Strony

wtorek, 22 sierpnia 2017

F. J. Holzwarth: Św. Dominik i św. Franciszek z Asyżu (1)

Albigensi poczytywali naukę swoją za lepszą od nauki Kościoła i chcieli przywrócić prostotę czasów apostolskich. Brak było kaznodziejów, którzy by umieli z należytą znajomością rzeczy wykładać albigensom prawdy wiary katolickiej. Czuł to Dominik i dlatego założył zakon kaznodziejski. Franciszek z Asyżu zaś pragnął wcielić w zakonie swoim prostotę wieku apostolskiego. Oba te zakony były odpowiedzią katolicką na zarzuty i doktryny heretyckie.

Widzieliśmy (str. 375 (a)) Dominika pracującego w Fanjaux; w pobliżu założył on w Prouille przytułek dla ubogich dziewcząt, z którego później powstał zakon Sióstr żołnierstwa Chrystusowego, Sorores de militia Christi. Dominik pozostał tam, podczas gdy wojna się srożyła; nie myślał uciekać, gdyż serce jego nie znało trwogi, lecz nie mieszał się do walki, nigdy przed wojownikami nie nosił krzyża, jego bronią jedyną było słowo; jeżeli rękę podnosił, to tylko do błogosławienia; nie znajdował się na żadnym z synodów, które pozbawiły Rajmunda jego posiadłości; święty mąż nie tylko nie prześladował nikogo ale ujmował się nawet za heretykami, skazanymi na śmierć. "Nie widziałem pokorniejszego człowieka, któryby bardziej pogardzał chwałą tego świata i wszystkim, co się z nią łączy", powiada o Dominiku jeden ze współczesnych. Dniem i nocą niestrudzenie opowiadał on naukę Bożą w kościołach, na polach i drogach, sobie odmawiał wszystkiego, a co miał, chętnie innym rozdawał. Na obelgi nie zwracał uwagi; jeżeli senność go zdjęła, kładł się przy drodze i zasypiał, nie myśląc o niebezpieczeństwie. Dominik pracował tylko dla wiary i pokoju Kościoła, całe jego życie było nieustanną modlitwą. On i hrabia Szymon Montfort są to dwa zupełnie odmienne charaktery: Szymon zadaje ciosy straszliwe, Dominik je goi, pierwszy wygrywa bitwy i zdobywa kraje, Dominik trzyma się z dala od zgiełku świata, jego ręce nigdy nie przelewały krwi bratniej. Tak pośród cichej pracy upłynęło dziesięć lat życia tego męża świętego. Ofiarowano mu trzy rozmaite biskupstwa, on żadnego z nich nie przyjął.

Zwycięstwo pod Muret znowu otworzyło przed nim Tuluzę. Dwaj mieszkańcy tamtejsi, Piotr Cellani i Tomasz przystali tu do niego. Tomasz był bardzo wymowny a Cellani był bardzo bogaty i podarował Dominikowi wielki i piękny dom u stóp zamku. Wkrótce liczba jego towarzyszy wzrosła do sześciu, lecz jeszcze żadne śluby ich nie wiązały. Dominik przepisał im białą wełnianą odzież kanoników regularnych i czarny płaszcz z kapturem, a 1215 udał się do Rzymu, aby wyjednać zatwierdzenie swojego zakonu. Sobór oświadczył się przeciw zakładaniu nowych zakonów, papież wszakże, poznawszy wielką doniosłość dążeń świętego męża, tymczasowo zatwierdził nowe stowarzyszenie, zastrzegłszy, że Dominik tę z dawnych reguł zakonnych wybierze, którą będzie uważał za najwłaściwszą dla siebie. Istnieje podanie, że w Rzymie spotkał się także Dominik z Franciszkiem z Asyżu. We śnie miał on ujrzeć Franciszka jako tego, który razem z nim nawróci świat do Zbawiciela; nazajutrz, tak mówi owo podanie, dostrzegł go w kościele i rzucił mu się na szyję, mówiąc: "Ty jesteś moim towarzyszem, razem trzymać się będziemy i nikt nam się nie oprze". Obaj prawie jednocześnie powzięli zamiar założenia swoich zakonów, obaj otrzymali tymczasowe potwierdzenie od Innocentego III, ustawy obu zakonów później potwierdził Honoriusz III, obaj zostali kanonizowani przez Grzegorza IX. Dominik wszakże i Franciszek były to natury zupełnie odmienne, jakkolwiek jednakowy zapał religijny ich ożywiał. W Dominiku przeważała refleksja, w Franciszku serce. Pierwszy posiadał głębokie wykształcenie teologiczne, drugi nigdy nie uczęszczał na żaden uniwersytet i wszystko czerpał z własnego serca; Dominik pragnął nauczać i za główne swoje zadanie poczytywał nawracanie kacerzy; Franciszek pragnął przede wszystkim wskrzesić życie ewangeliczne, jego zakon oddał się później nawracaniu pogan.

Dominik, po powrocie z Rzymu, nakreślił ustawę, która w duchu założyciela miała kierować stowarzyszeniem. Zamiast 6 znalazł on teraz 16 towarzyszy. Lacordaire pięknie powiada: "Jeżeli zakładanie państw jest najwyższym czynem geniuszu ludzkiego, to jakiej potrzeba wielkości ducha do tego, aby założyć czysto duchową społeczność, która się nie opiera na interesach doczesnych i namiętnościach, która nie może się bronić tarczą i mieczem!". Dominik postanowił utworzyć zakon, którego członkowie mieli się poświęcać zarazem życiu kontemplacyjnemu i czynnemu; modlitwą i ascetyzmem mieli uświęcać się bracia zakonni a uprawianiem nauk kościelnych przygotowywać do głoszenia słowa Bożego. Stąd poszła nazwa zakonu kaznodziejskiego (fratres praedicatores), którą nadał im papież Honoriusz III. Ustawa zakonna świadczy o głębokiej znajomości natury ludzkiej, ufność miała iść z dołu, władza i powaga z góry. Przeora każdego klasztoru wybierają bracia zakonni, przeorzy prowincji wybierają prowincjała, prowincjałowie i po dwóch deputatów z każdej prowincji obierają generała zakonu; wybór przeora musi być zatwierdzany przez prowincjała a wybór prowincjała przez generała; przeorzy i prowincjałowie wybierani są na cztery lata, generałowie dożywotnio. Rozkazy generała, wydane za zgodą kapituły generalnej, są prawem. Władzę generała ogranicza kapituła generalna a władzę prowincjała kapituła prowincjonalna, generał zaś pozostaje pod kontrolą Stolicy Apostolskiej. Uroczyste zatwierdzenie reguły dominikańskiej nastąpiło 22 listopada 1216 r.; przy tym sam założyciel mianowany został nadwornym teologiem papieskim (magister sacri palatii).

Dominik posiadał porywającą wymowę; jej wpływowi nikt nie mógł się oprzeć; pokonany nią pewien młodzieniec zapytał się Dominika, jakie księgi studiował: "księgę miłości, zawiera ona wszystko", odrzekł mąż święty. "Był on średniego wzrostu, tak opisuje Dominika jeden ze współczesnych, postaci wysmukłej, pięknego, nieco rumianego oblicza, brody i włosów jasnych; pogoda, rozlana na jego czole i w oczach, budziła miłość i poszanowanie, głos jego odznaczał się szlachetnością i harmonijnością; Dominik zawsze bywał wesoły i uprzejmy, chyba że go litość nad niedolą ludzką zasmucała". Nigdy nie nosił z sobą pieniędzy, gdyż wszystko chciał zawdzięczać miłości bliźnich i łasce Boga. Jeżeli nie spotkał w drodze klasztoru, gdzie by mógł znaleźć dla siebie schronienie, to żebrał o kawałek chleba, chodząc od domu do domu i dziękując za dar, choćby najskromniejszy; za łoże służyła mu garść słomy lub ława.

Już za życia założyciela powstało 60 klasztorów dominikańskich, w Paryżu, Rzymie, Bolonii, w Syrakuzach i Krakowie, w Palermo, w Danii, Szwecji i Szkocji. Hiszpanię opuścił Dominik jako kapłan ubogi i nieznany, teraz przybył tam jako doktor Kościoła, jako podziwiany fundator nowej reguły zakonnej i ujrzał powstające klasztory w Segowii i Madrycie. Biskup krakowski Iwo Odrowąż osobiście poznał go w Rzymie; dwaj jego synowcy Jacek i Czesław przywdziali tu szaty zakonne; wracając do ojczyzny założyli klasztor we Fryzaku (Friesach) w Tyrolu a następnie zakładali konwenty w ziemiach słowiańskich; w roku 1245 zakon ten liczył już 35000 członków i wkrótce rozszerzył się po całym świecie; jeden z listów Innocentego IV z 1253 roku zaczyna się od tych słów: "Naszym synom ukochanym, braciom zakonu kaznodziejskiego, którzy w krajach Saracenów, Greków, Bułgarów, Kumanów, Etiopczyków, Syryjczyków, Gotów, Jakobitów, Armeńczyków, Indusów, Tatarów, Węgrów i innych ludów niewiernych głoszą Ewangelię – pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie". Kiedy drugi generał zakonu Jordan z Saksonii zapytał braci, kto chce się udać na misje zagraniczne, wszyscy upadli na kolana i wołali: ojcze, mię poślij! Przy tak wielkiej gorliwości, zakon szybko się upowszechnił i zajął ważne stanowisko w Kościele; do roku 1825 wydał on 4 papieży, 66 kardynałów, 460 arcybiskupów, 2136 biskupów i 4 prezesów soborów powszechnych. Po odkryciu Ameryki dominikanie znaleźli tam nowe pole dla swoich prac ewangelicznych, w Limie i Manili założyli uniwersytety. Na wstawienie się dominikanina królowa Izabella dała owe trzy okręty, na których Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę.

Niepodobna w kilku słowach wypowiedzieć tego wszystkiego, co zrobili dominikanie dla nauki, wymowy i sztuk pięknych: uczonych i pisarzy liczą oni 4000 w swoich szeregach a między nimi są takie osobistości jak Albert Wielki i Tomasz z Akwinu – dla wymowy i sztuk pięknych; tacy mistrzowie jak Fra Angelico i Fra Bartolomeo byli synami św. Dominika. Dziewięć lat poświęcano na studia filozoficzne a jeden rok na przygotowanie się do wystąpienia na ambonie kościelnej lub katedrze uniwersyteckiej. Oprócz ubóstwa, czystości i posłuszeństwa ślubuje dominikanin powściągliwość od potraw mięsnych, milczenie i nocne modły w chórze. Przełożeni wszakże mogą uwalniać braci od obowiązkowych praktyk, ilekroć wymaga tego pożytek zawodu kaznodziejskiego.

Pierwsze ogólne zebranie zakonu odbyło się w Bolonii 1220; tu uchwalono, że zakon nie powinien nic posiadać na własność; otrzymane przedtem darowizny zwrócono, bracia nie mieli troszczyć się o dzień jutrzejszy; co pozostawało, po zaspokojeniu niezbędnych potrzeb, rozdawano ubogim. Z dala od wszelkich trosk światowych mieli dominikanie obcować tylko z Bogiem, żyć z jałmużny i być gotowymi dniem i nocą do opowiadania Ewangelii. Dominik umarł w Bolonii 4 sierpnia 1221 r., opłakiwany przez braci zakonnych. Ostatnie jego słowa były: "zachowajcie miłość i pokorę, nie odstępujcie nigdy od dobrowolnego ubóstwa". "Nie było wówczas i nie będzie doskonalszego człowieka", tak brzmiało uroczyste zeznanie, jakie dziewięciu braci Dominika złożyło przed papieżem Grzegorzem IX.

Katarowie ciągle występowali z takim zarzutem przeciwko Kościołowi: "my jedni tworzymy prawdziwy Kościół, gdyż my tylko wstępujemy w ślady Jezusa Chrystusa; my tylko miłujemy prawdziwie życie apostolskie, my nie ubiegamy się o rzeczy tego świata, i nic nie posiadamy, podobnie jak Zbawiciel nic nie posiadał; wy zaś przybieracie dom do domu, pole do pola i żyjecie życiem światowym. My w rzeczy samej jesteśmy ubogimi Chrystusowymi, nie mamy mieszkania stałego (nos pauperes Christi instabiles), i wędrujemy z miasta do miasta, jak owce pośród wilków, doznając prześladowania tak samo jak Apostołowie i męczennicy".

Tęż samą zasadę, lecz wolną od pychy heretyckiej, miał na myśli Franciszek z Asyżu; nadzwyczajny ten człowiek pragnął wcielić w zakonie swoim prostotę czasów apostolskich.

W jednej z najpiękniejszych okolic Umbrii w Asyżu (Assisi) kupcowi sukna Piotrowi Bernardone urodził się 1182 r. syn, któremu matka nadała imię Jan; ojciec zaś nazwał go Franciszkiem przez pamięć na Francję, w której dorobił się majątku. Zamiłowanie ojca do mowy francuskiej przeszło na syna i młody Franciszek wcześnie już zaczął tworzyć poezje w lingua francigena czyli lingua Francorum, to jest w narzeczu prowansalskim. Franciszek wesoło spędził młodość; w szkole tyle nabył wiadomości, ile ich potrzeba było dla kupca w owych czasach, a w łacinie takiej nabrał wprawy, że mógł czytywać Pismo św. Bogaty, piękny Francesco, biegły w śpiewie i mowie francuskiej, odgrywał wybitną rolę między młodzieżą swego miasta rodzinnego i marzył o zdobyciu sobie godności książęcej, o pałacach i komnatach rycerskich. Pewnego razu puszcza się już nawet w drogę, aby pod Walterem de Brienne wziąć udział w krucjacie w Sycylii i zdobyć sobie tam księstwo, lecz w Spoleto zapada w chorobę. Głos wewnętrzny skłania go do powrotu: "kto ci może okazać więcej dobrego, pan czy sługa; czy godzi się opuszczać potężnego Boga dla ubogiego człowieka?". Franciszek wraca w rodzinne strony, przebywa chorobę a przyszedłszy do zdrowia, wychodzi z domu i z wyżyn Asyżu przypatruje się rozkosznym niwom. Lecz piękność natury nie zachwyca już jego wzroku, śpiew słowików nie porusza już jego serca, wszystko wydaje mu się nędznym i godnym pogardy a on sam sobie wydaje się najnędzniejszym; trapi go jakiś ból niewytłumaczony i jakaś tęsknota nieokreślona; wszystko jest mu wstrętne. W tym usposobieniu oddala się od ludzi; dręczony wyrzutami sumienia, w trwodze wewnętrznej spędza dni i noce w samotnej jaskini, przy starej kaplicy, a wewnętrzne widzenia i głosy coraz częściej i potężniej go nawiedzają. Ukazuje mu się Chrystus zawieszony na krzyżu, Franciszek gorąco opłakuje mękę Zbawiciela. "Miłość ku Bogu zupełna, bez granic wypełniała całe życie św. Franciszka, ona to była ową iskrą, której łaknął wielki duch jego. Takiej miłości nie znała pogańska starożytność, wyższe umysły dochodziły wtedy do poznania Boga lecz miłość do Boga była im obcą. W dziejach zaś chrześcijańskich miłość włada światem. Ona to pokonała poganizm w amfiteatrach i na stosach męczeńskich, ona ucywilizowała młode, barbarzyńskie ludy, ona poprowadziła je na krucjaty i wytworzyła takich bohaterów, o jakich historia nie miała przedtem pojęcia. Miłość była pochodnią szkół, w których zakwitły nauki w czasach powszechnego barbarzyństwa, miłość dawała natchnienie wszystkim wielkim mówcom chrześcijańskim, od Pawła do Bossueta". Franciszek miłując Boga, miłował także ludzi, chętnie przebywał pośród żebraków na stopniach kościołów w Rzymie, rozdawał ubogim wszystko, cokolwiek posiadał, całował trędowatych. Pewnego razu modląc się w zrujnowanym kościółku św. Damiana, usłyszał głos, mówiący mu: "Wstań Franciszku i napraw Kościół mój"; zrozumiawszy te słowa w literalnym znaczeniu jako rozkaz naprawienia owej zrujnowanej kaplicy przy jaskini, zabrał ojcu kilka postawów sukna, sprzedał je a pieniędzy użył na podźwignięcie domu Bożego. Ojciec zaskarżył syna przed konsulami miasta lecz ci oświadczyli, że nie mają nad młodzieńcem żadnej władzy, gdyż jest on sługą Boga najwyższego; potem poskarżył się Piotr Bernardone przed biskupem, Franciszek oddał wtedy ojcu pieniądze, i całe odzienie, zatrzymał tylko dla siebie włosiennicę, zrzekł się wszelkiego prawa do dziedzictwa ojcowskiego i rzekł: "Teraz, kiedy już nie mam ojca na ziemi, bezpieczniej będę mógł mówić: Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech".

Uszczęśliwiony tym, że już nic nie posiada, oddaje się teraz Franciszek całkiem swojemu popędowi wewnętrznemu, swojej miłości ku Bogu, żebrze o środki do odbudowania kościoła; nic go to nie obchodzi, że ludzie nazywają go wariatem, że złorzeczy mu własny ojciec. W ten sposób spędza dwa lata. Wtem słyszy na kazaniu słowa Zbawiciela: "Nie miejcie złota, ani srebra, ani pieniędzy w trzosach waszych, ani dwu sukien, ani butów, ani laski", i raduje się w duchu: oto jest właśnie, czego pragnę, czego poszukuję. Teraz wyjaśnił mu się cel życia, postanawia więc wskrzesić życie czasów apostolskich, odrzuca sandały, pas a nawet torbę żebraczą. Miejsce trwogi i walk wewnętrznych zajmuje odtąd szczęście niewypowiedziane, zachwyty następują jeden po drugim. Teraz łączy się z nim bogaty mieszczanin Bernard de Quintavalle, który z całą ścisłością spełnia zlecenie Chrystusa: "Jeśli chcesz być doskonałym, idź, przedaj co masz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, a przyjdź, pójdź za mną". Przyłączają się do nich inni z wyższych i niższych stanów i zamieszkują w ubogiej chacie obok kościoła Najświętszej Panny Anielskiej (Portiuncula). Naśladowanie ubogiego życia Zbawiciela jest hasłem stowarzyszenia. Kiedy wzrosło ono do liczby ośmiu, Franciszek wysłał towarzyszy dla głoszenia słowa Bożego; "obchodźcie po dwóch rozmaite okolice ziemi, głosząc ludziom pokój i pokutę dla przebaczenia grzechów; do tego jesteśmy powołani, abyśmy pielęgnowali rannych, podnosili zgnębionych, błąkających się sprowadzali na drogę prawdy". Było to zupełnie w duchu mowy na górze. Prawie jej słowami skreślony został pierwszy zarys reguły zakonnej; lecz zakon potrzebował zatwierdzenia papieża, Franciszek zalecony przez swego biskupa udał się do Rzymu. Innocenty III z początku wahał się, reguła wydała mu się zbyt surową, sposób życia zbyt twardym, lecz w końcu pokonała go wytrwałość i głęboki entuzjazm Franciszka z Asyżu: "Idźcie bracia moi, rzekł papież, i jak Bogu spodoba się was natchnąć, opowiadajcie wszystkim pokutę; kiedy zaś Wszechmocny pomnoży was w liczbie i utwierdzi łaską swoją, wtedy donieście mi o tym, a ja bez obawy przyznam waszemu stowarzyszeniu jeszcze większe prawa". Innocenty nadał im prawo nauczania i pozwolił nosić tonsurę, Franciszek przyrzekł papieżowi cześć i posłuszeństwo; właściwe wszakże zatwierdzenie statutów zakonnych nastąpiło dopiero za Honoriusza III.

"Od Franciszka z Asyżu datuje się nowa postać życia zakonnego; zakonnicy występują na widownię świata lecz nie uczestniczą w jego troskach; za skromną jałmużnę, jaką sobie codziennie wyżebrują, ofiarują oni ludziom dobra wieczne". Dlatego franciszkanin nie powinien był nic posiadać, ubóstwo miało być jego cechą szczególną; wyzuwszy się z wszystkich dóbr doczesnych, mieli synowie św. Franciszka służyć samemu tylko Zbawicielowi. Zowią się oni "ubogimi Chrystusowymi", "Christi pauperes".

To zrzeczenie się wszelkiego posiadania, wszelkich wygód życia, to zerwanie wszystkich węzłów ziemskich wywoływało w jednych opozycję, w innych zaś budziło podziwienie i chęć naśladowania; przestano uważać Franciszka za szaleńca i widziano w nim świętego. Franciszek doczekał się tego, że ujrzał obok siebie 5000 braci, zebranych na Zielone Świątki przy kościele Porcjunkuli; corocznie miały się tam około tego czasu odbywać zebrania jego zwolenników. Kiedy okazało się to później niemożliwym wskutek ogromnego wzrostu liczby braci, na kapituły generalne przybywali tylko deputaci prowincyj zakonnych. Śpiewali oni hymny na cześć Boga, nazywano ich obozem Bożym; było to zgromadzenie mężów szczęśliwych, przejętych miłością Boga i ludzi.

Ciągle pomnażająca się liczba członków zmusiła do zorganizowania zakonu fratrum minorum (minorytów), małych w królestwie Bożym, mniejszych od innych zakonników, jak ich nazywał Franciszek. Przełożeni pojedynczych klasztorów zwali się custodes czyli gwardianami tj. "stróżami", przełożony całej prowincji zwał się minister provincialis a całego zakonu minister generalis. W r. 1223 na kapitule generalnej ułożono ustawę zakonną; przyrzeka ona posłuszeństwo i cześć papieżowi a bracia ślubują cześć i posłuszeństwo św. Franciszkowi i jego następcom; kto pragnie, aby go przyjęto do zakonu, ten winien być mocnym w wierze katolickiej a wszystko, co posiada, sprzedać i rozdać ubogim; po roku próby, dopuszczany jest do złożenia ślubów, poczym nie może już wystąpić z zakonu. Celem zakonu jest naśladowanie Zbawiciela w ubóstwie, pokorze i miłości ku bliźnim. Bracia dzielą się na kapłanów i świeckich; pierwsi mieli opowiadać naukę Bożą ku zbudowaniu i moralnemu podniesieniu ludu, oczywiście za zgodą właściwego biskupa, drudzy mieli wiernie wykonywać powierzone sobie roboty ręczne, unikać próżnowania, które jest wrogiem duszy, wszyscy mieli być ubodzy w dobra ziemskie a bogaci w cnoty. Generała obierali wszyscy prowincjałowie na kapitule generalnej; w prowincjach odbywały się kapituły prowincjonalne; papież wyznaczał jednego z kardynałów na protektora i korrektora zakonu.

Za przykładem św. Franciszka, pokrewna mu duchem Klara Scifi z Asyżu, 18-letnia córka pewnego rycerza znakomitego, przywdziała welon zakonny 1212 i założyła zakon klarysek według reguły św. Franciszka; klaryski wszakże nie utrzymywały stosunków ze światem lecz pozostawały zamknięte w murach klasztornych.

Nadto założył Franciszek 1221 osobny zakon dla świeckich, tak zwany trzeciej reguły albo tercjarzy (ordo tertiariorum albo fratrum et sororum de poenitentia). Widząc bowiem tak ogromny napływ żądających przyjęcia do jego zakonu, że słuszna stąd mogła powstać obawa rozwiązania zbyt wielu małżeństw i wyludnienia całych okolic, dał on najprzód jednemu ze swoich przyjaciół a następnie i wielu innym przepisy, wskazujące, jak pozostając na świecie i pełniąc obowiązki powołania swego, mogą zarazem prowadzić żywot chrześcijański i pracować nad swoim wewnętrznym udoskonaleniem. Tym sposobem powstało stowarzyszenie, do którego każdy wstępujący obowiązany był przede wszystkim zwrócić, co by posiadał niesprawiedliwie nabytego, i pojednać się z nieprzyjaciółmi, a następnie przyrzec uroczyście ścisłe pełnienie wszelkich powinności chrześcijańskich. Nadto tercjarze wyrzekali się strojów zbytkownych i ozdób, winni byli stronić od próżnych zabaw świeckich, wszelkie spory między sobą drogą zgody załatwiać i nie składać przysiąg, chyba w nieuniknionej konieczności a codziennym słuchaniem mszy św. ducha pobożności w sobie podtrzymywać. Ludzie wszelkiego stanu, nawet książęta i królowie, poddawali się tej trzeciej regule i wstępowali do zgromadzenia tercjarzy.

Dominikanie postawili sobie za cel utrzymanie czystości nauki katolickiej i nawracanie kacerzy a franciszkanie usiłowali szerzyć Chrystianizm między Saracenami i niewiernymi. Franciszek dał z siebie przykład, udając się 1219 z kilku braćmi do Egiptu. Choć sułtan Malek al Kamil za każdą dostarczoną mu głowę chrześcijanina wypłacał po sztuce złota, nie uląkł się wszakże mąż święty i poszedł do obozu Saracenów. Na zapytanie sułtana, od kogo i po co przychodzi, odrzekł Franciszek: "przychodzę nie od ludzi lecz od Boga najwyższego, aby tobie i twemu ludowi wskazać drogę zbawienia". Męstwo bohaterskie ubogiego apostoła wzruszyło barbarzyńca: chciał on obsypać Franciszka bogatymi darami, których gdy ten nie przyjął, ze czcią i pod bezpieczną strażą odejść mu pozwolił. Tym sposobem chybił wprawdzie Franciszek celu swej wyprawy, bo ani się sułtan nie nawrócił ani mu nie zadał pożądanej śmierci męczeńskiej, tyle jednak uzyskał, że odtąd jeńcy chrześcijańscy w niewoli muzułmańskiej lepiej byli traktowani i braciom reguły św. Franciszka powierzona została przez władcę muzułmańskiego straż grobu Pańskiego, którą przez tyle wieków mimo wielokrotnych i krwawych prześladowań zachowali i po dziś dzień zachowują.

Wówczas miał Franciszek spotkać się także z św. Dominikiem w Rzymie. Dante w jedenastej pieśni Raju tak o dwóch tych mężach mówi:

"Opatrzność, światem rządząca tą myślą,
Co, nim do głębi przeniknąć ją zdoła,
Pierwej śmiertelny wzrok złamany pada –
Chcąc, by ufniejsza i wierniejsza Jemu
Oblubienica szła ku małżonkowi,
Który ją w wielkim okrzyku boleści
Poślubił sobie krwią swoją najświętszą,
Ku jej pomocy dwóch książąt posłała,
Ażeby byli jej przewodnikami.
Jeden z nich ogniem seraficznym płonął,
Drugi mądrością swoją był na ziemi
Wiernym herubów jasności odbiciem.
O jednym powiem; bo któregokolwiek
Obrałbym sobie, – jednego z nich sławiąc
Toż i o drugim powiedzieć bym musiał,
W jeden cel bowiem godziły ich czyny".

Franciszek wymową swoją osiągał zdumiewające rezultaty; nie wywierał wszakże głębokiego wrażenia, jeśli mowę swoją naprzód obrobił i rozważył. Pewnego razu, mając wypowiedzieć przed Honoriuszem III mowę starannie przygotowaną i wyuczoną na pamięć, nagle się zmieszał i wszystkiego zapomniał; lecz zaraz przyznał się i uniósł takim zapałem świętym, że wszystkich porwał za sobą. Bezwarunkowe zaparcie się i ubóstwo, jakie praktykował, potężniej oddziaływały na słuchaczów niż wszystkie ozdoby krasomówcze. Powtarzał też często uczniom swoim, że świątobliwość powinna być ich wymową. Będąc uosobieniem cnót chrześcijańskich, porywał za sobą św. Franciszek całe miasta, a wymówieniem słów: "pokój niech będzie z wami", nieraz skłaniał walczących ze sobą przeciwników do złożenia broni.

W zakonach dominikańskim i franciszkańskim na nowo zakwitła wymowa chrześcijańska. Gwałtowne namiętności polityczne rozdwajały wtedy niemal każde miasto włoskie. Dominikanie z niezrównanym zapałem stawali między gwelfami i gibelinami i zgodę przywracali; lód nienawiści topniał pod ogniem ich wymowy, przejętej głęboką miłością. Dominikanin Jan z Vicenzy pojednał 1233 r. wrogie stronnictwa w Bolonii; jemu też polecono, aby z ustaw miejskich to usunął, co mogłoby w przyszłości niezgodę wywołać. Nadto przywrócił on zgodę w Padwie i zreformował statuty miejskie; toż samo uczynił w miastach Treviso, Veltre, Belluno, Vicenza, Werona, Mantua, Brescia. Na wielkiej równinie pod Paquarą nad Adygą, niedaleko od Werony, zebrało się przed nim 20 wrogich sobie ludów, z górą 400000 ludzi (28 sierpnia 1233); tu w imieniu Boga i Kościoła rozkazał on Lombardczykom zapomnieć o wzajemnych urazach, przepisał pokój powszechny, który wszyscy musieli zaprzysiąc, i zagroził klątwą potępienia każdemu, kto by zgodę ośmielił się zakłócić.
–––––––––––

HISTORIA POWSZECHNA PRZEZ F. J. HOLZWARTHA. PRZEKŁAD POLSKI LICZNYMI UZUPEŁNIENIAMI ROZSZERZONY. TOM IV. WIEKI ŚREDNIE. CZĘŚĆ DRUGA. PRZEWAGA NIEMIEC W EUROPIE W X WIEKU. CESARZE Z DOMU FRANKOŃSKIEGO I PAPIESTWO. CZASY WOJEN KRZYŻOWYCH. Nakładem Przeglądu Katolickiego. Warszawa 1882, ss. 384-394.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Przypisy:

(1) Źródła do historii św. Franciszka: Bollandyści, miesiąc październik t. II; do historii św. Dominika, mies. sierpień t. I; roczniki zakonu minorytów wydał Wadding (Lugd. 1540), roczniki dominikańskie Mamachi (Rom. 1647). – Chavin de Malan, Histoire de Saint François d'Assise; – Eduard Vogt, Der heilige Franziskus von Assisi. Ein biographischer Versuch; Franz von Assisi, ein Heiligenbild von Karl Hase; – Lacordaire, Vie de saint Dominique; – The life of st. Dominic with a sketch of the Dominican order. Lond. 1857.

(a) Zob. Albigensi.