Gdy Jezus był życzliwy dla grzeszników i tych, którzy pobłądzili, to
jednak nigdy nie popierał ich fałszywych idei, choćby wydawały się jak
najbardziej szczere. On kochał ich wszystkich, ale również pouczał, aby
ich nawrócić i zbawić.
Kiedy przywoływał do siebie tych, którzy
byli utrudzeni i cierpiący, żeby ich pocieszyć, nie było to głoszenie im
zazdrości związanej z chimeryczną równością. Gdy wywyższał pokornych,
nie czynił tego, by zaszczepić w nich
poczucie godności niezależnej i zbuntowanej przeciw obowiązkowi
posłuszeństwa. Gdy Jego serce przepełniała łagodność wobec ludzi dobrej
woli, jednocześnie potrafił uzbroić się w święte oburzenie przeciw
profanom Domu Boga, przeciw nikczemnikom, którzy gorszyli maluczkich,
przeciw władzom, które nakładały na ludzi nadmierne ciężary bez
przykładania ręki do ich dźwigania.
On był tak samo silny jak łagodny. Ganił, groził, smagał biczem,
wiedząc i nauczając nas, że bojaźń jest początkiem mądrości oraz że
czasami lepiej jest dla człowieka odciąć część będącą źródłem
zgorszenia, aby ocalić ciało. I w końcu nie głosił On przyszłemu
społeczeństwu panowania idealnej szczęśliwości, z której cierpienie
będzie usunięte, ale przez swoją lekcję i swój przykład, wyznaczył szlak
szczęścia w niebie i królewską drogę Krzyża.
Św. Pius X, encyklika Nasz Mandat Apostolski (fragment)