Treść: Gotując drogę Pańską, wyrównując doliny i
prostując ścieżki na Jego przybycie, zasługujemy sobie, że oglądamy zbawienie
Boże. Chrystus przyniósł nam zbawienie, tj. wyswobodzenie z pod ciężaru
doczesnej i wiecznej nędzy – i to już trzecie dobrodziejstwo Wcielenia. I.
Świat sam w sobie jest pełen nędz rozmaitych i nie potrafi dobrami swoimi zaspokoić
w człowieku owego pragnienia szczęścia, które go dręczy. II. Chrystus miłością
swoją osładza nam w tym życiu cierpienia i nędze doczesne, a w przyszłym
ukazuje nam szczęście wiekuiste, które zaspokoi całkowicie wszystkie nasze
pragnienia. – Jakże nie odwdzięczać się Chrystusowi miłością za to Jego dobrodziejstwo?
––––––––––––
"I ogląda wszelkie ciało zbawienie Boże". Łk.
III, 6.
Czas adwentowy – to nasza pielgrzymka duchowa do
betleemskiej stajenki, którą odprawiamy, aby z pobożnymi pastuszkami powitać
Boskie Dzieciątko i łącznie ze zastępami chórów Anielskich zanucić hymn
pochwalny: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli
(1).
W tej wędrówce naszej zaszliśmy już na ostatnie wzgórze, dzielące nas od
Betleemu. Już Kościół św. ukazuje nam w dali pożądaną jutrzenkę, pozłacającą
czarne obłoki czterdziestowiekowej nocy pierwszymi promykami zbawienia. W tym
błogim świtaniu dostrzegamy już nędzną stajenkę; w stajence najświętszą wśród
Świętych Dziewicę; a w żłóbku Dziecinę maleńką, owiniętą w pieluszki, którą
jest sam Bóg. O przyjrzyjmy się, bracia najmilsi, jak najdokładniej tej Dziecinie!
Oto Władca nieba i ziemi – w poniżeniu; Pan wszelkiej wspaniałości –
wyniszczony nędzą ludzką; Syn Boga żywego – odziany lichą powłoką ludzkiego,
dziecięcego ciała; Ofiara przebłagalna za grzechy całego świata – na mizernym
żłóbka ołtarzu złożona. O jakże to dziwny i cudowny zbieg wszelkiej
ostateczności! O bracia moi najmilsi! czyż obraz ten nie wystarczy, aby serca
nasze rozgrzać, oko rozweselić, duszę całą rozkoszy napełnić uczuciem? Tam
gdzie się niebo otwiera czyż nie znika wszelka niedola ziemska? Gdzie anielskie
rozbrzmiewają pienia, czyż trwać mogą narzekania ludzkie? Czyż mogą krzyże i
dolegliwości nasze nie przemienić się w niebieskie prawdziwe pociechy, tam,
gdzie Boskie Dzieciątko samo na się przyjmuje ubóstwo i nędzę, cierpienie i
wszelką niedolę? O, przystąpmy tylko z dziecinną wiarą i radością do tego
żłóbka, a to Zbawienie, które w nim leży, naszym się stanie zbawieniem!
Niedowiarkowie zowią naszą uroczystość świętem
dziecinnym i mają słuszność. Jest to bowiem święto dzieci, ale dzieci Bożych,
które w prostocie serca cieszą się i radują z najwyższego, najmiłosierniejszego
daru Ojca, który jest w niebiesiech. Niechże się tedy śmieją z nas ci, którzy
pojąć nie mogą tego, co jest Ducha Bożego (2), a my starajmy się tylko, aby radość nasza pełną
była. A stanie się to, jeśli drogi Pańskie do serc naszych gotować będziemy.
Jak zaś te drogi Pańskie gotować mamy, o tym poucza
nas Jan św., gdy mówi: Gotujcie drogę Pańską, czyńcie proste ścieżki Jego.
Wszelka dolina będzie napełniona, a wszelka góra i pagórek poniżon będzie; i
krzywe miejsca będą proste, a ostre drogami gładkimi (3).
Wszelka dolina będzie napełniona. I jakież to doliny, jakie głębie i przepaści kryją
się w sercach naszych? Ach! to żądze i namiętności nasze, to grzechy i
występki, przez które człowiek zdziera ze swej duszy obraz Boga, a wizerunek
szatana w niej odtwarza. Oto, bracia najmilsi, doliny, które, jak długo serca
nasze szpecą, Pan w nas zamieszkać nie może!
Wszelka góra i pagórek poniżon będzie – mówi dalej św. Jan Chrzciciel. Tymi górami – to
nadętość rozumu, wyśmiewającego naukę wiary świętej; to pycha rodowa, nie
chcąca nic wiedzieć o wspólnym naszym pochodzeniu od Boga, o jednakim
przeznaczeniu dla Boga, o równej godności każdego człowieka. Tymi górami – to pycha
bogacza, który przy wygodnym używaniu swych skarbów obejść się potrafi bez
wiary, bez cnoty, nawet bez myśli o Bogu. Tymi górami i pagórkami są wreszcie
te tak pospolite przechwałki z posiadanej cnoty, która w uczynkach swoich nie
Boga szuka, ale po faryzejsku mówić się zdaje: Boże, dziękuję Tobie, żem nie
jest jako inni ludzie (4).
Miejsca krzywe,
które prostowanymi być mają, to krzywizny kłamstwa, chytrości, podstępu i
obłudy. Bo podstawą boskiego życia jest prawda i sam Bóg jest prawdą. A zatem
prawda w spojrzeniu, prawda w słowach, prawda w uczynkach naszych przebijać się
musi, jeśli z Bogiem w jedności i zgodzie żyć chcemy.
Na koniec, cóż czyni drogę naszą ostrą? Nie sąż
to troski, przygody, boleści, straty i uciski wszelkiego rodzaju, które nam
dolegają, które nas dręczą i krzyżują, a mimo tego źródłem szczęścia naszego
stać się mogą, byleśmy je wzorem Chrystusa Pana znosić umieli.
Oto, najmilsi moi, co znaczy drogi Pańskie gotować.
Jeśli to wiernie wypełnimy, Pan z pewnością wiernym będzie w wypełnieniu
obietnic swoich, a my oglądać będziem zbawienie Boże, które i naszym zbawieniem będzie, oraz wyswobodzeniem z pod
ciężaru wszelkiej doczesnej i wiecznej nędzy. I na tym to właśnie polega
trzecie dobrodziejstwo naszego Zbawcy, które za przedmiot dzisiejszego
rozważania wziąć pragnę... Zdrowaś Maryjo.
Powiedział kiedyś św. Augustyn: "Stworzyłeś nas,
Panie, dla siebie i niespokojne serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie".
Prawdy tych słów doświadczył był ten Święty sam na sobie. Wielkie jego serce
przez długie lata szukało szczęścia z gorliwością i tęsknotą bezprzykładną.
Szukało go w sławie i pochwałach ludzkich, w marzeniach i rozkoszach
zmysłowych, i nigdzie znaleźć go nie mogło. Lecz gdy znalazł wiarę, a z wiarą
Chrystusa, ten spokój i to szczęście samo przez się owładło jego duszą.
Lecz po cóż u obcych szukać potwierdzenia tej prawdy,
której sami na sobie tylekroć doświadczyliśmy? Wszak w głębi naszego serca żyje
nieustanna tęsknota za czymś, co by duszę naszą nasycić i zapełnić mogło. Każdy
z nas pragnie być szczęśliwym, a pragnienie to budzi się w sercu naszym pierwej
jeszcze, nim rozum działać pocznie; żyje, dopóki serce nasze bije; ba nawet w
ostatniej chwili, w oku każdego z nas widnieje troska nad troskami, troska o
szczęście pozagrobowe. Pierwsza łza wylana przez dziecię jest skargą na brak
szczęścia. Z latami pragnienie to rozwija się, potężnieje. Lada błyskotka
rozświeca twarz chłopięcia, lada nabytek drobny dodaje sił słabym jego nożętom.
Młodzieńczy wiek z całą gorącością serca rzuca się w wir marzeń, których
urzeczywistnienie stanowi dla niego cel życia. Wiek dojrzały – i ten od marzeń
owych nie jest wolnym. Siły ducha i ciała, doświadczenie i nauka – wszystko to
zmierza do nasycenia tego nigdy niezaspokojonego pragnienia. Co więcej, starzec
nad grobem stojący jeszcze tęskni za szczęściem, jeszcze go pragnie i czeka.
Przyrodzona ta żądza miota człowiekiem od przedmiotu
do przedmiotu. Czego nie znalazł w pierwszym, w drugim znaleźć się spodziewa. I
mało mu bogactw, mało mu uciech, rozkoszy i rozrywek szalonych, bo ni
zaszczyty, ni godności, ni blask złota, ni wdzięk królewskiej korony, próżni
serca jego zapełnić nie umie. Wszelkie dobro ziemskie, jako perełki rosy na
kwiatku, na zewnętrznej ciała zatrzymują się powłoce. Ale do tej głębi, skąd
owo pragnienie posiadania ich wytryska, ani kropla tej rosy nie wnika.
Ale inaczej być nie może. Czymże bowiem te dobra
doczesne i bogactwa ziemskie, jeśli nie drobnym promykiem słonecznego światła,
migocącym przez krótką chwilkę czasu? A czyż może krótka ta chwilka uciechy
zaspokoić pragnienie duszy, które nieprzebranym jest jako morze? Rozkosz
zmysłowa, nie jestże lichą tylko ponętą zwierzęcego życia? I ona miałażby duszy
niematerialnej dostarczyć trwałej pociechy? Ludzkie pochwały, sława u świata nie
sąż mdłym echem próżnego gadulstwa? A godności i dostojeństwa czyż zawsze
chodzą w parze ze szczęściem?
Patrzcie na dziecię drobne, gdy bańki puszcza mydlane.
Jak ono cieszy się widokiem barwnego baloniku? jak się ugania za nim? Już, już
ma go pochwycić, aż tu zaledwo go trąci, radość wraz ze zabawką przepada. To
obraz duszy, która szczęścia swego na ziemi szuka. Dziś się unosi weselem –
jutro rozpływa się we łzach. Wczoraj obiecywała sobie złote góry – a dziś w
gruzach swych marzeń marnieje. I choćby nawet wszystko się spełniło, czego
zapragnie, choćby szczęście jak cień własny wytrwale jej towarzyszyło – w
ostatku, jak ów mędrzec Salomon, który pod tym względem wybrańcem losu mógłby
być nazwanym, wyznać będzie musiała: Marność nad marnościami, i wszystko
marność (5). Blask dóbr ziemskich, zmysłowe uciechy zamykały mu w
ciągu życia oczy na światło prawdy. Ale gdy kosa zbliżającej się śmierci
zadzwoniła o próg królewskiej jego komnaty, poznał i wyznać musiał, że wszystko
to marność i nicość i ułuda. Jeżeli zaś takim był los ostateczny
nieszczęśliwego na ziemi człowieka, cóż mówić o innych mniej szczęśliwych? Cóż
mówić o tych, których nędza i utrapienie całe życie ściga? którym łzy i
westchnienia chlebem codziennym się stały?
Ach tak! ta ziemia szczęściem obdarzyć nas nie może.
Wyznała to mądrość starożytności i wyznać musi nasze rozcywilizowane
społeczeństwo.
Lecz jeśli ziemia pragnień naszych zaspokoić nie może,
czyż one na wieki daremnymi pozostać mają? Odpowiedź na to pytanie daje nam
stara legenda wschodnia. Oto pewien mędrzec, który zakosztował był aż do
przesytu wszelkich rozkoszy tego świata, widząc, że szczęścia znaleźć w nich
nie może, postanowił go szukać gdzieś dalej w świecie. Puszcza się więc w
podróż; wzdłuż i wszerz przechodzi całą ziemię; nie pomija ni pałacu, ni
miasta, ni chatki ubogiej – ale wszystko na próżno. Wszędzie spotkał się z
bólem i nędzą, a szczęścia ni śladu. Wreszcie po pięćdziesięciu latach daremnej
pielgrzymki przychodzi do codziennego jakiegoś lasu. Tu na dobitek zabłądził.
Strapiony, długi czas szuka wyjścia, gdy wtem natrafia na jakiś samotny,
majestatyczny zamek. Do niego kieruje swe kroki – wchodzi. W głębi ponure
milczenie. Przebiega salę po sali, ganki i krużganki – wszędzie pustka i cisza.
Wreszcie natrafia ciężkie jakieś wrota, na których widnieje napis: "Tu
mieszka szczęście". "O szczęśliwa godzino! – woła przejęty radością –
nareszcie więc znajduję, czegom przez tak długie lata szukał na próżno!". Drżącą
ręką otwiera bramę, patrzy – i widzi – grób.
Grób – oto jedyna odpowiedź, na jaką zdobyć się może
mądrość światowa, kiedy o szczęście pytamy. Poza tym jednym, ostatnim ziemskim
mieszkaniem człowieka, w którym serce nie bije i milczą wszelkie żądze, szczęścia
wedle niej nie ma, jak gdyby człowiek z bydlęciem jednym żył życiem i jednym
przeznaczeniem. O! smutna by to zaiste była dla nas pociecha, gdyby to
przekonanie świata prawdą być miało! Więc po to rodziłby się z nas każdy, z tym
pragnieniem trwałego szczęścia, które wszystkie siły ducha pożera i trawi? po
to chwytałby za najmniejszy promyk nadziei, aby w końcu usłyszeć te twarde
słowa: Post mortem nihil et ipsa mors nihil! Skazan jesteś na utrapienie
ciągłe, a od niego śmierć cię tylko może uwolnić. Lecz sama śmierć niczym nie
jest i po śmierci niczego spodziewać się nie możesz?
Nie, to być nie może! Ten, który owo pragnienie
szczęścia w serca nasze wszczepił, nie mógł być tak okrutnym, aby człowieka
własnymi popędami natury jego od kolebki do grobu dręczyć, nie dając mu żadnych
środków do zaspokojenia tychże. Powiedzieć raczej wypada, iż sama niemożliwość
zadosyćuczynienia im w tym życiu jest wskazówką ze strony Boga, pouczającą nas,
że szczęścia gdzieindziej szukać należy. A że pragnienia duszy naszej tak są
rozległe, iż żadne dobro widzialne i skończone wypełnić ich nie jest w stanie,
przeto wniosek ostateczny, iż sam Bóg, dobro nieskończone, celem i przedmiotem
godnym tych pragnień być musi. W poczuciu tej prawdy serce nasze od pierwszej
chwili życia rwie się ślepym pędem ku Niemu. Gdy Go zaś w jakikolwiek sposób,
choćby najniedoskonalszy posiędzie, spokój, rozkosz i szczęśliwość zupełnie nim
już owłada.
Lecz komuż to zawdzięczamy tę możność posiadania Boga?
Odpowiedź krótka: Chrystusowi i cudownemu Jego Wcieleniu. Ten to cud, ta
tajemnica niepojęta łączy i jednoczy nas z Bogiem, źródłem jest szczęśliwości
naszej. Łącząc bowiem ludzką naturę naszą z pełnością szczęścia, jakim jest
Bóstwo, Chrystus prowadzi i nas wszystkich do Boga, zanurza niejako w Bogu i
Boga wprowadza w serca nasze. Sam On potwierdza tę prawdę pamiętnymi słowy: Jeśli
mię kto miłuje, będzie chował mowę moją, a Ojciec mój umiłuje go, i do niego
przyjdziemy, a mieszkanie u niego uczynimy (6). W tych samych jednak słowach
objawia nam Chrystus istotę naszego zjednoczenia z Bogiem. Kto mnie miłuje...
a więc miłość, miłość ściele Bogu drogę do serc naszych. O moi najmilsi! dość
sięgnąć ręką, aby szczęście posiąść w mierze niewyczerpanej. Toż Bóg jest
wszechwiedzą samą, wszechpotęgą i nieskończonością. Na czymże więc zbywać może
temu, kto przez miłość z Bogiem, z Chrystusem się połączy? Patrzmy na duszę
miłującą Chrystusa, gdy On ją nawiedza krzyżem swoim, gdy na drodze życia
ściele jej ciernie pogardy, prześladowania, ubóstwa i nędzy, gdy ją doświadcza
stokroć cięższymi nad doczesne męki smutkami lub opuszczeniem. Tutaj najlepiej
poznać możemy, co znaczy kochać Chrystusa, jak szczęście, które On daje, jest
niezachwianym. Wiara i ufność, którą ku Jezusowi żywi, wciąż nowych sił jej
użycza. Strumienie słodyczy, którą On ją karmi, coraz nowymi napawają
pociechami. Samo ubóstwo, sama nędza, samo opuszczenie rozkoszą jest dla niej,
bo widzi, że to ta sama szata, którą Bóg z miłości ku nam na się przywdział.
Kiedy spojrzy na żłóbek i złożone w nim Boskie Dzieciątko, znika wszelka
odraza, jaką stary Adam w nas budzi, a łzy smutku przeradzają się we łzy
radości i poddania się miłościwej Opatrzności Bożej. Kiedy trwoga lub
niepewność dręczyć ją pocznie, wnet słyszy pocieszający głos Pana: Nie
troszczcie się o duszę waszą, co byście jedli, ani o ciało wasze, czym byście
się odziewali. Azaż dusza nie jest ważniejszą nad pokarm i ciało niźli
odzienie? Wejrzyjcie na ptaki niebieskie, iż nie sieją, ani żną, ani zbierają
do gumien, a Ojciec wasz niebieski żywi je. Azażcie wy nie daleko ważniejsi niż
oni? I kto z was obmyślając może przydać do wzrostu swego łokieć jeden? A o
odzienie przecz się troszczycie? Przypatrzcie się liliom polnym, jako rosną;
nie pracują ani przędą, a powiadam wam, iż ani Salomon we wszystkiej chwale
swej nie był odziany, jako jedna z tych. A jeśli trawę polną, która dziś jest,
a jutro będzie w piec wrzucona, Bóg tak przyodziewa, jakoż daleko więcej was
małej wiary? Nie troszczcież się tedy mówiąc: cóż będziem jeść, albo co będziem
pić albo czym się będziem przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie pilnie
szukają. Albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.
Szukajcież tedy naprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a to wszystko
będzie wam przydane (7).
O tak! Chrystusowi kto zawierzył, braku cierpieć nie
może. W jego oczach boleść jest kwiatkiem cudownym, z którego wonność wiecznego
szczęścia wytryska. Wie on, że łza każda, Bogu ofiarowana, w przyszłości ma się
stać nowym klejnotem ozdabiającym koronę chwały. Wie on, że każde poniżenie i
wzgarda upodabnia go tylko do Zbawcy Boskiego. Widok utajonego a w cichości
niepojętej najstraszniejsze zniewagi na ołtarzu znoszącego Chrystusa, każe mu
lekceważyć sobie każdą osobistą dolegliwość, tak, iż pomimo najgęstszych chmur
namiętności i pokus, żadna burza nie mąci mu spokoju serca, ale całe słońce
dobroci i miłosierdzia zdaje mu się przyświecać w każdej chwili.
A u schyłku dni życia, kiedy to mądrość świata
wszelkich dalej sięgających nadziei zrzekać się każe, i wtenczas jeszcze radość
i ufność go nie opuszcza. Chrystus bowiem, nauka Jego poza grób go prowadzą,
wskazując na wieczne i nieskończenie szczęśliwe życie. W uszach umierającego
brzmią jeszcze wówczas słowa Mistrza: Jam przyszedł, aby owce moje żywot
miały i obficiej miały (8). Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto we mnie
wierzy, choćby i umarł, żyw będzie. A wszelki, który żyje a wierzy we mnie, nie
umrze na wieki (9).
Tak więc, jeśli pochodnia wiary i miłości Chrystusowej
goreje w sercach naszych rzeczywiście, natenczas Bóg, nieprzebrany ocean
wszelkiej chwały i rozkoszy, jak był źródłem życia naszego, tak też strumieniem
pociech swoich napoić nas nie omieszka. Cel bowiem i przeznaczenie człowieka,
istoty rozumnej, nie leży w używaniu życia, w nikłym strumyku zmysłowych
uciech, który szybko przemija i w muł jeszcze prędzej wsiąka; ale w tym, byśmy
z niewyczerpanego źródła Boskiego życia i szczęścia, żywe strumienie chwały i
rozkoszy czerpali bez przerwy, bez końca, wiecznie.
Oto przeznaczenie, oto zadanie nasze! Jakże ono
niepojęcie wzniosłym i pięknym? Kochać Tego i być kochanym od Tego, który
doskonałości wszelkiej jest źródłem, czyż to nie szczęście prawdziwe? O jakże
słodkim musi być teraz życie tych Świętych, którym ono już przypadło w udziale.
Lecz czyimże ono darem, jeżeli nie Chrystusowym? On bowiem upadającego podnosi,
wątpiącego umacnia, cierpiącemu ulgę przynosi, konającego utwierdza we wierze i
ostatnie chwile nadzieją mu osładza. Na Nim stoimy bezpiecznie, jako na opoce,
i choć strumień czasu wre i szumi, podniecając namiętności i złe skłonności
nasze, serce nasze spokojne, dopóki mieszka w ranach Zbawiciela swego.
Ale biada, jeżeli ta opoka Boska przestanie być
podstawą i podporą naszą! jeżeli ciału naszemu ulegając, zechcielibyśmy zniżyć
się ku pociechom i rozkoszom ziemi! Wówczas strumień ów groźny z pewnością
pochłonąć nas nie omieszka, gotując nam zamiast wiecznego szczęścia wieczną
niedolę i nędzę.
Dwom panom służyć nie można. Świat, to wróg szczęścia
naszego – Chrystus, to jego źródło. Między światem a Chrystusem stanowczo
wybrać trzeba, a sam rozum nam mówi, gdzie i jak przechylić się należy, aby
znaleźć to, czego pragniem.
Oto, bracia najmilsi, ostatni wyraz rozważań naszych
adwentowych. Widzieliśmy, jak wielkim dobrem jest dla nas sam Chrystus Pan, jak
wielkie dobra i dary On nam ze sobą przyniósł. Prawda, że słaby to tylko zarys
tego, co jest w istocie. Lecz czyż podobna to, co jest niepojętym, ludzką wyrazić
mową, lub to, co nieskończonym, w całej przedstawić rozciągłości? Toć same
duchy niebieskie, na widok szczęścia swego, do niemego uwielbienia miłości
Bożej ograniczać się muszą.
O! gdyby więc te rozważania nasze choć równą
wdzięcznością ku Bogu rozpalić nas zdołały, z jakąż radością duchowną
obchodzilibyśmy wówczas te święta Bożego Narodzenia? One stałyby się wówczas
uroczystością własnego naszego odrodzenia. Boskie Dzieciątko bowiem nie wchodzi
do serc, które Go nie kochają. Lecz wobec tylu dowodów i cudów Jego miłości ku
nam, czyż ta wzajemność względem Niego miałaby nam przychodzić z trudnością?
Czyż zdolni bylibyśmy zniżyć się ku stworzeniu? Czy odważylibyśmy się ściągnąć
na się klątwę apostolską: Jeżeli kto nie miłuje Pana naszego Jezusa
Chrystusa, niech będzie przeklęctwem (10).
O nie, nie, bez wątpienia! My chcemy żyć w miłości
Chrystusowej, chcemy w niej umierać, chcemy do Chrystusa należeć teraz i na
wieki. Amen.
–––––––––––
Kazania ks. Antoniego Langera
T. J., Kraków. NAKŁADEM WYDAWNICTW
APOSTOLSTWA MODLITWY. 1903, ss. 37-46. (a)
(Pisownię i słownictwo
nieznacznie uwspółcześniono).
Przypisy:
(1) Łk. II, 14.
(2) I Korynt. II, 14.
(3) Łk. III, 4-5.
(4) Łk. XVIII, 11.
(5) Ekl. I, 2.
(6) Jan. XIV, 23.
(7) Mt. VI,
25-33.
(8) Jan. X, 10.
(9) Jan. XI, 25-26.
(10) I Korynt. XVI, 22.
(a) Por. 1) Ks. Antoni Langer SI,
a) Kazanie o Kościele. b) Kazanie na uroczystość Opatrzności Boskiej. c) Kazanie
na uroczystość św. Barbary. d) Kazanie na I Niedzielę Adwentu. O
miłości Pana Jezusa. e) Kazanie na
uroczystość Imienia Jezus. f) O męce Pana Jezusa. Krzyż udziałem Boga. g) Chrystus przed sędziami.
h) Św. Tomasz z Akwinu i dzisiejsza filozofia.
i) Rozwój wiary. j) Pojęcie o Bogu w chrześcijaństwie i u filozofów.
k) Człowiek w stosunku do religii i
wiary. l) Kardynał
Jan Chrzciciel Franzelin i jego znaczenie w katolickiej nauce. m) Kazanie na prymicjach kapłańskich. O modlitwie
za kapłanów. n) Uczestnictwo św. Józefa w
Krzyżu. (Kazanie pasyjne mówione w uroczystość św. Józefa d. 19 marca). o) O cnocie cichości. p) Kazanie
na II Niedzielę Adwentu. q) Kazanie na III Niedzielę Adwentu. r) Kazanie na uroczystość
Bożego Narodzenia.
2) Ks. Jakub
Wujek SI, Bp Władysław Krynicki, Krótkie
nauki homiletyczne na niedziele i uroczystości całego roku.
3) Ks. Piotr
Ximenes, Krótki wykład świętych Ewangelii na
niedziele i święta całego roku.
4) O. Henryk
Jackowski SI, Ewangelie
niedzielne i świąteczne z objaśnieniami.
5) Św. Robert
kard. Bellarmin SI, a) Katechizm
mniejszy czyli Nauka Chrześcijańska krótko zebrana. (Compendium Doctrinae
Christianae). b) Wykład nauki
chrześcijańskiej. (Katechizm większy). (Catechismus, seu: Explicatio doctrinae
christianae).