Pewien protestant opisuje, co
następuje mniej więcej w podobnych słowach: „Dzień cały przepędziłem w
złym humorze, przeklinając co mi w drogę weszło, w wieczór zaś,
powróciwszy do domu, zastałem żonę klęczącą i odmawiającą jak zwykle
Różaniec z dziećmi. Już mi tego było za wiele, więc z oburzeniem
zawołałem: znowu się modlicie? Zaniechajcie to zaraz, nie chcę, aby się
dzieci tego trzepania nauczyły.
Lecz żona, spojrzawszy na mnie ostro, odpowiedziała: nie wzbraniaj
dzieciom się modlić, prawo Boże bardziej ich obowiązuje, jak twoje.
Rozgniewany tem jeszcze bardziej, trzasnąłem drzwiami i wyszedłem.
Położywszy się, nadzwyczaj prędko zasnąłem i miałem następujące
widzenie: Ujrzałem się na wierzchu kościoła protestanckiego, z którego
zsuwałem się coraz bardziej i widziałem grożącą mi śmierć, gdyż
spadnięcie z niego było nieuchronne. Znajdując się w tak opłakanem
położeniu, spostrzegłem starca, który się zbliżył do mnie,
wziął w swoje ramiona i zaniósł na bezpieczne miejsce, a ująwszy mię
za rękę prowadził na wysoką górę. Z początku szedłem żwawo, lecz góra
była coraz przykrzejsza, droga coraz mozolniejsza. Chciałem zaniechać
dalszej podróży, lecz starzec nie pozwolił, a trzymając mą rękę, kazał
się obejrzeć, co uczyniwszy, zobaczyłem za sobą obrzydłą poczwarę, niby
smoka z paszczęką buchającą ogniem, który ciągle postępował i czyhał na
mnie. Nie opierałem się więc starcowi, ale wszelkich sił dokładałem, aby
z nim podążyć. Przyszedłszy na szczyt góry, napotkaliśmy bramę, która
za dotknięciem ręki starca się otworzyła. Wszedłszy, ujrzałem się w
kościele, którego rozmiaru nie mogłem okiem doścignąć.
Na wspaniałym tronie siedziała Królowa cudnej piękności
w wieńcu z róż, koło Niej grono dziewic jedne przybrane biało, inne
czerwono, trzecie błękitne, a wszystkie w wieńcach i palmami w rękach.
Chóry te odmawiały Różaniec. Skłoniłem Im się; One też mnie z wielką
serdecznością, a starzec, wskazując mi, rzekł: „Widzisz oto Świętych
obcowanie”; po czem kazał mi spojrzeć w górę, gdzie zamiast kopuły,
ujrzałem ogromne światło, którego jeden promień wpadł w moje serce,
uczułem niewypowiedzianą zmianę, szczęśliwość i obudziłem się. Pod tak
świeżem wrażeniem zacząłem rozbierać to widzenie oraz byłem
zaciekawiony, kto był ów miłosierny starzec.
Powstawszy, zawołałem syna i zapytałem: Powiedz, coście wczoraj z
matką mówili? Strwożone dziecko zrazu wzbraniało się mówić, lecz
ośmielone łagodnem obejściem powiedziało: „Różaniec”. I
nic więcej? Znowu z bojaźnią syn na mnie spojrzał i rzekł: I trzy Ojcze
nasz do św. Józefa, mama nam kazała odprawić nowennę. Na co? –
zapytałem. Znów po naleganiach odrzekł: „Abyś się ty, ojcze, nawrócił”.
Teraz wszystko zrozumiałem: a więc to był św. Józef. O módl się, synu kochany, zawołałem, i powiedz matce, że odtąd i ja chcę uczestniczyć w Różańcu.
Porzuciłem protestantyzm i zostałem katolikiem. Niech będą dzięki Bogu, Matce Najświętszej i św. Józefowi.
Z książeczki „Święty Józef Oblubieniec Bogarodzicy”, Kraków 1930 r., str. 75-78.
* Juan Arecharaleta
Za: https://lagloriadelasantisimavirgen.wordpress.com/2015/08/26/sw-jozef-nawraca-protestanta/