Siostra zakonna pisze:
Jedna z naszych wychowanek, licząca 4 lata, zachorowała na tyfus, do
którego dołączyło się zapalenie mózgu. Przywołany lekarz oświadczył, że
dziecko jednego dnia nie przeżyje. Niewypowiedziana była boleść rodziców
dziecka. Próżne były nasze przedstawienia i pociechy, że ich córeczka
pójdzie do nieba: nic ich uspokoić nie mogło. Wtedy przyszła nam
szczęśliwa myśl polecić dziecko opiece św. Józefa i jeżeli wyzdrowieje, opisać jego wyzdrowienie w gazecie św. Józefa.
Zaledwieśmy przyrzekli to uczynić, pokryło się całe ciało dziecka
ranami. Widząc to lekarz, zawołał: „Szczęśliwe rany! wyratowane
dziecko!”.
Jednak niedługo trwała nasza radość, gdyż pokazała się inna słabość piersiowa, a dziecko było znów w niebezpieczeństwie życia.
„Święty Józef chce doświadczyć naszej wiary i chce nam jasno okazać
potęgę swego orędownictwa,” mówiłyśmy do siebie, a nie tracąc ufności,
podwoiłyśmy swe modły, nakazawszy również wszystkim dzieciom się modlić,
a przed ołtarzem św. Józefa zapaliłyśmy świece.
Po sześciotygodniowych troskach i modlitwach zobaczyłyśmy, że
niebezpieczeństwo śmierci minęło; wprawdzie dziecko jeszcze przez trzy
miesiące było osłabione, ale z dnia na dzień czuło się zdrowsze i dziś
każdemu mówi: „Święty Józef mię uzdrowił!”.
Święty Józefie módl się za nami, Kraków 1933, str. 115-117.
Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/08/19/uzdrowienie-wychowanki-chorej-na-tyfus/#more-738