Strony

wtorek, 20 grudnia 2016

O miłości

Miłość prawdziwa i miłość fałszywa

Istnieje rzeczywiście miłość fałszywa, w której skład wchodzi grzeszna pobłażliwość i słabość jak łagodność tych, którzy nikomu się nie narażają, gdyż boją się wszystkich. Jest też rzekoma miłość, polegająca na sentymentalizmie humanitarnym, która chce zdobyć aprobatę prawdziwej miłości i która często kazi tamtą swoim kontaktem.

Jednym z głównych konfliktów doby obecnej jest konflikt między prawdziwą a fałszywą miłością. Fałszywa miłość przypomina to, co powiedziane jest w Ewangelii o fałszywych chrystusach; przed zdemaskowaniem są oni niebezpieczniejsi niż jawni wrogowie Kościoła. Optimi corruptio pessima - najgorsze jest zepsucie, które w nas atakuje to, co jest najlepszego, najwyższą z cnót teologicznych. Dobro pozorne, które pociąga grzesznika, jest w istocie tym niebezpieczniejsze, im wyższego dobra jest ułudą; tak np. ideał panchrześcijan, szukających zjednoczenia Kościołów ze szkodą wiary, której zjednoczenie to wymaga.


Gdy więc przez głupotę lub tchórzostwo - mniej lub więcej świadomie - ci, którzy powinni reprezentować miłość prawdziwą, aprobują gdzieniegdzie to, czego uczy fałszywa, może z tego wyniknąć zło nieobliczalne, czasem większe niż to, jakie by wyrządzili zdecydowani prześladowcy, z którymi, rzecz wiadoma, nie należy mieć nic wspólnego.

O. Reginald Garrigou-Lagrange OP. Trzy okresy życia wewnętrznego wstępem do życia w niebie. Paryż 1938.



Prawdziwa miłość bliźniego

P. Co znaczy miłować bliźniego dla miłości Boga? O. Miłować bliźniego dla miłości Boga jest to miłować bliźniego dla jego zbawienia i dla chwały Pana Boga.

Przykazanie o miłości bliźniego jest najważniejszem przykazaniem Boga-Człowieka (Hoc est praeceptum meum, ut diligatis invicem, sicut dilexi vos. Joan, XV, 12), jest skróceniem, duchem, duszą jego Ewangelji, istotą jego moralności, znakiem koniecznym, cechą odznaczającą jego uczniów (In hoc cognoscent omnes, quia discipuli mei estis, si dilectionem habueritis ad ivicem. Joan, XIII, 35). Kto więc nie miłuje swego bliźniego, kto go nienawidzi, lub tylko obojętny jest dla niego, niemiłym będzie w najwyższym stopniu Jezusowi Chrystusowi, ponieważ gwałci najgłówniejsze jego przykazanie, do którego największa On przywiązuje wartość. – Ale jaki jest cel, do którego odnosić się powinna miłość bliźniego? Powinniśmy miłować bliźniego dla miłości Boga, to jest w celu podobania się Bogu, który nam to nakazuje, dla zbawienia bliźniego i chwały Boga. 1–e Dla zbawienia bliźniego: o tyle prawdziwie miłujemy samych siebie, o ile pracujemy nad tem, abyśmy byli szczęśliwi, a nie możemy inaczej przywiązując się do Boga, jak usiłując zasłużyć na posiadanie Boga; aby spełnić przykazanie o miłowaniu bliźniego, jako samego siebie, powinniśmy zachęcać bliźniego do miłowania Boga, i prowadzić go, o ile jest w naszej mocy, ku temu najwyższemu dobru.- Powinniśmy miłować bliźniego, 2–e, dla chwały Boga: to jest, pragnąc, iżby bliźni wykonywał wszystkie cnoty, aby spływało na niego wszelkie dobro; lecz nade wszystko, iżby dostąpił z czasem szczęścia niebieskiego, aby tu na ziemi miłował i wielbił Boga, a po śmierci miłował Go i wielbił przez całą wieczność. – Łacno wam przeto zrozumieć, bracia mili, jak dalecy są od spełniania prawidła o miłowaniu bliźniego dla miłości Boga ci, którzy zamiast nakłaniać go ku Bogu, zastawiają sidła na niewinność bliźniego i przeszkadzają jego zbawieniu zbrodniczemi namowami i przykładami grzesznymi.

X. Ambroży Guillois. Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej, z odpowiedziami na zarzuty wzięte z nauk przeciw religii, albo teologja dogmatyczna i moralna, ku użyciu wiernych Chrystusowych. Dzieło ofiarowane Ojcu Świętemu Piusowi IX, Papieżowi, zaszczycone podziękowaniem Jego Świątobliwości, tudzież aprobatą i pochwałami wielu Kardynałów, Arcybiskupów i Biskupów. Tłumaczenie: Leon Rogalski. Tom II. Warszawa 1892.



Liberalizm a miłość bliźniego

Ciaśni! Nietolerancyjni! Bezkompromisowi! Oto nienawistne epitety rzucane przez wszelkiego stopnia zwolenników liberalizmów na nas, ultramontanów. Czy liberałowie nie są naszymi bliźnimi jak inni ludzie? Czy nie powinniśmy stosować do nich tej samej miłości bliźniego co do innych? Czy wasze mocne oskarżenia – zarzuca się nam – nie są ostre i niemiłosierne, i czy nie są one całkowicie na bakier z naukami chrześcijaństwa, które jest w swej istocie religią miłości? Taki zarzut ciągle rzuca się nam w twarz. Popatrzmy, ile jest on wart. Zobaczmy, co oznaczają słowa „miłość bliźniego”.

Katechizm Soboru Trydenckiego, owo najpopularniejsze i najbardziej autorytatywne streszczenie teologii katolickiej, podaje nam najpełniejszą i najzwięźlejszą definicję miłości bliźniego; jest ona głęboko mądra i filozoficzna. Miłość bliźniego to nadprzyrodzona cnota, sprawiająca, że miłujemy Boga nade wszystko, a swoich bliźnich jak siebie samego ze względu na miłość Boga. Tak więc po Bogu mamy miłować swojego bliźniego jak siebie samych i to nie w byle jaki sposób, lecz ze względu na miłość Boga i w posłuchu dla Jego praw. Cóż to jednak znaczy „miłować”? Amare est velle bonum, odpowiada filozof. „Miłować to życzyć dobrze temu, kogo się miłuje.” Komu mamy życzyć dobrze zgodnie z nakazem miłości bliźniego? Naszemu bliźniemu, to znaczy nie tylko temu czy tamtemu człowiekowi, lecz każdemu. Czym jest owo dobro, którego życzy miłość bliźniego? Przede wszystkim dobrem nadprzyrodzonym, a następnie dobrami z porządku naturalnego, które nie są sprzeczne z tym pierwszym. Wszystko to zawiera się w sformułowaniu „ze względu na miłość Boga”.

Wynika stąd, że możemy miłować naszego bliźniego także wtedy, gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy się mu, wyrządzamy mu jakąś szkodę materialną, a nawet, w pewnych przypadkach, pozbawiamy go życia; krótko mówiąc, wszystko sprowadza się do tego, czy w przypadku, gdy okazujemy mu swoją dezaprobatę, sprzeciwiamy się mu lub upokarzamy go, czynimy to dla jego własnego dobra, czy też dla dobra kogoś, czyje prawa są większe niż jego, czy po prostu, by bardziej przysłużyć się Bogu.

Jeżeli okaże się, że okazując mu dezaprobatę lub urażając naszego bliźniego, działamy dla jego dobra, to jest rzeczą oczywistą, że go miłujemy, nawet sprzeciwiając się mu lub krzyżując jego zamierzenia. Chirurg wypalający tkanki pacjenta lub amputujący mu zgangrenowaną kończynę może mimo wszystko go miłować. Jeżeli karcimy występnych ludzi, nakładając im ograniczenia lub karząc ich, to mimo wszystko ich miłujemy. Jest to miłość bliźniego – doskonała miłość bliźniego.

Często bywa konieczne sprawianie nieprzyjemności lub urażanie jakiejś osoby nie dla jej własnego dobra, lecz po to, by uwolnić kogoś innego od wyrządzonego przez nią zła. Obowiązkiem miłości bliźniego jest wtedy odparcie niesprawiedliwego gwałtu ze strony napastnika; można wyrządzić napastnikowi tak wielką szkodę, jak tylko jest to konieczne w obronie. Byłoby tak w wypadku, gdyby ktoś zobaczył rozbójnika napadającego na podróżnego. W przypadku takim zabicie, zranienie, a przynajmniej podjęcie takich kroków, które uczyniłyby napastnika bezsilnym, byłoby aktem prawdziwej miłości bliźniego.

Dobrem wszystkich dóbr jest Dobro boskie, dokładnie tak jak Bóg jest dla wszystkich ludzi Bliźnim wszystkich bliźnich. W konsekwencji miłość należna człowiekowi, ponieważ jest on naszym bliźnim, powinna być zawsze podporządkowana miłości należnej naszemu wspólnemu Panu. Dla Jego miłości i w Jego służbie nie wolno nam wahać się urażać ludzi. Stopień naszego wykroczenia przeciwko ludziom jest mierzony stopniem naszego zobowiązania wobec Niego. Miłość bliźniego jest najpierw miłością Boga, a dopiero wtórnie miłością naszego bliźniego ze względu na Boga. Poświęcanie tej pierwszej jest odrzucaniem tej drugiej. Dlatego urażanie naszego bliźniego ze względu na miłość Boga jest prawdziwym aktem miłości bliźniego. Nie urażanie naszego bliźniego, gdy wymaga tego miłość Boga, jest grzechem.

Nowoczesny liberalizm wywraca ten porządek rzeczy, narzucając fałszywą koncepcję miłości bliźniego: najpierw nasz bliźni, a Bóg potem, jeśli w ogóle. Swoim ustawicznym i powszechnym oskarżaniem nas o nietolerancję, zdołał on zdezorientować nawet niektórych lojalnych katolików. Nasza zasada jest jednak zbyt jasna i zbyt konkretna na to, by dopuszczać jakieś błędne ujęcie. Oto ona: Najwyższa katolicka nieugiętość jest najwyższą katolicką miłością bliźniego. Owa miłość bliźniego jest praktykowana w stosunku do naszego bliźniego wtedy, gdy w jego własnym interesie, krzyżuje się jego zamierzenia, upokarza go i karze. Jest ona praktykowana w odniesieniu do osoby trzeciej, gdy broni się kogoś przed niesprawiedliwą napaścią ze strony innej osoby, a także wtedy, gdy chroni się kogoś przed zarażeniem błędem poprzez demaskowanie jego autorów i popleczników i ukazywanie ich w prawdziwym świetle jako ludzi niegodziwych i przewrotnych oraz wystawianie ich na wzgardę, odrazę i obrzydzenie wszystkich.  Jest ona praktykowana w odniesieniu do Boga, gdy, dla Jego chwały i w Jego służbie, staje się konieczne uciszenie wszelkich ludzkich względów, podeptanie wszelkiego poważania oraz poświęcenie wszystkich ludzkich interesów – a nawet samego życia – dla osiągnięcia tego najwyższego ze wszystkich celów. Wszystko to jest katolicką nieugiętością i nieugiętym katolicyzmem w praktykowaniu tej czystej miłości, stanowiącej najwyższą miłość bliźniego. Wzorem tej niezachwianej i najwyższej wierności Bogu są święci bohaterowie miłości bliźniego i religii. Ponieważ w naszych czasach tak niewielu jest ludzi prawdziwie nieugiętych w miłości Boga, to również niewielu jest ludzi bezkompromisowych w płaszczyźnie miłości bliźniego. Liberalna miłość bliźniego wydaje się uniżona, emocjonalna, a nawet czuła, lecz na jej dnie kryje się w istocie pogarda dla prawdziwego dobra ludzi, najwyższych interesów prawdy i [ostatecznie] dla samego Boga. Jest to ludzka miłość własna, uzurpująca sobie tron Najwyższego i domagająca się czci należnej tylko samemu Bogu.

[...]

Jeżeli propagowanie dobra i konieczność zwalczania zła wymaga zastosowania nieco ostrzejszych określeń przeciwko błędowi i jego poplecznikom, to ich użycie z pewnością nie sprzeciwia się miłości bliźniego. Jest to konsekwencją czy efektem dowiedzionej właśnie przez nas zasady. Musimy sprawić, że zło będzie budzić wstręt i odrazę. Nie możemy jednak osiągnąć tego bez wskazania na niebezpieczeństwa zła i bez pokazania, jak i dlaczego zasługuje ono na wstręt, odrazę i wzgardę. Chrześcijańska sztuka oratorska wszystkich wieków stosowała zawsze przeciw bezbożności najmocniejsze i najdobitniejsze środki retoryczne z arsenału mowy ludzkiej. W pismach wielkich mocarzy chrześcijaństwa stałym zjawiskiem jest posługiwanie się ironią, przekleństwem, złorzeczeniem i najbardziej miażdżącymi epitetami. Jedynym prawem jest więc dogodność i prawda.

Istnieje jednak również inne usprawiedliwienie dla stosowanie takich środków. Popularna propaganda i apologetyka nie mogą zachowywać eleganckich i ściśle akademickich form. Aby przekonać ludzi, musimy przemawiać do ich serca i do ich wyobraźni, które może poruszyć tylko żarliwy, błyskotliwy i pełen pasji język. Bycie pełnym pasji nie jest naganne, gdy naszą gorączką jest święty żar wiary.

Rzekoma brutalność współczesnego dziennikarstwa ultramontańskiego nie tylko nie dorównuje brutalności dziennikarstwa liberalnego, lecz także jest szeroko usprawiedliwiona przez każdą stronę dzieł naszych wielkich polemistów katolickich z innych epok. Łatwo to sprawdzić. Święty Jan Chrziciel nazywa faryzeuszy „plemieniem żmijowym”; nasz boski Zbawiciel, Jezus Chrystus, rzuca w nich takimi epitetami jak „obłudnicy, groby pobielane, plemię niewierne i przewrotne”, nie uważając, by z tego powodu brukał On świętość swojej zwróconej ku dobru mowy. Święty Paweł piętnuje kreteńskich odszczepieńców słowami: „zawsze kłamcy, złe bestie brzuchy leniwe”. Tenże apostoł nazywa maga Elimasa „synem diabelskim, pełnym wszelkiej przewrotności, wrogiem wszelkiej sprawiedliwości”.

Ks. Dr Félix Sardá y Salvany, "Liberalizm jest grzechem", Poznań 1995, s. 90-92. s. 94.



Miłość

Nie należy brać za jedno miłości, którą stawiamy w szeregu zasad katolickiej apologetyki, z pobłażliwości dla błędu, ze szlachetnością jakąś źle rozumianą i z liberalizmem względem błędnych i fałszywych pojęć. Powiedzieliśmy wyżej, że katolicki apologeta powinien przyjmować całą prawdę katolicką, i że wobec doktryn, nauce Kościoła przeciwnych, okazywać się powinien nieugiętym; ale innym ma on być względem ludzi, którzy te doktryny wyznają. Nieprzyjaciel religii jest zawsze w oczach apologety człowiekiem dobrej woli i przyjacielem prawdy, chyba żeby jawnie stwierdzał usposobienie przeciwne. W apologetyce tedy miłość niczem więcej jest, jak tylko sprawiedliwością. Niegdyś wrogowie religii bywali prawie zawsze rokoszanami, ludźmi zepsutych obyczajów, ludźmi złej woli, u których błędy ducha były następstwem i karą za zbrodnie serca. Dziś zdaje się być inaczej: ogromna większość przeciwników katolicyzmu zdaje się żyć w dobrej wierze. Dla wielu ta dobra wiara była zawsze wolna od grzechu dlatego, że albo nie otrzymali łaski chrztu św., albo byli wychowani bądź to w błędnej religii, bądź też w ateizmie. Dla innych błąd ich religijny początkowo tylko był grzechem: z czasem wyrobiła się w nich dobra wiara, a skoro się zważy, ile tym ludziom trzeba było odwagi, ciągłych i drobiazgowych borykań się dla podtrzymania w sobie religii pośród niepomyślnych warunków dziecięcego i młodzieńczego wieku, to litować się raczej nad nimi, aniżeli potępiać ich przyjdzie. Ileż  to pomiędzy tymi zbłąkanymi braćmi naszymi – niewierzącymi i sceptykami – znajdzie się dusz, łaknących i poszukujących prawdy, lecz niestety, nie mających odwagi, do jej zdobycia koniecznej! Niech nas Bóg chroni od wszelkiego gorzkiego przeciw nim słowa. Łatwo zrozumieć zbłąkanie tych ludzi, skoro się zważy wszystkie trudności, na jakie przy rozważaniu prawd wiary katolickiej bywają narażeni ci, co nie mieli szczęścia wychować się na łonie tego jedynego, będącego filarem prawdy, Kościoła Chrystusowego. Ileż to zarzutów, ile wszelkiego rodzaju trudności piętrzy się w umysłach, których przesądy zwracają się przeciwko prawdzie! A skoro wreszcie karmiony błędną nauką umysł odważy się przystąpić do szczegółowego rozpatrywania prawd wiary, to i wtedy jeszcze najwidoczniejsze dowody boskości chrystianizmu, same nawet cuda i proroctwa, tak niszczącej podlegają krytyce, że tracą znaczną część swej siły dowodowej; pewne zresztą zarzuty z trudnością dały się odeprzeć obrońcom wiary katolickiej, a odpowiedzi ich nie zawsze posiadały tę siłę, którą pragnęłoby się widzieć po stronie prawdy. Ci tylko mogą zaprzeczyć istnienia poważnych trudności, jakie przy badaniu zagadnień religijnych zwykły się budzić w umysłach ludzi poza religią wychowanych, którzy trudności tych z bliska nie rozpatrywali, ani ich gruntownie nigdy nie roztrząsali. Jako święty obowiązek przeto zaleca się katolickiemu apologecie miłość względem tych, których zwalcza. Zresztą z chwilą, kiedy się zacznie wątpić o dobrej wierze swego przeciwnika, próżne się stają wszelkie z nim rozprawy.

J. Jaugey. Przedmowa do francuskiego wydania. Słownik Apologetyczny Wiary Katolickiej podług D-ra Jana Jaugey'a opracowany i wydany staraniem x. Wł. Szcześniaka, mag. teol. i grona współpracowników, Tom I. Warszawa 1894, ss. XXI-XXII.