Strony

piątek, 15 maja 2015

Św. Józef bierze w opiekę dziecię komunijne


On i my błagaliśmy św. Józefa i św. Opiekun, ten potężny obrońca, wziął to niewinne serce dziecięce pod opiekę swego liljowego berła, okrył tego młodego wyznawcę tym samym płaszczem, którym ochraniał Jezusa przeciw srogim jego prześladowcom podczas ucieczki do Egiptu
On i my błagaliśmy św. Józefa i św. Opiekun, ten potężny obrońca, wziął to niewinne serce dziecięce pod opiekę swego liljowego berła, okrył tego młodego wyznawcę tym samym płaszczem, którym ochraniał Jezusa przeciw srogim jego prześladowcom podczas ucieczki do Egiptu
      Pewien proboszcz, w którego sąsiedztwie niewiara wiele narobiła złego, opowiada nam następujące wzruszające zdarzenie:

Było to zeszłego roku przed pierwszą Komunją św. dzieci, podczas ich przygotowania się. Nasze dzieci z radością zgromadziły się na około ambony. Pobożny pewien kanonik przemówił do nich, aby je przygotować na przyjęcie chleba anielskiego. Ze spokojną uwagą słuchały dzieci słów kapłana. W tem zjawia się nagle jakiś mężczyzna ubrany jak robotnik z gniewem na twarzy i wściekłością w oku pomiędzy tą gromadką pobożną, biega tu i ówdzie, szuka i śledzi w około. Łagodnie pytam go: „Czego życzysz sobie przyjacielu?”. Odpowiada mi, że żąda swego dziecka. To głośne i dumne oświadczenie spowodowało wielki niepokój i trwogę w gromadce. Kanonik przerwał swą naukę. Każdy był zakłopotany o wynik tego zamieszania. „Mój panie, mówi przybyły do kapłana – ja żądam mego dziecka i to natychmiast. Jego matka jest wprawdzie katoliczką, ale ja nim nie jestem i moje dziecko nie może być katolikiem nigdy”. Wprawiasz mię w zdumienie, mój przyjacielu – odrzekł kapłan. – My nie przypuszczamy do pierwszej Komunji św. żadnego dziecka, którego katolicki chrzest św. nie jest stwierdzony. Czy pańskie dziecko było chrzczone w kościele? „Tak jest”. Czy chrzestni rodzice byli katolicy? „Tak jest”. Czy oni zgodzili się? „Wtenczas zgodzili się, ja byłem przy tem!” „A więc mój przyjacielu, twoje dziecko jest katolickie!” „Dotychczas przyznaję, że należało do religji swojej matki, ale od tego czasu żądam, aby należało do mojej religji”. Mówiąc to, porwał swoje dziecko, którem na jego żądanie wezwał ku niemu, za ramię i zawołał zajadłym tonem: „Naprzód, ruszaj! Od tej chwili ja ciebie będę wychowywał”.
Kochany, mały biedak rzucił na mnie błagalne spojrzenie i rzekł ze łzami: „Och, proszę mnie przecież nie opuszczać!”. Chciałem tedy stanąć między dzieckiem a srożącym się ojcem. Obecni obawiali się, abym nie stał się ofiarą jego wściekłości. Trwożliwe wołania dawały się raz po raz słyszeć z pośród zgromadzonych. Lecz nie stało się nic, owszem nieszczęsny człowiek nieco się uspokoił. Teraz staliśmy się świadkami nadzwyczaj wzruszającej sceny. Biedne dziecię padło na kolana, objęło ojca za nogi i zawołało głosem pełnym łkania, tonem pełnym dziecięcej delikatności: „Kochany ojcze! ja ci chcę być zawsze posłuszny, ja cię chcę z całego serca kochać, przysięgam ci to – tylko dozwól mi – błagam cię, dozwól mi, zostać w religji mojej matki!”. Łkanie zdusiło jego głos; osłabł, była obawa, że zemdleje. Wypadek poruszył wszystkich do łez, nasze dzieci płakały głośno, była to serce rozdzierająca scena. Ale ojciec pozostał twardy i niewzruszony. Jego zatwardziałe, pozbawione wiary czy fanatyzmu pełne serce pozostało samo niewraźliwe i nieczułe na głos natury. Jednak się uspokoił, dał się nawet nakłonić i czekał końca uroczystości, poczem zabrał swego syna. Pod koniec pobożnych ćwiczeń widziałem, że dziecię było blade i drżące. „Ty drżysz mój kochany – rzekłem i wziąłem go za rękę”. „O tak – rzekł – trwożę się o matkę, ona z pewnością tego wieczora doznała złego obejścia się”. „Idź tylko z nim spokojnie – rzekłem – bądź prawdziwie grzeczny i posłuszny wobec ojca i ufaj Bogu”. Poszedł. Nie bez bolesnej litości spoglądałem za idącym obok swego ojca jak niewinne jagnię, co nieme, bez skargi idzie za swym prześladowcą. Pomodliliśmy się jeszcze wspólnie za dziecię. Mieliśmy wielką nadzieję, że sprawa tak godna Boskiego miłosierdzia pomyślnie się załatwi, ale nadzieja zdawała się być daremną. Następnego dnia odbywał się ciąg dalszy – ćwiczeń – jedno miejsce zostało jednak puste, dobry chłopiec nie przyszedł. Skoro ojciec ze synem przyszli do domu, podniósł ojciec rękę do bicia, ale syn nie zostawił mu na to czasu. Rzucił się mu na szyję, objął go całą siłą miłości, zrosił go swemi łzami, prosił, błagał w natarczywy a delikatny sposób, by przecie oszczędzał matki i jemu dozwolił otrzymać pierwszą św. Komunję. Opadła ręka ojcu – ale zaciekłość jego została. Drugiego dnia wziął syna ze sobą do roboty, nie spuszczał go z oczu. Głęboki smutek ogarnął dziecię. Płakało dzień i noc, nie jadło. Dzwonek wzywał na duchowne ćwiczenia, a jemu każde uderzenie dzwonka krajało serce…
Nazajutrz uroczystość św. Józefa, dzień Komunji dziecięcej. Spojrzałem po szeregach moich kochanych i z boleścią zauważyłem, że miejsce dziecka próżne było. „O mój Jezusie! – westchnąłem – „Ty przecież nie dasz temu Twemu jagnięciu zginąć”. W tej chwili powstaje nagle żywy ruch wokoło mnie. Dochodzą mnie zewsząd wesołe szepty: „Jest! jest!”. Wszystkich oczy spoczywają z zachwytem na miłym, nadchodzącym towarzyszu. Widać było, że cierpiał, ale teraz wyglądał całkiem zadowolony. Zbliżył się z tęsknotą i pobożnością do stołu Pańskiego i przyjął pierwszą Komunję, jak Anioł. Co się dalej stało? On i my błagaliśmy św. Józefa i św. Opiekun, ten potężny obrońca, wziął to niewinne serce dziecięce pod opiekę swego liljowego berła, okrył tego młodego wyznawcę tym samym płaszczem, którym ochraniał Jezusa przeciw srogim jego prześladowcom podczas ucieczki do Egiptu, a w stajence betlejemskiej przed zimnem. Okrutny ojciec był pokonany przez owego żywiciela Jezusa – dozwolił on synowi iść i oto ujrzeliśmy go powracającego do nas wesołego i szczęśliwego. Oto idźcie do Józefa!

Z książeczki „Święty Józef Oblubieniec Bogarodzicy”, Kraków 1930r., str. 114-120.