, non necari.., Quaesumus igitur, ut cum Ecclesiae causas audis,
potestatem occidendi te habere obliviscaris”).
Dodać
należy, że urodzeni w herezji w ogóle w oczach Kościoła nie uchodzili
za formalnych heretyków, lecz uważani byli raczej przezeń za braci błądzących
bez własnej winy, i bezwiednie do Kościoła katolickiego należących (A. Bellerini, Opus
theologicum morale, ed. Palmieri, II, Prati
1890, 59: „Communior sententia es, quamlibet ignorantiam,
etiam crassam et affectatam, excusare al haeresi et haereticorum poenis”).
Oby ta łagodność pierwotna Kościoła była i nadal
przestrzegana, jest powszechnym życzeniem czasów obecnych (por.
Hist.-polit. Blaetter XC, 1882, 330). Z drugiej strony jednak, potępiać
ryczałtem całe Kościelne prawodawstwo przeszłości, jako niemoralne,
albo jako niesłychany, przez tysiącolecie trwający mord prawny, byłoby
to wielką przesadą (cf. Prop. 33 Lutheri, damnata a Leone X, Denzinger n.
657); jakkolwiekby się uczucie nasze oburzać mogło przeciwko surowości
kary, najsurowsza jednak kara prawa nie jest sama w sobie niesprawiedliwa,
jeżeli wykonana zostanie wedle brzmienia odnośnego paragrafu prawa, oraz
w formie prawnej na prawnie przekonanym o winie przestępcy (cf. Hergenroether, Katholische
Kirche und christlicher Staat, Freiburg 1872, 543; Staatslexicon der
Goerres-Gesellschaft I, Freiburg 1889, 866; de Laveleye, Le
gouvernement dans la democratie I, 2 ed.,
Paris 1892, 108, 157; N. Paulus, Die Strassburger Reformatoren und
die Gewissensfreiheit, Freib. 1895).
3) Moralność tolerancji
politycznej względem religii fałszywych zależy od warunków, przez prawo
naturalne i Boskie pozytywne podyktowanych. Władza państwowa nie jest
powołana ani do nauczycielstwa religijnego, ani do pielęgnowania i
przechowywania boskiego objawienia, stąd w sprawach tolerancji religijnej
daleko swobodniej i pobłażliwiej może postępować, aniżeli stróż
nauki Bożej, Kościół (Trendelenburg,
Naturrecht anf dem Grunde der Ethik, 2 ed., Leipz. 1868, 396). Przy badaniu
odnośnych zasad tolerancji, należy ściśle rozróżniać pomiędzy państwem
w ogóle a państwem katolickim, w szczególności,
a)
Żądać od państwa te ogóle, w imię tolerancji,
zasadniczej bezreligijności, byłoby to samo, co powiedzieć drzewu, żeby
się ono pozbyło korzeni, z których dotąd ciągnęło soki i życie (Doellinger,
Kirche und Kirchen, Muenchen 1861, 93). Państwo bez Boga — to potwór
moralny; jak bowiem pojedynczy człowiek, tak i społeczność jako taka
ma obowiązek moralny uznawać istnienie i panowanie najwyższe Boga, a
także prawa Jego naturalne i nadnaturalne sumiennie wypełniać. Państwo
bez religii ostatecznie stoi na ateizmie lub deizmie (ob. IV, 106),
jako podstawach; w obydwu razach jest ono tak samo bezbożne, jak wszechwładne
państwo panteistyczne, które opiera się na bluźnierczej zasadzie: „Państwo to Bóg”, i
w sobie samem szuka źródła wszelkiego prawa, a nie w prawie odwiecznym
(lex
aeterna). Nie tylko wolnodumcy nowsi, w rodzaju Maechiavelli'ego i
Woltera, lecz nawet wykształceni poganie uznawali konieczność religii
dla trwałości państwa (Cicero, De natura deorum, I; por. Heim. Escher, Handbach
der praktischen Politik, I, Leipz. 1863, 414). Jeden z nowszych jurystów
uzasadnia tę konieczność w ten nader jasny sposób: „Jak przysięga
dla państwa jest nieodzowna, tak wiara w Boga jest podwaliną wszelkiego
porządku prawnego; dla ateistów nie masz zgoła w państwie miejsca...
Bez spójni religii, niemożliwa jest świadomość
jedności narodowej, uczucie bowiem religijne należy do zasadniczych cech
natury ludzkiej” (Treitschke, Politik I, Leipz. 1897,
326).
b)
Lichej wartości jest środek ku usunięciu nietolerancji, stworzony przez
liberalizm (ob. XII, 193), mianowicie owa niczym nieograniczona wolność
wyznania, sumienia i kultu, czyli równość wobec
państwa wszelkich religii i kultów. Pominąwszy już tę okoliczność,
że owa wolność opiera się na gruncie najgrubszego indyferentyzmu
religijnego i zwraca się nadto wyraźnie przeciwko nauce
wiary katolickiej (por. encyklikę Piusa IX: “Quanta cura” z
d. 8 grud. 1864 r., u Denzingera. n. 1638), sprzeciwia się ona
wprost najoczywistszym zasadom prawa naturalnego. Chcieć na równi tolerować
wszystkie religie i kulty, to znaczy wydać państwo bezwarunkowo na pastwę
żywiołów zatracenia; nie masz bowiem
najobrzydliwszego bezeceństwa (jak oddawanie czci bożkom, Molochowi,
ofiary z ludzi, palenie wdów, wspólność kobiet, kult Astarty i t.
p.), któreby swojej szpetności nie
okryło płaszczykiem religii (por. Walter, Naturrecht und Politik,
Bonn 1863, 492). Stąd nawet rewolucja
francuska nie miała odwagi przyjąć do swej konstytucji z r. 1791 zasady
nieogarnionej wolności sumienia. Na próżno wolnodumcy odwołają się do
pociągającej siły prawdy, która swą wyższą
mocą w wolnej walce przekonań zdolna jest zatriumfować nad błędami
religijnymi bez poparcia ramienia świeckiego. Konsekwentnie idąc, należałoby
uznać także prawo konkurencji czyli wolnego współzawodnictwa i w
dziedzinie moralności, a stąd skasować i prawodawstwo karne i kary więzienia,
i tułaj bowiem wyższa moc cnoty musiałaby odnieść zwycięstwo nad
występkiem. Zaprawdę, ani cnota, ani religia nie potrzebują opieki państwowej,
lecz, jak głosi surowe doświadczenie, pozbawiony pomocy obywatel nie
jest zdolny sam oprzeć się przemocy fałszu i uwodzicielstwa; podobnież
i państwo, poddając się jawnym machinacjom występku, tylko by
sprowadziło własną ruinę (por. Hergenroether,
629, 649; Simar, Gewissen und
Gewissensfreiheit, Freibarg 1874; Lehmkuhl, Gewissens und
Cultusfreiheit w Stimmen aus M. Laach Xf, 1876,
184).
c)
Trzecia opinia wierzy, że sprawę tolerancji można poprzeć przez rozdział państwa i Kościoła. Zwolennicy
tej opinii odwołują się do dobrodziejstw, jakie spływają na obydwie
władze w Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej; tam „Kościół
traktowany jest zupełnie tak samo, jak każde stowarzyszenie, np. klub
szachistów albo towarzystwo tancerzy; duchowni w obliczu prawa nie są
czymś różnym od pierwszego lepszego naczelnika towarzystwa kolei żelaznej,
a ich kościoły są to tylko sale publiczne, jakie mają inne
towarzystwa” (v. Treitschke
I, 338). Zresztą gdyby nawet rzeczywiście w poszczególnych
wypadkach Kościół z rozdziału takiego ciągnął więcej korzyści, niż
poniósł szkody (por. Schaff,
Church and State in the United States or the American idea of
religious liberty and its practical effects, New-Yorc 1888), to jednak
system ów już choćby dlatego nie może być zasadniczo uznany za
„idealną i najlepszą formę państwa”, że ma przeciw sobie całą
tradycję chrześcijańską i naukę Kościoła (por. encykl. Piusa IX: Quanta cura; oraz Syllabus, prop.
55), pominąwszy już okoliczność, iż zasadnicze i zupełne
zastosowanie tej zasady prowadzi w ostatecznym swoim wyniku do naturalizmu
politycznego, indyferentyzmu i anarchii religijnej (por. Liberatore, La
Chiesa e lo Stato, Napoli 1871, 131). System ten nawet ze stanowiska prawa
czysto naturalnego nie może być przyjęty, jak to wykazuje Trendelenburg:
„Teoria rozdziału między Kościołem a państwem powstaje jedynie
jako sposób wyjścia z trudnego położenia, wytworzonego w czasach
walki i zamętu pojęć religijnych; państwo, oddzielone od Kościoła,
zostaje kaleką i obumiera duchowo.” Dodajmy, że rozdział Kościoła
od państwa, zadecydowany obecnie w socjalistycznym parlamencie
francuskim, zmierzający wprost do odchrześcijanienia społeczeństwa,
pod pozorem przecięcia węzłów, wiążących Kościół z ideą
monarchizmu, na szkodę rzeczypospolitej, nie może być stawiany na równi
z podobnym stanem w Stanach Zjednoczonych Ameryki półn., gdzie państwo
istotnie zachowuje się neutralnie w stosunku do wyznań religijnych i
zapobiega tym sposobem supremacji silniejszego liczebnie protestantyzmu
(por. nadto Montalembert, L’eglise libre dans l'etat libre, Paris
1863; Ed. Zeller, Staat und Kirche, Leipzig 1873; Maassen, Ueber
freie Kirche und Gewissensfreiheit, Graz 1876; Bas, Etude sur les
rapports de l’eglise et de l’etat et sur leur separation, St. Quentin
1882; Hugo
Laemmer, Institutionen des kath. Kirchenrechts, 2 ed., Freiburg 1893, 437).
d) Państwo
katolickie, jak sama nazwa jego świadczy, uznaje religię katolicką
jako jedynie prawdziwą i uprawnioną, a w następstwie tego wykonywanie
kultu innych wyznań w swoich granicach uważa za złe (por. Syllabus, prop.
77—79). To jednak nie przeszkadza, aby dla uniknienia zła większego, a
dla dobra publicznego, nie uważało tolerancji politycznej innych wyznań
nie tylko za moralnie dozwoloną, lecz także w pewnych warunkach za ściśle
obowiązkową, lub nawet udzieliło równouprawnienia dla społeczności
religijnych akatolickich. Każdy rozumny polityk przyzna, że żadne państwo
katolickie, z prostej uległości dla ducha czasu, nie może się
sprzeniewierzać w swej konstytucji zagwarantowanemu Kościołowi i występować
przeciwko tegoż charakterowi katolickiemu, przez wprowadzenie wolności
wyznań tam, gdzie tej potrzeba jeszcze nie dojrzała; albowiem „jedność
wiary jest wielkim dobrem, podwaliną i korzeniem jedności państwowej,
od której bez dostatecznych powodów i wbrew brzmieniu państwowych
ustaw, bez woli narodu odstępować nie wolno” (Hettinger, Fundamentaltheologie,
2 ed., Freib. 1888, 486). Według powszechnej nauki teologów, chwila
wprowadzenia wolności religii w drodze prawodawczej wtedy jest stosowna,
gdy udzielenie jej więcej przyniesie pożytku, aniżeli szkody, a
odwrotnie, odmówienie bardziej zaszkodzi, niż pomoże (cf. S. Thom., S.
Theol. 2, 2, q. 10, a. 11: Ritus infidelium
tolerari possunt vel propter aliquod bonum, guod ex eis provenit, vel propter
aliquod malum, quod vitatur... seilicet ad vitandum scandalum vel dissidium...
vel impedimentum salutis eorum, qui paulatim sio tolerati convertuntur ad
fidem). W powyżej wspomnianej encyklice o państwie (z 1 listop. 1885) Leon
XIII tę zasadę uroczyście potwierdził: „Ecclesia non damnat rerum publicarum
moderatores, qui magni alicuius aut adipiscendi boni aut prohibendi causa mali,
moribus atque usu patienter ferunt, ut (divini cultus varia genera) habeant
singula in civitate locum” (Denzinger n. 1726).
Dziś
powszechnie, gdy prąd czasu dąży do wolności
największej, gdy w następstwie mieszania się narodowości i wyznań
przez wychodźtwo i inne stosunki sprawy się tak ułożyły, uznano, iż udzieleniem
przez państwa wolności wyznania, pokój krajowy jest zabezpieczony, a,
przeciwnie, odmówienie jej groziłoby ciężkimi wstrząśnieniami. Raz
stracone dobro jedności wiary nie powinno być w żadnym wypadku
przywracane przemocą, zwłaszcza tam, gdzie tolerancja lub równouprawnienie
znalazło wyraz prawodawczy, bądź na mocy zaprzysiężonej
konstytucji, bądź przez konkordaty i umowy religijne, bądź wreszcie
przez długoletni zwyczaj, który nabył mocy prawa. Prawnie zastrzeżona
wolność kultu posiada przeto wszelkie cechy umowy, obowiązującej w
sumieniu, której nie tylko katolicka władza państwowa, lecz i Kościół
święcie przestrzegać winien (cf. Becan,, Manuale Controv. 5, 15:
„Si cum haereticis pactus es aut foedus iniisti, debes integre et
sincere servare illis fidem non minus, quam catholicis”; Molanus, De
fide haereticis et rebellibus servanda I, Coloniae 1584, 29). Dlatego też
odwołanie edyktu nantejskiego 1685 r. przez Ludwika XIV było ciężkim błędem
politycznym i niesumiennym złamaniem umowy (ob. Hugonoci, VII, 492);
„starodawne bowiem prawa moralne są dla Kościoła zarówno święte,
jak i jego nauka wiary, i zarówno też nie wolno ich porzucać; wierność
stanowi nieodzowną podwalinę społeczeństwa chrześcijańskiego” (Hergenroelher, 648).
W podobnym sensie europejskim przemawia ros. pismo „Sudiebnoje Obozrienje”, komentując
manifest Najwyższy z d. 26 lutego1903 r.: „Zasada tolerancji
religijnej przyjęta została przez wszystkie państwa cywilizowane i w
nich panuje. Stosowanie tej zasady nie powstało na gruncie osłabienia
religijnej nietolerancji, lecz wyłoniło się ze zmiany poglądów na
pojęcie o państwie i na warunki życia państwowego. Państwo współczesne
nie jest pojęciem narodowościowym, ani wyznaniowym, lecz prawnym, czyli
określonym przez oznaki ustroju prawnego, jak: terytorium, jedność władzy
i jedne a te same prawa wspólne dla wszystkich poddanych bez różnicy
wyznania. Stąd wywiązuje się wspólność interesów i celów państwowych,
i stąd powstaje jedność praw i obowiązków. Pochodzenie narodowościowe
i pojęcia wyznaniowe każdego poddanego nie mogą i nie powinny stać w
żadnym stosunku do pojęcia o państwie, albowiem nie te czynniki określają
stan poddaństwa we wspólnym życiu państwowym i nie one warunkują i
kierują organizacją państwową. Podział poddanych podług narodowości
i wyznania sztucznie tylko rozczłonkowywa państwo, rozluźnia wewnętrzne
łączniki organizmu i przeszkadza swobodzie ujawniania się sił twórczych,
które mogą zjednoczyć się w jedną siłę narodowa dla dobra i na pożytek
państwa. Taką jest doktryna o państwie współczesnym, doktryna, która
oddziałała niewątpliwie na ścisłość organizacji społeczeństw
zachodnio-europejskich i na osiągnięcie przez nie, dzięki właśnie
takiej organizacji, rezultatów kulturalnych, które mamy przed oczyma”
(„Przegl. Katol.” nr. 46 z r. 1904). Znowu konserwatywne ros. pismo
„Nowoje Wremia” w sprawie tolerancji starowierców, z
okazji manifestu Najwyższego z d. 25 grud. 1904 r., między innymi pisze:
„Należy w ogóle przyznać jako aksjomat prawny: że jeżeli sprawiedliwość
jest ars boni et aequi, to niechże nawet sekciarstwo religijne będzie
prześladowane w zarodku, w pierwotnym momencie; niech będzie zastosowane
do tych osób, które myślą i wolą swoją zaczęli się oddzielać.
Ale absolutnie nie powinno być prześladowane w drugim pokoleniu, które
osobiście i od siebie nic nie robi, lecz tylko trzyma się wiernie tego,
co mu rodzice przekazali. Czy istnieją „przestępstwa dziedziczne?”
Dzikie pytanie! Czy ludzie rodzą się już jako przestępcy? Pytanie
jeszcze dziwniejsze. Ale skąd w takim razie „kary dziedziczne”?
Dlaczego dziesięć milionów ludności rosyjskiej już się rodzi jako
pozbawionej praw, jako skazanej przez sąd na pozbawienie praw
obywatelskich, — dzięki Bogu, że tylko bez „wysłania do miejscowości
odległych” („Gaz. Polska” nr. 40 z r. 1905). Wreszcie wiekopomnym
aktem monarchy rosyjskiego jest ukaz z 30 (17) kwietnia 1905 r., darzący
poddanych dobrodziejstwem szerokiej, szczerej tolerancji religijnej:
„Rozkazujemy uznać, że odpadnięcie od religii prawosławnej do innej
religii chrześcijańskiej lub nauki nie podlega prześladowaniu i nie
powinno pociągać za sobą żadnych następstw, szkodzących pod względem
praw osobistych i cywilnych, przy czym osoba, która po dojściu do pełnoletności
odpadła od prawosławia, uznawana jest za należącą do tego wyznania
lub nauki, jaką sobie sama obrała...” brzmi pierwszy punkt wysokiego słowa
cesarskiego, które zwłaszcza w naszym kraju odezwie się radosnym
echem.
Cf. Pelisson-Fontanier, De
la tolerance des religions. Lettres de Leibnitz et Reponses de M. Pelisson,
Paris 1692; Petr. Ant. Sanchez, De tolerantia religiosa, Matriti
1785; Alex. Binet, Freiheit des religioesen Cultus, z franc. przeł. Volkmann, Leipzig
1843; Merkle, Die Toleranz nach katholischen Principien, Dilingen
1865; Bluntschli, Geschichte des Rechtes der religioesen
Bekentnissfreiheit, Elberfeld 1867; J. B. Reinkens,
Lossing ueber Toleranz, Leipzig 1884; C. Fey, Rom und die Toleranz,
Barmen 1890; Wilh. Roscher, Politik, Stuttgart 1892, 386 — 390; W. E.
Hartpole Lecky, Democracy and Liberty I, London 1896, 420—471; B. Pigge,
Die religioese Toleranz Friedrichs des Grossen, Mainz 1899. O zasadach
tolerancji w Kościele wschodnim ob. u N. Milas'a, Das Kirchenrecht
der morgenlaendischen Kirche, przełożył v. Pessic, Zara
1897, 604 etc. (Pohle.)
X.
I. Ch.,
Hasło: TOLERANCJA za: Encyklopedia kościelna podług teologicznej
encyklopedii Wetzera i Weltego z licznemi jej dopełnieniami przy współpracownictwie
kilkunastu duchownych i świeckich osób wydana przez x. Michała
Nowodworskiego, Tom XXVIII, Warszawa 1905, s. 537-548.