Św.
Teresa od Dzieciątka Jezus - Dzieje duszy 10:
W tym roku, moja
droga Matko, Dobry Bóg udzielił mi łaski zrozumienia na czym polega miłość
bliźniego; przedtem rozumiałam ją, to prawda, ale w sposób niedoskonały, nie
zgłębiłam jeszcze tych słów Jezusa: "Drugie przykazanie jest PODOBNE
pierwszemu: Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego".
Starałam się przede wszystkim kochać Boga, a miłując Go zrozumiałam, że trzeba,
by miłość moja wyrażała się nie tylko słowami, bo: "Nie ci, którzy
mówią: Panie, Panie! wejdą do królestwa Niebieskiego, ale ci, którzy czynią
wolę Bożą". Wolę tę dawał mi Jezus poznać wiele razy, mogę powiedzieć,
że prawie z każdej strony swej Ewangelii, ale podczas Ostatniej Wieczerzy,
kiedy czuł, że serca uczniów płoną najgorętszą miłością ku Niemu, który dopiero
co dał się im w niewypowiedzianej tajemnicy swej Eucharystii, ten słodki
Zbawiciel chce im dać przykazanie nowe. Powiedział im z niewymowną tkliwością:
"Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, abyście tak, JAK JA WAS UMIŁOWAŁEM I WY WZAJEMNIE SIĘ MIŁOWALI. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali".
W jaki sposób Jezus miłował swych
uczniów i dlaczego ich miłował? O! nie mogły Go pociągnąć ich zalety naturalne;
nieskończona odległość dzieliła Go od nich. On był wiedzą, Wiekuistą Mądrością,
oni byli biednymi grzesznikami, ludźmi prostymi i pełnymi przyziemnych myśli. Mimo
to Jezus nazywa ich swymi przyjaciółmi, swymi braćmi. Chce, ażeby panowali z
Nim razem w królestwie Jego Ojca i pragnie umrzeć na krzyżu, aby im to
królestwo otworzyć, ponieważ sam powiedział: Nie ma większej miłości, jak dać
swe życie za tych, których się miłuje.
Matko ukochana, rozważając te
słowa Jezusa, zrozumiałam, jak niedoskonale kocham moje siostry, i
spostrzegłam, że nie taką miłością kocha je Dobry Bóg. Ach! Teraz
pojmuję, że doskonała miłość bliźniego polega na tym, by znosić błędy
innych, nie dziwić się wcale ich słabościom, budować się nawet najdrobniejszymi
aktami cnót, które u nich spostrzegamy. Przede wszystkim jednak zrozumiałem, że
miłość bliźniego nie powinna pozostawać zamknięta w głębi serca. Nikt,
powiedział Jezus, nie zapala pochodni, by ją wsadzić pod korzec, ale stawia ją
na świeczniku, aby oświecała WSZYSTKICH, którzy są w domu.Zdaje mi się
że ta pochodnia wyobraża miłość bliźniego, która winna oświecać, rozweselać,
nie tylko moich najdroższych, ale WSZYSTKICH, którzy są w domu, nie wyłączając
nikogo.
Kiedy Pan rozkazał swemu ludowi
kochać bliźniego jak siebie samego, wtedy nie był jeszcze zstąpił na ziemię; wiedząc
zaś dobrze, jak dalece człowiek kocha siebie samego, nie mógł nakazać swoim
stworzeniom większej miłości bliźniego. Ale skoro Jezus dał swym apostołom
przykazanie nowe, SWOJE WŁASNE PRZYKAZANIE, to — jak powie dalej — mają miłować
bliźniego nie tylko jak siebie samych, lecz miłować tak, jak On, Jezus ich
kocha, jak miłować będzie aż do skończenia wieków.
Ach! Panie, ja wiem, że Ty nie
nakazujesz rzeczy niemożliwych, znasz lepiej ode mnie moją słabość, moją
niedoskonałość, wiesz dobrze, że nigdy nie mogłabym kochać mych sióstr tak, jak
Ty je kochasz, jeżeli Ty sam, o mój Jezu, nie będziesz ich kochał we mnie.
Chcąc mi udzielić tej łaski, dałeś przykazanie nowe. O! jakże jest mi ono
drogie, ponieważ daje mi pewność, że chcesz kochać we mnie tych wszystkich,
których rozkazałeś mi miłować...
O tak, czuję to, że kiedy
jestem miłosierna, wtedy Jezus sam działa we mnie;im mocniej jestem z
Nim zjednoczona, tym bardziej kocham wszystkie moje siostry. Kiedy chcę
spotęgować w sobie tę miłość, a szatan usiłuje podsunąć mi przed oczy duszy
błędy tej lub tamtej siostry, dla mnie mniej sympatycznej, spieszę, by wynaleźć
jej cnoty i dobre pragnienia; mówię sobie, że zobaczyłam tylko jeden jej
upadek, a może odniosła ona wiele zwycięstw, które przez pokorę ukryła i że to,
co zdaje się być błędem, może ze względu na intencje być aktem cnoty. Nietrudno
mi siebie o tym przekonać, bo sama na sobie doświadczyłam, jak to nigdy nie
można sądzić".
"Jest
w zgromadzeniu siostra, która ma talent drażnienia mnie na każdym kroku; jej
zachowanie, jej słowa, jej usposobienie wydają mi się bardzo nieprzyjemne.
Tymczasem jest to święta zakonnica, która musi być bardzo mila Panu Bogu. Nie
chcąc ulec naturalnej antypatii, jaką odczuwałam, powiedziałam sobie, że miłość
bliźniego nie powinna opierać się na uczuciach, ale wyrażać się w czynach;postanowiłam
więc postępować wobec tej siostry tak, jak postępowałabym względem najdroższej
mi osoby. Za każdym razem, ilekroć ją spotkałam, wstawiałam się za nią do Pana
Boga, ofiarując Mu jej cnoty i zasługi. Czułam doskonale, że jest to nader miłe
Jezusowi, bo czyż jest artysta, który by nie był zadowolony, gdy chwalą jego
dzieła? toteż Jezus, Artysta dusz, jest również szczęśliwy, kiedy nie
zatrzymując się na tym co zewnętrzne, przenikamy aż do wewnętrznego
sanktuarium, które wybrał sobie na mieszkanie, podziwiając jego piękno. Nie
poprzestawałam na tym, by modlić się wiele za tę siostrę, która była mi powodem
tylu walk, starałam się również oddawać jej wszelkie możliwe przysługi, a gdy
miałam pokusę odpowiedzieć jej szorstko, starałam się uśmiechnąć najmilej i
zmienić temat rozmowy. Naśladowanie bowiem mówi: Raczej każdego pozostawić
przy swoim zdaniu, niż wdawać się w kłótliwe sprzeczki".
"Często
też, jeśli nie było to na rekreacji (mówię o godzinach pracy), a miałam coś do
załatwienia z tą siostrą, kiedy moje zmagania były zbyt gwałtowne, uciekałam
jak dezerter. Ponieważ ona zupełnie nie domyślała się moich uczuć względem
niej, dlatego też nie podejrzewała pobudek mego postępowania i trwała w przekonaniu,
że jej charakter bardzo mi się podoba. Pewnego dnia podczas rekreacji
powiedziała mi z miną bardzo zadowoloną te mniej więcej słowa: "Powiedz mi
S. T. od Dz. Jezus, co cię tak do mnie pociąga, bo za każdym razem kiedy na
mnie spojrzysz, widzę, że się uśmiechasz?"Co mnie pociągało, to Jezus
ukryty w głębi jej duszy... Jezus, który czyni słodkimi rzeczy najbardziej
gorzkie... Odpowiedziałam jej, że się uśmiecham, ponieważ cieszę się widząc
ją (nie dodałam naturalnie, że to ze względu widzenia duchowego)".
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - Dzieje duszy 11:
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - Dzieje duszy 11:
"Każdego wieczoru, gdy tylko spostrzegłam, że moja S. od św. Piotra potrząsa klepsydrą, wiedziałam, że chce mi przez to powiedzieć: ruszamy w drogę! Nie do uwierzenia, ile mnie kosztowało ruszyć się z miejsca, zwłaszcza na początku,jednak czyniłam to natychmiast, po czym rozpoczynała się cała ceremonia. Należało ją podnieść i przesunąć ławkę w pewien określony sposób, przede wszystkim niezbyt pospiesznie, w końcu ruszałyśmy w drogę. Trzeba było iść za biedną chorą podtrzymując ją za pasek: robiłam to jak tylko mogłam najostrożniej; jeżeli jednak, na nieszczęście, potknęła się, zaraz zdawało się jej, że trzymam ją źle, że upadnie. — ,,O mój Boże! siostra idzie za szybko, siostra mnie porozbija". Jeżeli próbowałam iść jeszcze ostrożniej — "Ależ niech mnie siostra trzyma, nie czuję twej ręki, puści mnie siostra, upadnę; ach! miałam rację mówiąc, że jest siostra za młoda, by mnie prowadzić". W końcu bez dalszych przygód docierałyśmy do refektarza. Tam powstawały nowe trudności; trzeba było posadzić S. od św. Piotra tak zręcznie, by jej nie urazić, następnie należało zawinąć jej rękawy (także w pewien określony sposób); potem byłam wolna i mogłam się oddalić. Swymi biednymi, zniekształconymi rękami przygotowywała sobie, jak umiała, chleb na miseczce. Wkrótce to spostrzegłam i każdego wieczoru, zanim odeszłam, oddawałam jej jeszcze i tę przysługę. Ponieważ nie prosiła mnie o to, była wzruszona, że sama zauważyłam. I tak to niechcący zyskałam wkrótce jej łaski, przede wszystkim tym (jak się później dowiedziałam), że ukroiwszy jej chleb,darzyłam ją przed odejściem moim najpiękniejszym uśmiechem".
--------------------------------------------------------------------------------------------------
"Nie
zawsze z takim rozradowaniem praktykowałam miłość bliźniego, na początku jednak
mego zakonnego życia Jezus dał mi odczuć, jak słodko jest widzieć Go w duszach
Jego oblubienic; toteż prowadziłam S. od św. Piotra z taką miłością, że nie
byłabym w stanie zrobić tego lepiej, gdyby mi przyszło prowadzi; samego Jezusa.
Praktykowanie miłości bliźniego — jak Ci o tym, droga Matko, dopiero co
wspomniałam — nie zawsze przychodziło mi łatwo; na dowód tego opowiem Ci o
różnych zmaganiach, z których będziesz się śmiała. Przez długi czas podczas
wieczornego rozmyślania zajmowałam miejsce (28) przed siostrą, która miała
zabawne przyzwyczajenie, a jak sądzę... również wiele światła, ponieważ bardzo
rzadko posługiwała się książką. Oto co spostrzegłam: Siostra ta, gdy tylko
weszła, natychmiast zaczynała robić dziwny szmer, jakby ocierała wzajemnie dwie
muszelki. Tylko ja jedna zwróciłam na to uwagę, bo słuch mam nadzwyczaj ostry
(nieraz aż za bardzo). Nie jestem w stanie wyrazić, moja Matko, jak mnie ten
nieznaczny hałas męczył. Miałam wielką ochotę odwrócić głowę i spojrzeć na
winną, która na pewno nie zdawała sobie sprawy ze swego nawyku; nie było innego
sposobu, by jej to uświadomić. W głębi serca czułam jednak, że lepiej będzie
znieść to z miłości ku Bogu i nie robić przykrości siostrze. Trwałam więc
spokojnie, usiłując jednoczyć się z Panem Bogiem i zapomnieć o cichym
szmerze...wszystko na darmo. Czułam, że pot mnie oblewa i byłam zmuszona
odprawiać jedynie modlitwę polegającą na znoszeniu tego cierpienia; pogrążona w
udręce szukałam jednak sposobu, by czynić to bez irytacji, ale z radością i
pokojem, przynajmniej wewnątrz duszy. Starałam się więc pokochać ten drażniący
szelest i zamiast czynić wysiłki, by go nie słyszeć (co było rzeczą
niemożliwą), słuchałam go z pełną uwagą, jakby to był zachwycający koncert, i
całe moje rozmyślanie (a nie była to bynajmniej modlitwa odpocznienia) upływało
na ofiarowywaniu Jezusowi tego koncertu".
"Innym
razem znalazłam się w pralni naprzeciw siostry, która, ilekroć podnosiła
chustki na swojej ławce, opryskiwała mi twarz brudną wodą. Zrazu odruchowo
chciałam się cofnąć i otrzeć twarz, a tym samym zwrócić uwagę siostrze, która
mnie kropiła, najspokojniej w świecie oddając mi tę przysługę. Zaraz jednak
przyszło mi na myśl, że postąpiłabym bardzo niemądrze, gdybym odrzuciła skarby,
tak wspaniałomyślnie mi ofiarowane i bardzo uważałam, by nie dać poznać po
sobie wewnętrznych zmagań. Usiłowałam obudzić w sobie pragnienie, by mnie jak
najobficiej oblewano brudną wodą, i doszłam do tego, że w końcu rzeczywiście
polubiłam ten nowy rodzaj pokropienia i przyrzekłam sobie, że na drugi raz
wrócę na to uprzywilejowane miejsce, gdzie można otrzymać tyle skarbów".